Bezwzględne mafie pod przykrywką klubów: jak działają liderzy barras bravas?

redakcja

Autor:redakcja

26 lutego 2013, 14:42 • 5 min czytania

– Tych ludzi nie interesuje kim jesteś, ani skąd pochodzisz. Jeśli wystąpisz przeciw ich interesom, brutalnie usuną cię ze swojej drogi, a potem przyjdą po twoją rodzinę – powiedziała dziennikarzowi Guardiana pracownica organizacji Salvemos al Futbol. Stowarzyszenia próbującego walczyć z patologiami futbolu w Argentynie. W kraju, gdzie trzydzieści procent ludzi żyje poniżej granicy ubóstwa. Gdzie w slumsach Buenos Aires (choć nie tylko) są dwie główne odskocznie – piłka i ciemne interesy. Najlepiej, gdy idą razem w parze.
Aktywiści, a za nimi dziennikarze alarmują, że w argentyńskiej piłce od dawna nie chodzi już tylko o to, co widać na zielonej murawie. Organizację „Salvemos al Futbol” założyła kobieta – Monica Nizzardo. Zdecydowała się na ten krok jeszcze jako pracownica jednego z klubów, gdy do jego siedziby wtargnęła grupa chuliganów, po czym doszczętnie zdemolowała gabinet prezesa. Nizzardo jeszcze tego samego dnia poszła na policję. Sama, bo wszyscy inni woleli przyjąć rozsądną taktykę milczenia.

Bezwzględne mafie pod przykrywką klubów: jak działają liderzy barras bravas?
Reklama

Jak mówią statystyki, tylko w 2010 roku w Argentynie odnotowano 11 przypadków zabójstw, które policja zakwalifikowała jako przemoc związaną z wydarzeniami piłkarskimi. Ledwie dwa dni temu 13 osób zostało rannych w strzelaninie wywołanej przez kibiców Club Atletico Tigre. Awanturze z użyciem broni palnej, nie pięści ani noży, do której doszło przy okazji meczu z River Plate.

– Za wszystkim stoją tak zwane barras bravas. Zorganizowane grupy kibiców, choć to tak naprawdę mafie skupione wokół klubów. Tu przez siedem dni w tygodniu kręci się wielki biznes – twierdzi Gustavo Grabia, dziennikarz od lat zajmujący się tematyką kibicowską. Po czym dodaje: – Sprawy zaszły tak daleko, że do porachunków dochodzi już nie tylko między grupami różnych klubów, ale coraz częściej wewnątrz jednej…

Reklama

Niekiedy chodzi o sprawy, wydawałoby się, całkiem błahe.

Choćby o prawo do kontrolowania kilku budek stadionowego cateringu, oferującego zimne napoje i kanapki z kiełbasą chorizo. Właśnie taka rywalizacja między fanami CA Huracan (dwiema ekipami: Zavaleta i Jose C Paz) zakończyła się śmiercią jednego z bossów, zastrzelonego przed jego własnym domem. Ale to tylko początek. Zdaniem Gustavo Grabii, barras bravas zarabiają na wszystkim, na czym tylko można zrobić biznes. Na biletach, klubowych pamiątkach, handlu narkotykami. Nawet na kontrolowaniu miejsc parkingowych przy stadionach i haraczach od zawodników. W większości przypadków dzieje się to za cichym przyzwoleniem klubów i argentyńskiej federacji. Nikt nie przeciwstawi się tej coraz lepiej funkcjonującej machinie.

Nawet w związku z transferem Gonzalo Higuaina do Europy miało dojść do zabójstwa wewnątrz grupy „Los Borrachos del Tablón”. Trzy śmiertelne strzały z pistoletu przyjął jeden z kibicowskich bossów – Gonzalo Acro, próbujący ingerować w podział milionowych zysków.

Wielu zawodników nieoficjalnie przyznaje, że wymuszanie datków na piłkarzach i trenerach jest w Argentynie na porządku dziennym. Nie od dzisiaj, ani nie od wczoraj. Mówii już o tym m.in. Carlos Bilardo albo Carlos Bianchi, który musiał zmienić klub, bo nie poszedł na współpracę. Płacić nie zamierzał też Jorge Rinaldi, niegdyś reprezentant Argentyny. Odszedł z Boca Juniors po tym jak odmówił udziału w kolacji z „kibicami”, którzy zamierzali położyć łapę na części jego pensji. Skończyło się na pogróżkach i zastraszaniu.

Przykłady można mnożyć dalej. W 2007 roku trzej piłkarze – Martin Palermo, Rodrigo Palacio i Pablo Migliore zostali „uprzejmie poproszeni” przez kibiców o wizytę w więzieniu w Ezeiza. Mieli za zadanie udzielić mentalnego wsparcia odsiadującym tam wyrok chuliganom. Przeprawy z fanatykami Quilmes miał nawet Gervasio Nunez, grający do niedawna w Wiśle Kraków. Opowiadał o nich na naszych łamach:

– Słyszałem ciągłe komentarze: żebym zginął, rozwalił sobie kolano. Oni są szaleni. Czasami miałem dość. Po którejś porażce wybrałem się na spacer z rodziną, z moimi młodziutkimi siostrzenicami. Nagle podszedł kibic Quilmes i zapytał: „z czego się cieszysz skurwysynu?”. Taka jest Argentyna. Jeśli ci nie idzie, będą cię gnoić. Po ważnym meczu z Gimnasią La Plata rozwalili mi przednią szybę w samochodzie i porysowali całą maskę. Nie straciłem dużo, jakiś tysiąc dolarów, ale… Za tym wszystkim stoi mafia – opowiadał.

Podczas jednego z niedawnych meczów między River Plate a Quilmes porządku pilnowało 600 policjantów. Z kolei gdy River rozgrywało ostatnie spotkanie decydujące o spadku tego zasłużonego klubu do drugiej ligi, na trybunach wybuchły awantury, w których rannych zostało 70 osób w tym 35 porządkowych.

– Najważniejsi członkowie barras bravas są tak rozpoznawalni wewnątrz środowiska, że młodzi ludzie chcą sobie robić z nimi zdjęcia – mówi anonimowo kibic, wypowiadający się na potrzeby reportażu „Guardiana”. – Z piłkarzami trudno się identyfikować. Oni przychodzą i odchodzą. Dużo łatwiej znaleźć swoich idoli wśród fanatyków – twierdzi. Argentyńscy dziennikarze niedawno odnotowali, że gdy niejaki Di Zeo, lider grupy powiązanej z Boca Juniors, został zwolniony z więzienia, podczas jednego z pierwszych meczów wyjazdowych… rozdawał autografy. Argentyńskie prawo ciągle skodyfikowane jest na tyle nieudolnie, że osoby, na które kluby nałożyły zakazy stadionowe, mogą wejść na każdy inny obiekt. Pojechać na dowolny mecz ligowy rozgrywany poza miastem i bez przeszkód pojawić się na trybunach.

– Wszystko to składa się na fakt, że w Argentynie coraz rzadziej chodzi się na mecze całymi rodzinami – twierdzi Monica Nizzardo, która niedawno ogłosiła, że czuje się bezsilna. Działania jej organizacji nie przynoszą skutku, bo choć zainicjowała ponad 100 różnych spraw sądowych, ponad 90 z nich zamknięto bez wiążących wyroków. – Show must go on. Z takiego założenia wychodzą sądy i piłkarska federacja – twierdzi.

Kolejny bogaty rozdział stanowią powiązania na tle politycznym. – Wielu przedstawicieli barras bravas pracuje dla ważnych ludzi jako ochroniarze albo kierowcy. Ich główną bronią niekoniecznie musi być nóż lub pistolet. Czasem wystarczy książka adresowa w telefonie – dodaje dziennikarz Gustavo Grabia. O ścisłe kontakty z kibicami podejrzewano przed kilkoma laty między innymi prezesa Quilmes – Anibala Fernandeza, będącego jednocześnie senatorem. Usiłowano dowieść, że w zamian za pomoc i poparcie polityczne, przekazywał ludziom trybun bilety na mistrzostwa świata w RPA. Niczego nie udało mu się jednak udowodnić. Głośno było także o praktykach polityka Hugo Moyano, któremu kibice Independiente pomagali organizować strajki. Brali w nich udział ci sami ludzie, którzy wdarli się też do siedziby klubu i zabarykadowali w gabinecie prezesa, próbując wymóc na nim cały szereg ustępstw.

Typowo polskie akcenty, jak wizyty fanów na treningach po kompromitująco słabych meczach, należy w tym kontekście uznać za przewinienia z kategorii: drobne i niegroźne.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama