– W 2008 roku brałem udział w otwarciu pierwszego Orlika w naszej gminie. Przez mikrofon powiedziałem, jakie są moje plany – chcę zdobyć z tymi chłopakami Mistrzostwo Polski. Ludzie pukali się w czoło – wspomina trener Sparty Sycewice, Ryszard Hendryk. Dwa lata później prowadzona przez niego drużyna wygrała turniej “Z podwórka na stadion”, czyli oficjalne Mistrzostwa Polski do lat 10. Dziś trzech chłopaków z tamtej drużyny zdało pierwsze testy w La Masii, najlepszej akademii piłkarskiej na świecie.
Sycewice. Popegeerowska wieś w powiecie słupskim, przy drodze krajowej nr 6. Taka sama, jakich tysiące jest w całej Polsce. Kilka bloków, szkoła, kościół, ochotnicza straż, stacja PKP, fotoradar i boisko. To właśnie na nim trener Hendryk stworzył drużynę, która jak równy z równym rywalizuje z największymi klubami w Polsce, a w towarzyskim spotkaniu potrafi pokonać rówieśników ze szkółki wielkiego Milanu.
Szybko zaczęli
W czym tkwi tajemnica fenomenu Sparty? Trudno uwierzyć w przypadek. W to, że w małej wiosce, w nomen omen spartańskich warunkach, narodziła się cała generacja wybitnych talentów. Chłopców, o których zabiegają najlepsze polskie kluby i którymi zainteresowała się FC Barcelona. Wprawdzie same testy polskich piłkarzy w La Masii to żadne novum – znany jest chociażby przykład Bruno Machaja – ale w takim przypadku mówimy o wybitnej jednostce, a nie o całym “produkcie”, na którym stempel postawił polski trener.
– Selekcji nie mam żadnej. Kto przychodzi, ten gra. Nie jesteśmy jak Lech, czy Legia – ogłoszą nabór, zrobią testy, wybiorą silnych chłopców, a potem szpanują – mówi trener Hendryk. – Drużynę zbudowałem poprzez udział w prestiżowych turniejach i specjalny system szkolenia, który stworzyłem na podstawie swoich doświadczeń, błędów i obserwacji. Na pewno też ważne było to, że mój syn jest z tego rocznika. Już gdy chłopcy mieli po pięć lat, organizowałem im takie mini zabawy na swoim podwórku. Jak przychodzili do syna, to od razu ubrani na sportowo. Nawet na urodziny – dodaje.
Kluczową okazała się decyzja trenera Hendryka o porzuceniu prowadzenia drużyny seniorów i skoncentrowanie się na pracy z dziećmi. Bardzo intensywnej i indywidualnej. Wszystko społecznie. To właśnie finanse były jedną ze ścian, z jaką zderzał się najczęściej. Tutaj pomaga mu żona.
– W styczniu byliśmy na Arka Gdynia Cup. Silne drużyny, większość mieszkała w Hotelu Orbis przy Skwerze Kościuszki. Ponad 200 złotych za dobę. Nas na to nie stać – oznajmia. – Żona załatwiła przyzwoite schronisko za 20 złotych. Kupiliśmy w Biedronce parówki, kakao i wszystko, czego chłopakom potrzeba. I tak jakoś utrzymujemy się na powierzchni.
Praca na autorytetach
Rok po zdobyciu mistrzostwa Polski pojawiła się pierwsza wzmianka o możliwości testów w Barcelonie. Wszystko za sprawą dwóch słupszczan: Krzysztofa Trąbczyńskiego i Mariusza Lasoty. Obaj pracowali kiedyś w Barcelonie, ten pierwszy wrócił do kraju i dziś jest działaczem lokalnego klubu. Dzięki kontaktom Lasoty udało się dotrzeć do kierownictwa La Masii. Jeśli chodzi o kontakty z FC Barceloną, to praca tej dwójki jest wyjątkowo skuteczna – w 2007 roku sprowadzili do Polski drużynę weteranów Blaugrany, która rozegrała towarzyski mecz z ekipą Gwiazd Antoniego Piechniczka, a w planach jest również przyjazd futsalowej drużyny FC Barcelony na słupski turniej Amber Cup.
Do stolicy Katalonii trafiły CV z nagraniami DVD trójki sycewiczan: Karola Czubaka, Patryka Szabata i Aleksa Hendryka. Chłopcy byli cały czas monitorowani, a ich postępy dokumentowane i przesyłane do Barcelony. Sprawa ewentualnego wyjazdu się przeciągała. W pewnym momencie osobiście zaangażował się w nią Josep Fuste – były zawodnik Dumy Katalonii (197 występów i 47 goli w latach 1960-72), a obecnie szef weteranów tego klubu. – Był taki czas, że nie za bardzo w to wierzyłem – wspomina trener. – Jak się później okazało, to musiało tyle potrwać. La Masia to najlepsza szkółka na świecie. Pracuje na autorytetach. Musisz mieć rekomendacje – najpierw jednego, później drugiego i trzeciego. Szanują się.
Ostatecznie do Polski przyszła wiadomość o zakwalifikowaniu na testy całej trójki. Po załatwieniu wszystkich formalności i znalezieniu sponsorów, którzy opłacili wyjazd, ich termin ustalono na czas zimowych ferii.
Przede wszystkim – małe gierki
Dwudniowe testy odbyły się na terenie jednej z filii La Masii. Młodzi Polacy, prócz tremy, musieli poradzić sobie ze zmianą klimatu – przy minusowych temperaturach w naszym kraju, w Hiszpanii było 18-20 stopni. W pierwszym dniu chłopcy trenowali z zawodnikami o rok starszymi od siebie. Na początku sprawdzano sprawność ruchową i szybkość startową. Jednak nie to najbardziej interesowało Hiszpanów.
– Patrzyli głównie na małe gry, w przeróżnych kombinacjach i na skróconych boiskach. Sprawdzali, jak piłkarze zachowują się na niewielkiej przestrzeni, jak radzą sobie w tłoku. Klepka, wyjście ze zwodem. Takie typowo piłkarskie zachowania. W sumie się z tym zgadzam – w takim wieku inne rzeczy są do wypracowania – mówi Ryszard Henryk. – Ważne były też aspekty psychologiczne. Dużo rozmów, tłumaczenia. Był taki chłopak, który cały czas wiązał buty. Od razu pomyślano pewnie, że jest niezorganizowany – przypuszcza trener.
Jeśli nie Barca, to może Espanyol
Treningi obserwowane były również przez innych skautów. Karol, Patryk i Aleks zrobili tak dobre wrażenie, że zaproszeni zostali na jeden dzień zajęć przez szkółkę Espanyolu, lokalnego rywala Dumy Katalonii. W tej kategorii wiekowej, to drużyna Papug osiąga lepsze wyniki od bardziej znanych sąsiadów z La Masii.
– Oni są w trakcie sezonu i trenują dość ciężko. W gierkach cały pressing, pressing. Dodatkowo jest tam dużo Afrykańczyków, a oni rozwijają się trochę szybciej. Bałem się, że wytrzymałościowo może być ciężko, ale skaut, z którym rozmawiałem mówił, że sami byli pod wrażenie tego, jak moi chłopcy wyglądają w drugiej godzinie zajęć. Zdawali sobie jednak sprawę, że tu w grę wchodzą cechy wolicjonalne – wspomina Hendryk. – W La Masii klepią tak samo jak pierwsza drużyna. Idealna kalka. Na Espanyolu chłopaki bardziej gryzą trawę, potrafią równoważyć pewne braki – konkluduje.
Testy wypadły na tyle okazale, że FC Barcelona i Espanyol zaprosiły całą trójkę na kolejną turę sprawdzianów. Odbędą się one pod koniec czerwca i w lipcu. Trwać będą dłużej, nawet do miesiąca. W tym czasie w Hiszpanii odbywa się wiele turniejów i gier towarzyskich. Nie zapraszają na nie jednak wszystkich – razem z Polakami testowani byli czterej Chińczycy. Wypadli blado i nie będą brali udziału w następnych sprawdzianach. Trener Hendryk dla dobra swoich zawodników, nie chciał powiedzieć, kto z Polaków wypadł najlepiej.
W polskim piekiełku: kluby, rodzice, menadżerowie
Skoro Polaków testuje sama FC Barcelona, to oczywistością jest, że interesują się nimi również polskie kluby. W najbliższej perspektywie na pewno nie zostaną oni w Sycewicach. Trener Hendryk, zgodnie z zapowiedziami, kończy swoją misję. Jak sam mówi na dalsze prowadzenie zespołu, już na poziomie gimnazjum, nie ma warunków. Chce jednak dalej być blisko swoich wychowanków. Do polskich klubów nie ma przekonania.
– Sparta jest fenomenem na skalę polską, ale i tak nie wszyscy nas szanują. Chcą testować, chyba nauczyli się tego w Ekstraklasie. Ale to nie jest cyrk objazdowy. To wszystko odbija się na tych chłopakach. Sprawdzać to nas może Barcelona. Jeśli ktoś przez cztery lata odnosi sukcesy i podnosi swoje umiejętności, to co z tego, że przebiegnie się na oczach trenerów? – pyta Hendryk. – Jak ktoś szanuje mnie i moich zawodników, to niech da im internat, wyżywienie, zainwestuje pieniądze, bo to jest gwarancja, że się nich będzie stawiać.
Trener przyznaje, że nie wszyscy są zadowoleni z jego sukcesów. Piłkarskie akademie działają często na zasadzie udowodnienia, że to ich szkolenie jest najlepsze. Być może niektórzy trenerzy zazdroszczą mu wyników. Boi się, że jego zawodnicy mogliby być np. odstawieni od składu. Kolejną rzeczą, jaka nie podoba się trenerowi są menadżerowie kręcący się wokół jego piłkarzy. A dokładniej – rodzice podpuszczani przez menadżerów.
– Przychodzi taki rodzic na mecz, krzyczy do dziecka i dezorganizuje mi grę. Dzieciak skołowany, w końcu ojca słuchać trzeba. I nie gra dla zespołu, tylko dla ojca. A ten liczy, że ktoś pociechę zauważy. Zupełnie inaczej jest w Hiszpanii – dzieciaki odseparowane, rodzice tylko kibicują. To mi się podoba. Na boisku to koledzy z drużyny są twoją rodziną, a jej głową trener – mówi. – Była tam nawet taka sytuacja, że jeden chłopak był chory i nie mógł grać. Przyszedł jednak na mecz i trząsł się w kocu na ławce, bo czuje więź z kolegami. A oni z nim.
Rodzice są również wyjątkowo aktywni w internecie. W sieci, pod artykułami o młodych Spartanach aż huczy od niewybrednych komentarzy. Niektóre uderzają bezpośrednio w trenera i jego rodzinę. – Jak dwa kundle się znajdą, to zawsze jest jakiś syf. Rodzice są niezadowoleni, że to akurat ich dzieci nie zostały zauważone. Najgorzej ma oczywiście mój syn – chociaż od małego był wybiegany, wytrenowany, to wielu przykleja łatkę “bo to syn trenera”. Życzyli mu żeby wypadł jak najgorzej na testach. A on to wszystko czyta i udaje, że jest ok, chociaż wszyscy wiedzą, że nie jest. Szkoda, że tak mało osób bierze go w obronę – przyznaje z żalem. – Niektórzy powinni się cieszyć, że wskoczyli do pociągu, który prowadzę. To są dzieci z różnych rodzin, a ja wziąłem ich w opiekę i dałem szansę, którą dalej zresztą mają.
Przyszłość Karola, Patryka i Aleksa zależy już tylko od nich samych. Od tego jak zaprezentują się na najbliższych testach. Być może właśnie wśród ich jest pierwszy Polak, który założy bordowo-granatowo koszulkę i zagra w pierwszej drużynie Barcy na słynnym Camp Nou. Póki co, jest duża szansa by do Słupska na turniej przyjechali młodzi piłkarze FC Barcelony i Espanyolu. Hiszpańscy trenerzy widząc efekty pracy w Sycewicach wyszli z inicjatywą współpracy. Turniej miałby odbyć się w lipcu, a rozmowy, za sprawą Krzysztofa Trąbczyńskiego, są już mocno zaawansowane. Ryszard Hendryk liczy, że to zmobilizuje do pracy innych trenerów i ich wychowanków.
– W kantorku na salce mam powieszone zdjęcie, na którym Aleks walczy o piłkę z jednym z rówieśników z Milanu. Pomyślałem sobie, że fajnie by było gdyby spotkali się kiedyś w dorosłej piłce. Zrobię wszystko by tak było – kończy trener.
MATEUSZ ROKUSZEWSKI