Trudno zebrać siły i chęci na środową Ligę Mistrzów, gdy cały świat ma ja głęboko gdzieś, dyskutując dziś (i pewnie jeszcze przez długi czas) o wydarzeniach z Old Trafford. Zresztą, sprawa awansu w Manchesterze i Dortmundzie była kompletnie otwarta, a tutaj jeden zespół już pozamiatał, a drugi jest tego o krok…
Gdyby trzy tygodnie temu mecz w Walencji zakończył się w 89. minucie, paryżanie pewnie na miejscu otworzyliby szampany. A tak, co najwyżej mogli przybić sobie piątki. Najpierw poddusili rywala, odbierając mu wszelkie nadzieje na awans, a potem dali mu oddychać, stwierdzając jedynie „przed rewanżem jesteśmy w znacznie lepszym położeniu”. Bo nie dość, że pozwolili gospodarzom strzelić kontaktowego gola, przedłużającego nadzieję, to stracili też Zlatana Ibrahimovicia. Na własne życzenie.
Pech Valencii polega na tym, że… może okazać się drużyną zbyt silną. W Paryżu przecież ostatnio stwierdzili, że z zespołami znacznie słabszymi mają spore problemy, to i sensacyjnie przegrali najpierw z Sochaux, a potem z Reims. – Ale Liga Mistrzów jest magiczna. Te rozgrywki z każdego wyciskają 100 procent, czego nie można powiedzieć choćby o lidze – szczerze przyznaje Thiago Silva, który ostatnie spotkanie rozegrał 11 stycznia, a dziś ma wrócić po kontuzji na boisko.
Postaw na zwycięstwo PSG po kursie 1.90 w BET-AT-HOME >>
Postaw na gola Lavezziego po kursie 2.50 w BETCLIC >>
Trudno więc się dziwić, że Carlo Ancelotti na każdym kroku powtarza swoim piłkarzom, żeby zapomnieli o wyniku pierwszego meczu. Koncentracja, koncentracja i jeszcze raz koncentracja – przypomina co chwilę. Opowiada o kibicach, którym po kilku latach jego drużyna w końcu może dać futbol na najwyższym poziomie. Bo awans do najlepszej ósemki w Europie ma być pierwszym od 1995 roku. I w takim składzie personalnym spieprzyć tego po prostu nie wypada.
Ernesto Valverde mówi jedynie: jeszcze nic nie jest przesądzone. Jego drużynie można dawać 5 procent szans na awans, ale lepsze to, niż nic. Tym bardziej, że PSG zagra bez Ibrahimovicia, Meneza, Verattiego i… tu pozytywy się już kończą. Ezequiel Lavezzi już w pierwszym meczu pokazał, że obrońcy łatwego życia mieć z nim nie będą. Do tego ta świetna seria paryżan przed własną publicznością na międzynarodowej arenie. Ostatnia porażka? W listopadzie 2006 roku, z Hapoelem Tel-Aviv 2:4. Czyli tyle, ile Hiszpanom do awansu wystarczy.
***
A co dziś ciekawego w Turynie? No, ciekawego to raczej niewiele, bo przecież piłkarze Juventusu awans do kolejnej rundy wywalczyli sobie już trzy tygodnie temu.
Antonio Conte, trener Juve, może opowiadać bajki o niedocenianiu przeciwnika. O tym, że urok takiej rywalizacji polega na rozegraniu 180 minut, a nie 90. A że i tak nie wiadomo, czy 180 minut wystarczy, bo przecież może być dogrywka i rzuty karne. Ł»e jeśli jego piłkarzom choć przez chwilę będzie brakowało determinacji, to mogą stracić to wszystko, co wypracowali w Glasgow. Wtórować może mu Andrea Pirlo, przypominając, że przecież Milan też na półmetku prowadził z Liverpoolem 3:0… Ale czy ktokolwiek wierzy w te słowa? Czy wierzą w nie ci, którzy je wypowiadają?
Postaw na zwycięstwo Juventusu po kursie 1.38 EXPEKT >>
Postaw, że obie drużyny zdobędą gola po kursie 1.95 w COMEON >>
Wiecie, ile meczów Włosi przegrali z ostatnich 29 w pucharach? Jeden! – Nie możecie od nas oczekiwać zwycięstwa 4:1 czy 4:0 i awansu. Ale zwykła wygrana, niewielką różnicą bramkową, na pewno jest możliwa i do tego będziemy dążyć – przyznaje Neil Lennon. Zresztą, menedżerowi Celtiku zebrało się ostatnio na wspomnienia, choćby o świetnej atmosferze w Champions League na Celtic Park, o meczach z wielkimi drużynami wielkich trenerów, jak Barcelona czy właśnie Juventus. I chyba zdał sobie sprawę, że ostatnią konferencję przedmeczową w tym sezonie LM ma już za sobą.
Bo, jak mówi Pirlo, gdyby Juventus teraz odpadł, byłaby to jedna z największych klęsk, jakie w swojej historii widział ten klub.