O niesamowite emocje w ostatnich dwóch meczach Legii zadbali polscy sędziowie. Błąd z meczu z Wisłą omówiono już na wszystkie możliwe sposoby, aż w końcu zawieszony został i Jarzębak (cztery mecze), i Siejka (dwa). A teraz wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby na przymusowy urlop odesłany został Tomasz Musiał. Arbiter meczu Legia-Ruch odgwizdał dwa kontrowersyjne rzuty karne – jeden dla Legii i jeden dla Ruchu – których zdecydowane większość obserwatorów by nie odgwizdała… W takiej właśnie atmosferze awans do finału Pucharu Polski wywalczyli dziś piłkarze Jana Urbana.
Na pierwszy rzut oka, Musiał dyktując drugą jedenastkę dla Legii i pierwszą dla Ruchu popełnił dwa błędy. Błędy, które może i sprawy awansu nie przesądziły (wyszło na 1:1), ale na takim poziomie po prostu nie miały prawa bytu. Swoje dołożyli też panowie Janoszka i Jędrzejczyk, którzy doszli do wniosku, że jeśli brakuje umiejętności piłkarskich, to pora zaprezentować te aktorskie. Skrzydłowy Ruchu, mając przed sobą tylko Skabę, spokojnie mógł go minąć i trafić do pustej bramki, ale to przecież mogłoby się nie udać – łatwiej było szukać faulu i próbować zahaczyć o nogę bramkarza. A Jędrzejczyk? Szkoda słów.
Wątpliwości nie było tylko przy pierwszym rzucie karnym – wtedy Brzyskiego sfaulował Smektała – choć akurat po nim gol nie padł. Miroslav Radović uderzył tak, jakby miał interes w rosnącej na rynku wartości Krzysztofa Kamińskiego. 23-latek, który w Ekstraklasie zadebiutował w miniony weekend, już w pierwszym starciu półfinałowym został bohaterem Ruchu. I dziś w Chorzowie, mimo porażki, jest największym wygranym dwumeczu z Legią.
Ciekawy był moment tuż po zmarnowanej przez Radovicia jedenastce – Ruch poszedł do przodu, wyprowadził szybką kontrę, był w przewadze liczebnej. Piłkę prowadził wówczas Starzyński, wraz z nim ruszyło trzech partnerów, w tym jeden tuż obok, który za chwilę miał wbiec w pole karne, ale nasz chorzowski Figo nikomu nie podał, zaczął zmierzać w stronę chorągiewki, spróbował piłkę wrzucić i… ją wyrzucił. Za bramkę.
Swoją drogą, dziś usłyszeliśmy, że Kamińskiego w Chorzowie nazywa się Casillasem. Za chwilę wielu popuka się w czoło, że to wina mediów i głupich dziennikarzy, którzy szkodzą temu chłopakowi, więc gwoli wyjaśnienia – Casillasem nazywa go Marcin Węglewski, asystent trenera, i publicznie o tym mówi. A biedny Kamiński wyciągnięty przed szereg odpowiada: „Casillas? Nie wiem, jak się wytłumaczyć z tego przydomka, by jakoś głupio nie zabrzmiało”.
Dobre wrażenie pozostawił po sobie dziś ten chłopak, ale nieźle wyglądał cały Ruch. Podopieczni trenera Zielińskiego byli świetnie zorganizowani, starali się grać blisko Legii, już tym sprawiali jej mnóstwo problemów i wyprowadzali groźne kontry. Do samego końca, kiedy utrzymywał się wynik 2:1 dla gospodarzy, byli bliscy strzelenia gola na wagę awansu. Legia nie wyglądała dobrze, tragiczny był Kucharczyk (mimo asysty), a pochwalić moglibyśmy co najwyżej Dwaliszwiliego i Jędrzejczyka. Ale jak na faworyta do mistrzostwa Polski w starciu z 13. drużyną ligi to trochę mało.
