… w końcu leje każdego przeciwnika bez opamiętania, ale organizacyjnie jeszcze trochę im brakuje do najwyższego poziomu. Wczoraj najdobitniej przekonali się o tym trenerzy Legii (kto wie, może był to spisek?!), którzy dotarli na trybunę dopiero pod koniec pierwszej połowy meczu z Zawiszą, bo… nawaliła winda. – Przyjechaliśmy o 15.45, a z windy wyszliśmy o 16.30 – opowiada Kibu Vicuna, jedna z „ofiar” ząbkowskiej logistyki, który te 45 minut spędził ściśnięty w towarzystwie sześciu (!) innych osób. I nie wykluczone, że jedną z nich był pan Janusz Ciamciara, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiamy.
– Byłem ja, Jan Urban, delegat i obserwator z PZPN-u, żona jednego z nich oraz dwóch starszych, 80-letnich panów, legendy Dolcana. Jak było? Wesoło. Na szczęście nikt nie miał klaustrofobii. Panowie opowiadali nam historie z lat 40. i 50., ale najgorsze, że niektórzy myśleli, że z naszej winy spóźniliśmy się na ten mecz, a tak nie było – dodaje Kibu.
PS. Na zdjęciu miejsce zbrodni.