Sprawa wygląda tak: najlepszy piłkarz 2013 roku kopie w Lidze Europy, więc coś tu nie gra. Ale… kiedy jest na dobrej drodze by sięgnąć po to trofeum i demoluje każdego rywala bez wyjątku, wszystko wraca do normy. Pozwólcie, że pominiemy w ogóle nazwę klubu, który reprezentuje. Gareth Bale 3:0 Inter Mediolan. Fundamenty pod pomnik Walijczyka na White Hart Lane zostały zalane.
Przed dwumeczem Włosi łudzili się, że wreszcie wybiją go z rytmu. Ale kiedy walił na 1:0 dla Tottenhamu, pozostało im tylko wierzyć, że… na Giuseppe Meazza na flankach powstrzymają go żyly wodne. Walijczyk ostatecznie się wykartkował i pozostawił nadzieję, że Inter pożegna się z rozgrywkami w miarę normalnym stylu. Przeciwko Bale’owi nie byłoby to możliwe (11 goli w… 9 ostatnich meczach).
Z drugiej strony – wierzyć się nie chce, że Inter daje się aktualnie tak gnoić. Ale po chwili zastanowienia – kiedy ma dostawać w zęby jak nie teraz? Tym bardziej, że na ławce trenerskiej trzyma wf-istę… Nie mamy wielkich zastrzeżeń do Andrei Stramaccioniego, bardziej od niego w głowę powinien się pukać Massimo Moratti. Niby leciwy, niby szczwany lis, ale zatrudnił na pełen etat szkoleniowca, który wcześniej nie miał praktyki w seniorskiej piłce. Jego wartość zweryfikował dzisiaj ten, który na San Siro z kolei dojrzewał u boku Jose Mourinho – Andre Villas Boas…
Czterech obrońców w polu karnym i jeden osamotniony rywal podwyższający na 3:0, Jan Verthongen. Oto parodia klubu, który próbuje straszyć w Europie, a boi się własnego odbicia w lustrze. Pozbawiony na murawie jakichkolwiek wytrenowanych schematów, pełen dziur między formacjami. I w dodatku z najsłabszym w odbiorze Kovaciciem… na siłę ustawionym najgłębiej z pomocników i Alvaro Pereirą upchniętym na skrzydle. Piłkarskie jaja.
***
80. minuta meczu w Londynie. Massimo Moratti opuszcza stadion, a my zmieniamy kanał. W Bazylei nadal żenada (mecz śledziliśmy uważnie przez pierwsze 45 minut), niemal zerowe zainteresowanie na trybunach, a Zenit… tak samo znudzony jak obserwatorzy. I nagle gol. Rosjanie w konsternacji, Bazylea odczekuje odczekuje parę minut i podwyższa na 2:0. „Niet slow”… jak czytamy na oficjalnym Twitterze rosyjskich mistrzów.
***
Wstydu uniknęli z kolei ligowi rywale Zenita, tymczasowo przeniesieni do Moskwy. 18:00 naszego czasu, jaskrawe koszulki, niemal wyłącznie towar eksportowy na boisku i wreszcie dziwni ludzie z megafonami na trybunach. W skrócie: Anży Machaczkała. Maszyna z Dagestanu odrobinę się zatarła, bo piłkarze Hiddinka nie wygrali po raz pierwszy w tegorocznej edycji na Łużnikach. Po remisie 0:0 z Newcastle powodu do wielkiego niepokoju jednak nie ma. Zwłaszcza, że z ofensywy „Srok” zapamiętaliśmy tylko strzał Taylora z doliczonego czasu gry. Tylko dlatego, że otarł się o koronę stadionu, co byłoby wyzwaniem nawet dla Sebastiana Janikowskiego. Waląc po pustych krzesłach przypomniały się czasy, kiedy Anży walczyło z Glasgow Rangers w 2001 roku na neutralnym terenie… w Warszawie (Szkoci wygrali 1:0).
Ciekawostka, skład Rosjan z tamtego meczu:
Ł»ydkow – Jaskowycz, Gordiejew, Agałarow, Syrchajew, Adijew, Ramazanow, Akajew, Bilong, Edu, Cymbałar.
A na ławce… Dżenan Hosić. Ten ze Szczakowianki i Zagłębia Sosnowiec.
***
Hosić to dobry punkt wyjścia – pora pomówić o Polakach i przebierańcach. Zaczniemy od tej drugiej grupy: Ludovic Obraniak przebywał na boisku, ale zainteresowania nie wzbudzał (Bordeaux przegrało 0:1 z Benfiką). OK, odbębniliśmy formalności, więc pozostaje skupić się na jednym z bohaterów dnia, Łukaszu Szukale ze Steauy, do której rano jeden z rumuńskich dzienników apelował „Keep calm and win”.
U nas dzień jak co dzień – bez pucharów, a w Bukareszcie święto. Bo klub, który w tej samej edycji LE dostał u siebie 1:5 od Stuttgartu… zdominował abdykującego mistrza Europy i ograł Chelsea 1:0. Z bezbłędnym, nieprawdopodobnym Polakiem, który zatrzymał dzisiaj zagubionego jak dziecko Torresa. Występ Hiszpana do złudzenia przypominał popisy sprzed paru lat, kiedy zdesperowany Grzegorz Rasiak słał kilkunastometrowe podania do rywali, choć był najdalej wysuniętym zawodnikiem…
– Kontrolowaliśmy mecz, ale nie stworzyliśmy zbyt wielu okazji. Oni zresztą też – mówił na świeżo po meczu rodak Torresa, Rafa Benitez. Mała poprawka. Rywale wypracowali i wykorzystali. Dla zrozpaczonych angielskich kibiców mamy przynajmniej jedną dobrą wiadomość – razem z nimi płaczą dziś fani z rumuńskiego fanklubu Chelsea, dla których przyjazd idoli do kraju był największym wydarzeniem w historii stowarzyszenia.
FK

