Czołg? Walec? Co dzisiaj przejechało po Barcelonie?

redakcja

Autor:redakcja

23 kwietnia 2013, 23:04 • 3 min czytania

Cztery gole to chyba najniższy wymiar kary. Z Milanem się udało, z PSG, dzięki ekspresowej rehabilitacji Leo Messiego, również. FC Barcelona nie miała dziś jednak nic do powiedzenia w starciu z bawarską ścianą. Trwa piękny sen Bayernu Monachium, który najpierw ogłosił światu, że po sezonie zatrudni Pepa Guardiolę, dziś od rana uderzył wiadomością o ściągnięciu jednego z najbardziej utalentowanych niemieckich zawodników, a wieczorem zmasakrował drużynę uznawaną za jedną z najlepszych w całej historii piłki nożnej. Jeśli pierwszą dogodną okazję Hiszpanie tworzą sobie dopiero po pół godziny gry, jeśli Bayern już w pierwszej części gry prowadzi 1:0, a po przerwie atakuje z jeszcze większą zaciekłością – nie mamy do czynienia ze zwycięstwem, mamy do czynienia z deklasacją.

Czołg? Walec? Co dzisiaj przejechało po Barcelonie?
Reklama

Oczywiście, po meczu będą trwać dyskusje na temat koszykarskiej zasłony Thomasa Mullera, czy spalonego przy drugiej bramce dla Bawarczyków, zapewne również o fatalnym zachowaniu Victora Valdesa, któremu najwierniejsi fani Barcelony szykują już powoli stryczek, ale przecież jako pierwszy pokrzywdzony był Bayern, któremu należał się rzut karny po oczywistym zagraniu ręką Gerarda Pique. Dzisiaj zwyczajnie przejechał po Katalończykach, zupełnie nie przejmując się próbami tradycyjnego czarowania swoich rywali. Ani Xavi, ani Iniesta, ani tym bardziej Leo Messi nie mieli okazji rozwinąć skrzydeł. Od przyjęcia przez nich piłki do momentu brutalnego odbioru, albo chociaż wywarcia presji mijały ułamki sekund. Bayern był zdeterminowany, zupełnie jakby grał o życie w filmie „Ucieczka do zwycięstwa”. Błyskawiczny atak, niezliczone sprinty Ribery’ego i Robbena, po czym równie szybkie powroty i tytaniczna praca, mozolna harówka polegająca na bezustannym pressingu.

To nie był żaden autobus w polu karnym i liczenie na łut szczęścia przy kontratakach. Mimo przemawiających na korzyść Barcelony statystyk posiadania piłki, od pierwszej do ostatniej minuty dominowali Bawarczycy. Ani przez moment nie tracili kontroli, nawet gdy to Katalończycy budowali, a właściwie starali się budować swoje akcje. Gdy już udało się podejść pod bramkę Neuera, czyhał tam Alexis Sanchez, który wpisał się znakomicie w obraz całego spotkania marnując szansę na złapanie jakiegokolwiek kontaktu z kosmicznym dziś Bayernem. To zresztą chyba największe zaskoczenie tego spotkania – nie wynik, nie ospała gra będącego zapewne nie w pełni sił Lionela Messiego, ale styl, w jakim Bayern rozgrywał kolejne akcje, kolosalna przewaga fizyczna, nienaganna technika, gra z pierwszej piłki, nieszablonowe zagrania. Bawarczycy nie dążyli do bycia „drugą Barceloną”, postawili raczej na taktykę podobną do Realu, opartą na szybkim odbiorze i zabójczym kontrataku. Tyle że dziś była to wersja ulepszona, przyspieszona i zintensyfikowana. Wersja wymagająca niemal nadludzkiego wysiłku.

Reklama

Po kwadransie zastanawialiśmy się – czy wystarczy im sił na tak zawzięte zamykanie Barcelony chociaż do przerwy? Po kilkunastu minutach pierwszej połowy byliśmy wręcz pewni, że w którymś momencie ten organizm musi stanąć, przecież nikt, żaden człowiek, żaden zespół nie jest w stanie poruszać się na pełnej szybkości przez dziewięćdziesiąt minut! Ale nie, Bayern nie ustawał, nie zatrzymywał się, a najlepszym podsumowaniem całego spotkania okazał się biegowy pojedynek Arjena Robbena i Alexisa Sancheza. Robben, który przez cały mecz latał od jednego pola karnego do drugiego i Sanchez, który – jeśli dobrze widzieliśmy – przez pierwsze osiemdziesiąt pięć minut kontrolował jakość murawy poprzez dogłębne przyglądanie się poszczególnym jej fragmentom w okolicach bramki Neuera. Teoretycznie – wymęczony do granic możliwości Holender kontra zupełnie wypoczęty, nawet nieszczególnie spocony Chilijczyk. To ten drugi musiał ratować się faulem. Barcelona była dzisiaj słabsza, wolniejsza, gorzej zorganizowana i mniej kreatywna, niż niemiecka maszyna Jupp Heynckesa.

Ale czy w tej formie, w tej zabójczej dyspozycji, ktokolwiek mógłby dotrzymać jej kroku? Po meczu z Milanem cała Katalonia krzyczała: remuntada es posible. Trudno oczekiwać, by podobne tytuły zagościły w jutrzejszej prasie. Bardziej spodziewalibyśmy się zdawkowego: umarł król. Niech żyje nowy, bawarski.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama