Sylwester Cacek udzielił kolejnego wywiadu, w którym sensu jest tyle, co kot napłakał. W skrócie: on dobry, wszyscy źli, nie chcą mu zbudować stadionu za darmo, bo gdyby zbudowali, to on już by tym właściwie pozarządzał. Wprawdzie Sphinx (jeśli wierzyć magazynowi „Forbes”) przynosił straty liczone w dziesiątkach milionów złotych, gazety wydawane przez Cacka pozamykano (ciekawe, czy w końcu osoby, które wykupiły prenumeratę odzyskały pieniądze?), dawną redakcję opieczętował komornik, a drużyna piłkarska wygląda jak zlepek przypadkowych ludzi, którzy zamiast odśnieżać boisko, wzięli się za grę…
Ale gdyby tylko Cacek miał stadion to – hu hu! – klękajcie narody. Już on by ten biznes rozhulał!
Do końca nie rozumiemy, dlaczego w jednym zdaniu dla „Przeglądu Sportowego” Cacek mówi, że jest tylko malutkim udziałowcem klubu, ponieważ resztę udziałów sprzedał, a w następnym opowiada bajki o przeniesieniu Widzewa do innego miasta. Jak na „malutkiego udziałowca” oraz kogoś, kogo nie ma ani w zarządzie klubu, ani w jego radzie nadzorczej, to dość swobodnie sobie z firmą poczyna, to trzeba mu przyznać. Jeszcze nie słyszeliśmy o sytuacji, w której ktoś, kto mówi „mam niewiele akcji” jednocześnie opowiadał o strategicznych decyzjach. Ale co my tam wiemy… Chyba dzisiaj kupimy sobie kilka akcji KGHM i spotkamy się z ministrem skarbu w sprawie przeniesienia Zagłębia Lubin do innego miasta, o ile migusiem nie postawią tam stutysięcznika. A co!
Innymi słowy: panie Cacek, skoro ma pan niewiele akcji, to z jakiej paki chce pan rozmawiać na temat stadionu? Niech pan się zajmie firmami, w których akcji ma pan wystarczająco dużo, by podejmować decyzje. Albo – to druga wersja – niech pan nie udaje, że nie sprzedał pan akcji klubu samemu sobie. Ale nie, z pana szczery chłop, pan by niczego nie udawałâ€¦
W każdym razie Cacek wszystko w przeszłości robił dobrze albo bardzo dobrze, nawet jak płacił marnym piłkarzom po 50 czy 60 tysięcy złotych miesięcznie – to też to było bardzo dobrze. On im tyle płacił, ponieważ musiał, bo tyle też płacili Cupiał i Wojciechowski. A że Cupiała i Wojciechowskiego było na to stać, a Cacka najwidoczniej nie? Oj, tam, nie czepiajmy się szczegółów! W związku z nieracjonalnymi wydatkami, klub popadł w długi, ale Cacek twierdzi, że jak się uda kogoś sprzedać za 10 milionów złotych, to długów już nie będzie. Z tą sprzedażą za 10 milionów to ambitny plan, ale chcieliśmy przypomnieć, że ostatnio Widzew to piłkarzy nie sprzedawał, tylko puszczał za darmo, ponieważ wcześniej „zapomniał” im płacić pensji. Ot, taki szczegół. W każdym razie – teraz będzie już kogo sprzedawać, ponieważ klub – jako pierwszy na świecie – dysponować będzie niesamowitym narzędziem informatycznym do prowadzenia skautingu i selekcji. Mamy nadzieję, że to nie to samo narzędzie co poprzednie – poprzednie nazywało się 90minut.pl i zrobił je nasz kumpel zaraz po skończeniu studiów. Ale nie, chyba musi chodzić o coś jeszcze potężniejszego. W takiej Barcelonie, idioci i nieuki, prymitywy, selekcjonują zawodników przy użyciu trenerów, a w Widzewie już będzie odpowiadał za to system informatyczny, przygotowywany przez informatyków – uwaga! – z Nyonu.
Ciekawe, czy to już ta niezwykła maszyneria mieliła, mieliła i w końcu wypluła z siebie nazwisko: – Sebastian Dudek! Jeśli tak, to serdecznie gratulujemy! Ł»aden trener by na to nie wpadł, a maszyna i owszem.
Wywiad od pierwszego do ostatniego zdania jest kabaretowy, chociaż na pozór niezwykle mądry. Michniewicza Cacek zwolnił, ponieważ ten trener nie realizował niezwykłych założeń, które najwidoczniej miały polegać na wstawianiu do składu Stratona, Ł»igajevsa i Riskiego, a Michniewicz dureń uparł się na Dżalamidze. W każdym razie Cacek jak na takiego biznesmena działa dość dziwacznie, bo chyba nie pamięta, że Michniewicza wcale nie zwolnił, tylko Michniewiczowi skończył się kontrakt i nie zgodził się podpisać nowego (a przedstawionego przez Cacka). Pytanie – skoro nie realizował tych zagadkowych założeń, to dlaczego w ogóle nowa umowa została mu zaproponowana? No, tego się pewnie nie dowiemy. Gdyby Michniewicz kontrakt podpisał, na co Sylwester Cacek nalegał, to by się okazało, że jednak założenia realizował. Widocznie jedyne założenie związane z pracą w Widzewie brzmiało wtedy – pracuj za małe stawki! Michniewicz tego założenia nie realizował, a Mroczkowski już jak najbardziej.
Co dalej z Widzewem – nie wiadomo. Może się przenieść do innego miasta (już są oferty!), o ile Łódź nie doceni wielkiego potencjału marketingowego działalności Cacka. Okazuje się, że jeden start w Copa del Sol był większą promocją dla miasta niż cztery lata Camerimage. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby łodzianie ten niezwykle prestiżowy turniej słońca wygrali – być może wydarzenie to sławę Łodzi przyniosłoby jeszcze większą niż „Ziemia Obiecana”. W przyszłości takie sukcesy są prawdopodobne, ponieważ teraz wreszcie grają porządni piłkarze – np. Krystian Nowak zamiast Mindaugasa Panki. Panka był bardzo porządny – nawet przedłużono z nim w 2010 roku kontrakt, gwarantując mu ok. 50 tysięcy złotych miesięcznie – ale jak zaczął się dopominać obiecanych wynagrodzeń, to jego klasa gwałtownie spadła, a uznanie zyskał właśnie Nowak, który się jeszcze nie upomina. „Proszę wskazać mi zawodnika, który od nas odszedł i jest w liczącym się klubie europejskim. Nie ma takiego” – mówi Cacek, chcąc udowodnić, jak rozsądną politykę personalną prowadzi, chociaż nas specjalnie nie dziwi, że skoro sprowadzał słabiaków, to się nie wybili. Dziwne, gdyby się wybili. Ha, oto logika Cacka: wziął takiego przykładowego Stratona albo Ł»igajevsa, którzy nie potrafili grać. Pozbył się ich i pyta: – Gdzie oni teraz są, co? I kto miał rację?!
Pan miał rację, panie Cacek. Jak zawsze!
I tak ten Widzew pnie się w górę, chociaż na razie powoli. Póki co zajmuje dwunaste miejsce w tabeli, ale to w zupełności wystarczy, bo przecież „mistrzostwo naszej ligi to nie jest dziś żaden sukces”. A że Cacek to człowiek sukcesu, to o takie mistrzostwo walczyć nawet nie ma zamiaru. Już woli spaść!