Rafał Boguski to piłkarz… nietypowy. Jeśli przebywa na boisko przez 70 minut, zwykle przez 68 zastanawiamy się czy w ogóle można grać gorzej i bardziej bezproduktywnie od niego. Jeśli spędzi na murawie 64, najczęściej przez 62 z nich notuje głównie bezsensowne zagrania. Kulawik co raz wystawia go w pierwszym składzie, więc – chcąc nie chcąc – oglądamy go regularnie co weekend, czasem jeszcze w Pucharze Polski i ciągle mamy wrażenie, że każda bramka, którą zdobywa tylko zaciemnia obraz tego jak zagrał.
Co ten Boguski tak naprawdę potrafi?
Strzelić z dystansu? Absolutnie nie.
Przedryblować rywala? Bez żartów.
Utrzymać się przy piłce? Nie, w żadnym razie.
Samemu wypracować okazję? Po prostu nie.
Może chociaż któremuś z partnerów? Nigdy w życiu.
Ma jedną bardzo przydatną cechę: potrafi się znaleźć pod bramką. Plącze się w tym polu karnym, walczy z grawitacją, traci piłki albo oddaje kolegom, marnuje okazje (kilka razy w tej rundzie sam już za to przepraszał), ale wie w którym miejscu może spaść piłka i czasem mu to popłaca.
Zobaczcie:
Z rywalami na ekstraklasowym poziomie strzelił w tym sezonie sześć goli, po trzy w lidze i Pucharze Polski. Wszystkie wiosenne bramki zdobył w meczach z Jagiellonią Białystok, która jak wiadomo pewnością w defensywie zwykle nie grzeszy. Ale przyjrzyjcie się dobrze: co łączy te wszystkie trafienia? W pięciu przypadkach na sześć Boguski zamyka idealne podanie. W większości strzela praktycznie na pustą bramkę. Dobija piłkę, którą dobiłby każdy. Fajnie, że w ogóle znajduje się w tych sytuacjach. Równie dobrze mógłby partolić każdą piłkę, którą dostaje i wcale nie podążać za tymi akcjami. Chęci mu nie można odmówić.
Ale będziemy się upierać: te gole zakłamują rzeczywistość. Boguski od kilku lat, po serii kontuzji, czyli przynajmniej od czasu, kiedy partnerował Pawłowi Brożkowi, nie potrafi GRAĆ w piłkę. On tylko czeka aż któryś z partnerów wypracuje mu okazję, której nie sposób już spieprzyć.