Dawid Nowak po kilkutygodniowej banicji wraca do pierwszej drużyny Bełchatowa. Na oficjalnej stronie klubu czytamy coś o wypracowanym kompromisie, choć jest to oczywiście kompromis w typowo polskiej wersji, gdzie słowo pisane (czytaj: umowa) nie obowiązuje. Każdy klub ma swoje drobne udziwnienia, ale ogólny schemat wszyscy znamy. Krótki przewodnik jak uszczęśliwić piłkarza i wypracować… porozumienie:
Krok 1: Zawodnik kosztuje nas zbyt dużo, więc wymuszamy na nim obniżkę pensji.
Krok 2: Pan piłkarz nie ma w tym najmniejszego interesu, więc oczywiście się nie zgadza.
Krok 3: Zostaje wyrzucony na zbity pysk do rezerw. Zmięknie, to może zmieni zdanie.
Krok 4: Mija kilka tygodni, facet faktycznie zaczyna się niecierpliwić.
Krok 5: Przychodzi do prezesa, rezygnuje z kasy. Panowie niechętnie podają sobie ręce.
Krok 6: Zawodnik wraca do drużyny, mija tydzień – wychodzi w pierwszym składzie.
Voila! Mamy gotowy przepis na KOMPROMIS.
Można o Nowaku pisać wszystko: że szklany, nieprzydatny, wiecznie kontuzjowany albo za drogi na warunki klubu. Ale trzeba też napisać jedno i robiliśmy to już wiele razy: podpisał kontrakt z Bełchatowem i to czy kasa żeby go opłacić jest wystarczająca pełna, to już problem działaczy, którzy mu ją zaoferowali. Ale na koniec wychodzi trener Kiereś i obwieszcza: – Jego obecne oczekiwania finansowe wpisują się w nowe realia klubu, ale najważniejszym czynnikiem jest chęć powrotu zawodnika do gry i pomoc drużynie w trudnym momencie.
Faktycznie, najważniejszym. Przecież od początku o to chodziło!