Już od dawna… Nie, to źle dobrane słowa, to zbędne eufemizmy. Nigdy nie mieliśmy tak wyśmienitego, tak olśniewającego występu polskiego zawodnika w półfinale najważniejszego, najbardziej dochodowego i najbardziej prestiżowego, klubowego trofeum na świecie. Zbigniew Boniek napisał dzisiaj na Twitterze: oddaję Lewandowskiemu tytuł „bello di notte”, nawet najbardziej zatwardziali krytycy umiejętności „Lewego” (w tym my) chylą czoła i zdejmują czapki z głów, a zwolennicy określenia „polska Borussia” wywieszają pewnie w oknach biało-czerwone flagi. Nie da się zaprzeczyć – to był wielki wieczór Roberta Lewandowskiego, wielki wieczór polskiego zawodnika w rozgrywkach śledzonych na całym świecie, a przez to i wielki wieczór każdego z polskich kibiców.
Porwać dali się nawet ci sceptyczni, nawet ci, których na co dzień irytuje masowa euforia na punkcie Borussii, na punkcie „polskiego tria z Dortmundu”. Dlaczego? Wyjaśnienie jest dziecinnie proste – chwile takie jak ta zdarzają się rzadziej niż gole Macieja Bykowskiego w Ekstraklasie. I mówimy to z pełną odpowiedzialnością. Dzisiaj postaraliśmy się przypomnieć sobie najważniejsze i najpiękniejsze chwile europejskich pucharów z udziałem polskich zawodników w ostatnich trzech dekadach. Wyniki naszych retrospekcji są porażające i w pełni uzasadniają dzisiejszy szał radości, który wybuchł po golach „Lewego”. Powspominajmy. Nie ma tego wiele.
Jerzy Dudek, karne w meczu z Milanem, finał Ligi Mistrzów, sezon 2004/2005
Tego momentu nie trzeba chyba nikomu przypominać. Jerzy Dudek przywrócił nadzieję, że może ten nasz rodzimy futbol nie jest aż tak beznadziejny, że może mamy jednak powody do dumy. Pod tym względem fantastyczny występ polskiego golkipera był podobny do dzisiejszego show Roberta Lewandowskiego. Tak został utrwalony w archiwach youtube’a.
Maciej Ł»urawski, dwa gole z Schalke Gelsenkirchen, 1/16 finału Pucharu UEFA, sezon 2002/2003
Może nieco na wyrost, może bez porównania z wyczynem Lewandowskiego, ale kto wtedy w Polsce nie cieszył się razem z Wisłą. Cztery gole strzelone na wyjeździe, awans do 1/8 finału, paka, którą wspominamy tak naprawdę do dziś i fenomenalny „Ł»uraw” w swojej niemal życiowej formie… Inne czasy.
Krzysztof Warzycha, gol z Ajaksem, półfinał Ligi Mistrzów, sezon 1995/1996
Do tej pory Liga Mistrzów znała tylko jednego polskiego napastnika, który na szczeblu półfinału mógłby rozstrzygnąć o zwycięstwie – „Gucia” Warzychę. Jego wejście w tempo za szybkim kontratakiem i precyzyjny strzał nad bezradnym bramkarzem Ajaksu. Jedno kopnięcie dające ateńskim „Koniczynkom” sensacyjne zwycięstwo w Amsterdamie.
Wojciech Kowalczyk, dwa gole z Sampdorią Genua, ćwierćfinał PZP, sezon 1990/1991
Oddajmy głos samemu „Kowalowi”: – Każdy ma w życiu dzień, który wszystko zmienia. Ja też taki miałem, nawet pamiętam datę – 20 marca 1991 roku. Przyjechał chłoptaś na europejskie salony, w koszulce z zaklejoną reklamą i zapakował dwie bramki. I to komu! Sampdoria to była wtedy jeśli nie najlepsza, to jedna z najlepszych drużyn świata – zdobywca PZP, przyszły mistrz Włoch. Wojciech Kowalczyk tego dnia przestał być anonimowym młokosem z wąsem. – Rany Boskie, przecież to wszyscy oglądają! Tata, mama, koledzy z osiedla – pomyślałem – tak opowiadał o tym meczu w swojej autobiografii.
Dariusz Dziekanowski, 4 gole z Partizanem Belgrad, 1/16 finału PZP, sezon 1989/1990
„Dziekan” miał prawo czuć się idolem fanów Celticu. Nie tylko dlatego, że pierwszego gola w lidze strzelił akurat Rangersom. Fantastyczny występ Polaka w meczu Pucharu Zdobywców Pucharów z Partizanem – mimo że dalej awansował zespół z Belgradu – przeszedł do legendy. Trafiał raz głową, zaraz nogą, bliżej lewego słupka, potem znów w sam środek. Cztery razy.
Józef Młynarczyk, finał Pucharu Mistrzów, sezon 1986/1987
Fantastyczny rok dla polskiego bramkarza, który w barwach portugalskiego klubu zdobył serią – Puchar Mistrzów, Superpuchar Europy i Puchar Interkontynentalny. W drodze po pierwsze z tych trofeów Porto ograło reprezentujące ZSRR Dynamo Kijów dwukrotnie po 2:1 i 27 maja 1987 roku spotkało się w Wiedniu z Bayernem Monachium. Z Młynarczykiem w bramce ograli ich tym samym stosunkiem bramek.
Zbigniew Boniek, dwa gole, Superpuchar Europy, sezon 1984/1985
Ukoronowanie pełnego sukcesów sezonu w wykonaniu rudego zawodnika z Polski jest jednocześnie jednym z najcieplejszych wspomnień polskich kibiców z tamtego okresu. Mecz rozgrywany na śniegu, groźny rywal z Anglii, na murawie aż gęsto od gwiazd, a pośród nich nasz rodak z numerem jedenastym na plecach. Szybki, dynamiczny i przebojowy, raz po raz nękający obrońców Liverpoolu. I kończący spotkanie z dwoma golami na koncie, golami, które przesądziły o zdobyciu tego prestiżowego trofeum.
Zbigniew Boniek, wypracowanie zwycięskiego gola z Liverpoolem, finał Pucharu Europy, sezon 1984/1985
29 maja 1985. Heysel. Mecz rozgrywany w cieniu wielkiej tragedii. Mecz, który nie powinien się odbyć. Mecz, którego nie chciała żadna z drużyn, doskonale świadomych, że na trybunach dzieje się piekło. Nakaz UEFA był jednak nieugięty – grajcie, bo jeśli odmówicie, sytuacja stanie się jeszcze gorsza. Piłkarze wybiegli więc na murawę, zdając sobie sprawę, że część kibiców nigdy nie wróci z tego meczu do domu. Dziś pamiętamy przede wszystkim o 39 śmiertelnych ofiarach zamieszek podczas spotkania. Warto przypomnieć sobie jednak, że jedyny gol tego starcia, zdobyty z rzutu karnego przez Michela Platiniego wypracował Zbigniew Boniek. Marne pocieszenie, ale i rozdział, którego nie sposób pominąć. Świetny występ polskiego zawodnika w spotkaniu już na zawsze pamiętanym ze zgoła innych powodów…
Zbigniew Boniek, gol i asysta z Manchesterem United, półfinał PZP, sezon 1983/1984
Po pierwszym meczu szanse jeszcze były wyrównane. Manchester zremisował u siebie z Juve 1:1 po golach Daviesa i genialnego Paolo Rossiego. W rewanżu sprawy w swoje ręce wziął jednak Zbigniew Boniek, który otworzył wynik w 13. minucie, a potem w końcówce, na minuty przed końcem dorzucił asystę przy trafieniu wspomnianego Rossiego. Dzięki temu występowi obecnego prezesa PZPN, Juve awansowało do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, gdzie Polak też zaznaczył swą obecność…
Zbigniew Boniek, gol z FC Porto, finał PZP, sezon 1983/1984
I kolejny popis Zibiego! Tym razem Boniek, po wyrównaniu przez Porto w 29. minucie, ustalił wynik meczu dwanaście minut później, tuż przed przerwą. Dzielni Portugalczycy po tym trafieniu nie byli już w stanie odrobić strat i kolejne trofeum trafiło do muzeum Juventusu. Trofeum, które w dużej mierze wywalczył dla niego Zbigniew Boniek. Dzięki znakomitym występom w półfinale i finale.
Krzysztof Surlit, dwa gole z Juventusem Turyn, półfinał Pucharu Europy, sezon 1982/1983
Ustalmy, że te gole niczego już nie mogły zmienić. Juventus pewnie pokonał Widzew 2:0 w pierwszym meczu i drugie spotkanie rozgrywało się już wyłącznie o satysfakcję zawodników oraz oczywiście przypominany przy takich meczach honor. Jeśli w ogóle można wprowadzić tego typu definicję – Krzysztof Surlit, a za jego sprawą cały Widzew, tenże honor utrzymał. Dwa gole w rewanżowym starciu ze słynnym Juventusem, nawet jeśli były już bez znaczenia, warto wspominać.
Warto czasem stać się Januszem, nie myśleć o tym, że w kadrze znów będzie lipa, że to przecież niemiecki klub, że w sumie wolelibyśmy, jakby tak trafiał w Lechu, albo Wiśle. Nie, dziś warto dać się ponieść. Został napisany kolejny rozdział historii, z której możemy być dumni. Co z tego, że to tylko „polski akcent”. Ten „polski akcent” był w tych wypadkach absolutnie kluczowy. Tak jak dziś. Miejmy nadzieję, że tak samo i na Wembley.