Dwieście sekund – dokładnie tyle potrzebował Jan Mucha, by zdać sobie sprawę, że jego debiut w Pucharze Anglii będzie mocno odbiegał od wcześniejszego planu. Były bramkarz Legii jak już zaczął wyjmować piłkę z siatki, to wydawało się, że zbyt prędko nie przestanie. Trzy minuty z niewielkim haczykiem wystarczyły piłkarzom Wigan, by zdobyć na wyjeździe trzy gole i roznieść faworytów w pył. A Mucha prawie przy każdym z nich jedynie stał i patrzył, jak futbolówka wpada do bramki.
Czy mógł zrobić coś lepiej? Nie, nie mógł, trudno obwiniać go za któregokolwiek gola. Przy pierwszym przede wszystkim musiał stoczyć poważną walkę z rywalem i został zblokowany, przy drugim – znalazł się w sytuacji sam na sam po świetnej asyście kolegi z zespołu, przy trzecim – piłka poleciała jak zaczarowana. Strzelanina rozpoczęła się 29:25, a zakończyła 32:45. Szybko i… boleśnie, bo Everton z rozgrywek odpadł.
Choć Mucha na Wyspy trafił dwa i pół roku temu, to dziś zanotował dopiero dziewiąty występ w barwach Evertonu. Jednak teraz, kiedy kontuzji nabawił się Tim Howard, Słowak co najmniej podreperuje sobie statystykę, a i może ugra trochę więcej. Już jest pewne, że miejsce w pierwszym składzie ma zagwarantowane nie krócej, niż na miesiąc i teraz wszystko znajduje się w jego rękach. Tym bardziej, że okazji do wykazania się na pewno nie zabraknie – tydzień temu wpuścił gola w lidze z Reading, teraz trzy w pucharze z Wigan, a w następną sobotę Everton podejmuje Manchester City.