Prawdopodobnie Jacek Bednarz będzie kipiał ze złości, czytając te słowa, ale bardzo dobrze się stało, że to Śląsk awansował do finału Pucharu Polski, bo gdyby jeszcze w kwietniu TAKA Wisła po TAKIM sezonie miałaby szansę na Europę, świadczyłoby to o naszej piłce dość kiepsko.
Zaskakująco dobry mecz trafił nam się na Reymonta, mimo że obecność w kadrach meczowych Gikiewicza, Cetnarskiego, Stevanovicia, Boguskiego czy Sikorskiego mogła zwiastować bal przebierańców. Tutaj mieliśmy jednak kilka pozytywnych niespodzianek. Przede wszystkim – wyjątkowo efektowne gole Ilieva, Mili i Wilka oraz świetną grę chimerycznego na ogół Waldemara Soboty. Gdyby skrzydłowy Śląska prezentował taką formę częściej niż raz na kilka kolejek, słowa Macieja Terleckiego o tym, że Waldek powinien być lewoskrzydłowym kadry, nie brzmiałyby dziś tak groteskowo.
Warto też odnotować niebywałą formę strzelecką Sebastiana Mili, który trafił do bramki już w czwartym meczu z rzędu i… w kapitalnym stylu odpowiedział na dwie nasze docinki z ostatniego wywiadu. Pierwszą, że Sebkowi daleko do formy reprezentacyjnej i drugą, że beznadziejnie mu się gra ze Stevanoviciem, bo w końcu pierwszy gol padł dziś właśnie po dośrodkowaniu Mili do Słoweńca. Jeśli Sebastian utrzyma taką dyspozycję, to faktycznie niech się lepiej wstrzyma z wybraniem kolejnego klubu, bo wkrótce mogą wpłynąć bardziej atrakcyjne oferty niż ta z Baku.
O Wiśle natomiast najlepiej świadczy rozczarowanie kibiców na wieść o tym, że kontuzjowanego Sikorskiego zastąpi Boguski. Trochę przypomina to wybieranie pomiędzy dżumą a cholerą, bo patrząc na zaangażowanie i przygotowanie fizyczne Boguskiego mamy dziś wątpliwości, czy przeszedłby z powodzeniem przez komisję wojskową. I tylko tego Wilka szkoda, bo zostawia chłop zdrowia za trzech, ale na końcu i tak ktoś musi zmarnotrawić jego wysiłek.