Ujęliśmy występ Piotra Zielińskiego w podsumowaniu naszych wszystkich stranieri, ale odnosimy wrażenie, że warto ten jego mecz przeanalizować nieco dokładniej. Po pierwsze – z uwagi na naprawdę rażącą różnicę między jego grą w pierwszej i drugiej połowie, po drugie – bo ten debiut w pierwszym składzie przed własną publicznością przyniósł reakcje, które na długo będą przywoływane przy okazji rozdawania powołań do kadry i dyskusji na temat siły rozegrania w reprezentacji PZPN-u.
Zacznijmy może od pochwał: serwis goal.com wybrał go piłkarzem meczu, oceniając wyżej, niż strzelca zwycięskiej bramki Antonio Di Natale, trener Udinese, Francesco Guidolin stwierdził, że to może być „dziesiątka, której szukali przez długie lata”, zaś przez prasę przelały się porównania do największych polskich zawodników z ostatnich lat, z Robertem Lewandowskim włącznie. Sam fakt, że mimo powrotu na boisko Di Natale, Zieliński i tak zagrał w pierwszym składzie (zastąpił Luisa Muriela) zasługuje na uwagę i docenienie, a gra w drugiej połowie łącznie z kluczowymi podaniami – na naprawdę solidne oceny w prasie. Trener Guidolin podsumował to, jak przystało na włoskiego szkoleniowca, barwnym opisem z drobną retrospekcją. – Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy 3 lata temu, zobaczyłem niewiele więcej niż chudziutkiego dzieciaka, ale mającego dwie niesamowite nogi. Zieliński nosi stygmaty wielkiego piłkarza. Przyglądaliśmy się mu przez te 3 lata – stwierdził na konferencji szkoleniowiec Udinese, cytowany przez facebookowy fanpage Calciobar. Potem padły już przywołane wcześniej słowa o „dziesiątce” oraz oczywiście masa komplementów we wszystkich możliwych mediach z Udine.
Łyżka dziegciu? Chyba jedynie dyspozycja w pierwszej połowie, po której tak naprawdę nie liczyliśmy na dalszą grę Zielińskiego po przerwie. Nieaktywny, chowający się przed podaniami, uciekający od odpowiedzialności i gry, a do tego pięć strat przy dwóch przechwytach. Zresztą, wszystko mówi statystyka podań – przez czterdzieści pięć minut zaledwie sześć celnych, jedno niecelne, zero kreatywności, a przede wszystkim – zero głodu piłki, zero wychodzenia na pozycje. Tak nie gra „dycha”. I potem piorun. Coś, co trudno nam wyjaśnić. Nie mamy pojęcia, co musiało się stać w szatni między połówkami dzisiejszego spotkania, ale po grze w drugiej odsłonie, gdy Zieliński w 85. minucie schodził z boiska, żegnały go owacje. W relacji na żywo na stronie La Gazzetta dello Sport co i rusz pisano o nim „bravissimo”, „che talento” chwaląc kolejne dryblingi, nie wspominając już o ukochanych włoskich komentatorach, którzy z wrodzoną ekspresją krzyczeli nazwisko młodego pomocnika za każdym razem, gdy próbował „kiwać”. Z tego zresztą zapamiętamy jego występ – właśnie z odważnych wejść w drugiej połowie oraz błyskotliwych, nieszablonowych podań do Di Natale.
Rośnie nam kawał dobrego piłkarza, nawet jeśli w pierwszej połowie przypominał bardziej Obraniaka, niż Michaela Laudrupa. Nie możemy się doczekać kolejnych meczów Udinese – bo słowa Guidolina równie dobrze mógłby wypowiedzieć dowolny selekcjoner polskiej reprezentacji z ostatniej dekady. „Dziesiątka, której szukaliśmy przez długie lata”… Może wreszcie uda się ją znaleźć, nie we Francji, czy w Niemczech, ale w kraju, w Ząbkowicach Śląskich, gdy wróci do domu na święta.