O tym, za ile kupiony został Tomasz Jodłowiec, kto jest najbardziej przepłacanym zawodnikiem w Legii, jakie podwyżki dostali młodzi zawodnicy i jak często na mieście widywany jest Danijel Ljuboja – w rozmowie z nowym prezesem warszawskiej Legii, Bogusławem Leśnodorskim. Zapraszamy do wywiadu z tym – to musimy przyznać – niezwykle szczerym i otwartym człowiekiem.
Jak pan mógł piłkarzom dać tak nudną książkę jak autobiografia Phelpsa?
Nudna?
Stylowo niezła, ale za dużo pisania o rekordach, za mało o życiu.
A moim zdaniem właśnie życiowa. I bardzo dobra. Napracował się gość na sukces, co?
Chciał pan zmobilizować zawodników do tego samego?
W sporcie nie ma drogi na skróty, a wszyscy wiemy, że główna bolączka polskiej piłki to atrakcje czyhające na zewnątrz. Hazard, alkohol, kobiety. Weźmy wątek Phelpsa z alkoholem – to też sprawa bardzo „piłkarska”. Ciekawi mnie teraz, co będzie z naszymi młodymi chłopakami. Duża kasa to duże ryzyko wywrotki…
Pisaliśmy ostatnio o jednym z waszych piłkarzy w kwestii hazardu.
O którym?
O jednym z tych, których ściągnęliście.
A ktoś mi mówił, że pisaliście coś jeszcze o narkotykach.
To akurat nie o Legii. W przypadku waszego piłkarza chodziło o hazard.
Wiemy, że wielu zawodników gra w kasynach, na automatach czy w internecie, ale wszystko jest dla ludzi. Jeśli kontrolujesz się na tyle, że nie przekraczasz granicy dobrego smaku, to rób, co chcesz. Jeden łowi ryby, drugi chodzi do kasyna.
A o Łukaszu Teodorczyku powiedział pan, że to nie ten typ osobowości, który wam odpowiada. Czyli z drugiej strony patrzycie na mentalność.
Bo to kluczowa kwestia. Ale Jodłowiec – bo chyba o nim mówimy – jest walczakiem i na boisku fochów nie robi. Natomiast na tyle, co się orientowaliśmy, wiemy, że miał epizody, ale nikt nam nie powiedział, że to poważniejszy problem, jak u kilku innych polskich piłkarzy. Wiem, że hazard może negatywnie wpływać na formę i psychikę zawodnika, ale mam nadzieję i myślę, że ten problem nie będzie dotyczył Jodłowca. Ł»ycie pokaże.
W samym transferze Jodłowca wszystko było spektakularne poza samym zawodnikiem.
Z tego, co wiem, obrona jest zdecydowanie najbardziej zespołową formacją. Ocena indywidualna błędów jest najtrudniejsza i obarczona największym ryzykiem. Najlepsi stoperzy na świecie się myląâ€¦ Dopiero się okaże, czy transfer Jodłowca wypali. Nie umiem wam odpowiedzieć, czy to zawodnik na Ligę Mistrzów – mam nadzieję, że da radę – ale w Ekstraklasie na pewno się wyróżnia. Sami wiecie, jaką mamy sytuację. Suler? Nie poruszajmy lepiej tego tematu. Choto zawsze kontuzjowany, Ł»ewłakow dogra cztery miesiące, więc sprowadzenie Jodłowca wydawało się OK. Także finansowo.
Powiedział pan, że najdroższym zakupem był Bereszyński.
No tak. Bo ekwiwalent był wysoki.
Mamy więc rozumieć, że Jodłowiec w Legii jest na tych samych zasadach co w Śląsku?
Nie, nie. To transfer definitywny. Śląsk Wrocław czy Józef Wojciechowski mają znikomy udział przy kolejnym transferze. Dziesięć procent.
Czyli Wojciechowski sprzedał go definitywnie za mniej niż 400 tysięcy?!
Ależ oczywiście.
Trudno w to uwierzyć.
Taka prawda.
To gdzie jest haczyk?
Nie ma haczyka! W grudniu padały różne nieosiągalne dla nas sumy – np. pół miliona euro. Moja teoria jest taka, że we Wrocławiu tyle razy obiecywali Wojciechowskiemu, że zapłacą, zapłacą i zapłacą, a robili go w trąbę, w końcu nic nie wychodziło… I stać go było na to, by powiedzieć: „mam to w dupie, niech idzie do Legii”. Co to dla niego? Dwa loty samolotem? A że Jodłowiec chciał, to udało nam się go ściągnąć.
Wpasowaliście się w konflikt personalny.
Może nie w konflikt, ale zmęczenie materiału. Widocznie Wojciechowski stracił zaufanie do Śląska. Ale podkreślam – nigdy z nim nie rozmawiałem, to tylko moja teoria.
To jedna z największych przecen w polskiej piłce, o jakich słyszeliśmy.
Przecież mówię wam prawdę! (śmiech) Jodłowiec był definitywnie piłkarzem Śląska, ale Śląsk dał Wojciechowskiemu pełnomocnictwo do sprzedaży. My takiego pełnomocnictwa nie daliśmy, więc nikt go sprzedać nie może. Ten rynek powinien tak funkcjonować. Jeśli nie jesteś Chelsea i nie licytujesz, kogo chcesz, musisz znaleźć inne atrakcje. Powiem wam więcej – wszyscy zawodnicy, nie licząc Bereszyńskiego, którzy teraz przyszli do Legii, zdecydowali się na obniżkę pensji. Jedni chcą tu skończyć karierę, inni traktują Legię jak trampolinę, jeszcze inni chcą pracować z Urbanem…
(kilka godzin później, w restauracji podchodzi do nas prezes Leśnodorski: – Wprowadziłem was w błąd, niechcący! Jodłowiec jednak będzie droższy niż Bereszyński. Zapomniałem o drugiej racie, płatnej za rok. Ale niewiele droższy. Naprawdę niewiele!)
Zaczyna się robić moda na Legię wśród polskich piłkarzy.
Tak, ale nie jest to jakaś nasza specjalna zasługa. Inni po prostu mają kłopoty.
Do tej pory nie wykorzystywano Legii jako magnesu.
Właśnie. I nie wiem, jak to możliwe, bo działa to dużo bardziej, niż się spodziewałem. Przecież Broź marzy o grze w Legii, ale pewnie nic z tego nie będzie, bo po pierwsze – jest za dużo zmiennych, po drugie – nie ma już sensu robić zamieszania w drużynie. Zostały cztery miesiące ligi i wartość dodana na tę chwilę byłaby znikoma. Ale fakt faktem, że sami agenci Brozia się do nas zgłosili. Sporo dostajemy takich pomysłów – wiadomo, ilu menedżerów kręci się koło Legii. Piekarski, Kucharski, Kubacki, ten, co przyszedł z Dwaliszwilim…
Lewicki.
Sympatyczny gość. Dużo gada, nie ma cierpliwości (śmiech). Bardzo się upaja całą tą sytuacją. W ogóle ci menedżerowie są bardzo OK w porównaniu do tego, jak się ich przedstawia. Ale wiecie, co mnie – sorry za retorykę – najbardziej męczy? Te porównania do przeszłości. Przecież po pierwsze mnie tu nie było, po drugie – jaki jest sens o tym opowiadać, po trzecie – gdyby Skorża zdobył mistrzostwo, to pewnie nie robilibyśmy tego wywiadu i wszyscy uważaliby, że jest super. Sukces sportowy przykrywa wszystkie kłopoty. Nasza obecna praca to wynik wielu zmiennych. Jedne rzeczy są prostsze, niż się wydawało, inne trudniejsze…
Co sprawia największą trudność?
Brak czasu. Od rana do wieczora jestem w akcji. Liczę, że jak sezon ruszy, wszyscy przekierują się na piłkarzy i wyniki.
Stał się pan za dużą gwiazdą, żeby tak było.
Trudne to jest. Media nie są moim naturalnym środowiskiem i przez całe życie starałem się trzymać od nich z dala.
A sprawia pan wrażenie, jakby dążył do poklasku.
No widzicie… A tak nie jest. To wszystko dzieje się samo. Jak przyszedłem na tę ostatnią konferencję i zobaczyłem, ilu tam, kurde, dziennikarzy, to mało się nie przewróciłem. Sądziłem, że będą trzy osoby na krzyż, a tam pełen skybox. Nigdy wcześniej nie miałem takich doświadczeń. Przecież takiego Piotrka Zygę z trzy razy widziałem w gazecie.
Siebie pewnie też. W tym tygodniu.
Możliwe, ale też tego nie ogarniam, bo nie mam czasu na autoryzowanie tych wszystkich rozmów. Ale to kolejne pozytywne zaskoczenie. Większość dziennikarzy, nawet gdy wyrywa zdanie z kontekstu, oddaje moje intencje. Nie mam prawa narzekać.
Menedżerowie i dziennikarze demonizowani, a tu się okazuje, że ta piłka nie jest taka zła, jak ją wszyscy kreują.
Był taki głód sukcesu, że cokolwiek bym zrobił, ludzie reagują pozytywnie.
Mocno ten balon nadmuchano.
Mówicie o mistrzostwie?
Brak mistrzostwa byłby absolutnym katastrofą.
A ja się z tym nie zgadzam. To sport. Wszystko może się zdarzyć. Co jeśli w Kielcach trzech odniesie kontuzję? A, w sumie mamy kolejnych trzech (śmiech). Nie jest tak źle, ale nie świętujmy jeszcze mistrzostwa. Słyszę opinię, że presja jest za duża, ale z drugiej strony gdzie oni chcieliby grać bez presji? W kadrze i w pucharach jej nie będzie? Ale jak patrzę na tę drużynę, to sądzę, że sobie poradzą. Napawa to wszystko optymizmem.
Wcześniej w Legii była moda na konsultowanie wszystkich decyzji z ITI. Pana chwali się natomiast za decyzyjność i zastanawia nas, czy zagwarantował sobie pan taką niezależność, czy może to wszystko toczy się samoistnie?
Moi poprzednicy byli pracownikami ITI. Przełomem było przekonanie się po raz pierwszy historii, że Legii prezesować może ktoś spoza koncernu. Ale dziś pewne sprawy muszę też konsultować z Radą Nadzorczą. Np. w sprawie pana Lucjana Brychczego, któremu nadaliśmy miano honorowego prezesa, musieliśmy zmienić statut.
Miał pan jakieś znajomości w polskiej piłce poza Maciejem Wandzelem?
Poznałem trochę osób w trakcie Euro, ale prywatnie z nikim wcześniej nie utrzymywałem kontaktu. 90 procent poznałem w ostatnich dwóch miesiącach, co było dość łatwe, bo mieliśmy sezon wigilii (śmiech). W Warszawie na pewno jest najłatwiej – PZPN, Ekstraklasa, Sportfive, UFA – wszyscy się kręcą w stolicy i siłą rzeczy się na nich wpada. Natomiast przed samym wejściem do piłki faktycznie konsultowałem się z Wandzelem.
Ciekawe, że dwóch wspólników stanęło po dwóch stronach barykady. Wandzel zasiada w radzie nadzorczej Lecha, pan jest prezesem Legii…
Ale to nic nadzwyczajnego. Ciekawsze jest to, że ja dodatkowo jestem jego szefem w naszym funduszu! Ja prezes rady nadzorczej, on prezes funduszu… Wiecie, co jeszcze jest ciekawe? Ł»e kibice Polonii, których spotykam ostatnio bardzo często, okazują się pozytywnie nastawieni do tego, co się dzieje. Wiadomo, że są ludzie, którzy budują autorytet na animozjach i kibice za sobą nie przepadają, ale co zrobić? W Ekstraklasie też nie wszyscy prezesi – jak w każdym środowisku – przepadają za sobą. Jacka Rutkowskiego, który też jest członkiem Polskiej Rady Biznesu, też poznałem i słyszałem, że jest obrażony. Ale trudno, co zrobić? Wszystkich nie uszczęśliwisz.
Ile znaczyła piłka w pana życiu, zanim związał się pan z nią zawodowo?
Kibicowałem Legii od dawna, chodziłem na mecze, ale zawsze traktowałem to jako przyjemność i hobby. Piłkę interesowałem się zawsze. Eric Cantona – to był gość, co? Bardzo podobają mi się też wartości Barcelony, szczególnie dostosowywanie tych zawodników do sporej kasy, do jakichś wyższych idei. W garażach mogą mieć pochowane ferrari, ale na mecze wszyscy przyjeżdżają tymi samymi audi. Niby drobnostka, a pokazuje, jak zarządzać ego piłkarzy. A z Legii? Od czasów Lucjana Brychczego i Kazimierza Deyny słabo było z idolami. Oczywiście, pojawiały się postaci jak Wojtek Kowalczyk i pamiętam falę entuzjazmu z 1992 roku, potem Artur Boruc, ale jednym z kłopotów Legii był fakt, że nie potrafiła wychować lokalnych idoli. Postaci, z którymi można się było identyfikować.
W Legii przez lata zabijano osobowości.
Dokładnie! Szczególnie, jak ktoś się wychylał. Z punktu widzenia czysto biznesowego, jest to bardzo słabe. Albo sprzedaż wizerunku – wszędzie przychody są z tego kosmiczne, a u nas zero. Mam nadzieję, że kilku młodych zostanie u nas na dłużej i zdążą się dorobić swojej klienteli. Nawet sprzedaż koszulek z Ljubojąâ€¦ Praktycznie żadna. A propos – wyobraźcie sobie, co by było, gdyby nie chciało mu się grać? Przecież ma taki kontrakt, że mógłby mieć wszystko w dupie. Wtedy mielibyśmy spory kłopot.
Powiedział pan, że sam by takiego zawodnika nie ściągnął.
Bo jest 90 procent, że taki zawodnik nie wypali. Przypadek, że się udało.
Na dłuższą metę Legię stać na takie kontrakty? Licząc wszystkie opłaty, kosztuje ponoć 700 tysięcy euro.
Tak, tak. Dwóch-trzech takich zawodników możemy mieć, ale chodzi o to, by odpowiednio performowali i wnosili wartość dodaną. Gorzej, gdy taki zawodnik w ogóle nie gra.
Pan jest nastawiony przede wszystkim na ściąganie polskich piłkarzy, natomiast patrząc na ostatnie lata, bardzo wielu obcokrajowców w Legii wypaliło. Teraz macie Ljuboję i Kuciaka, a ostatnie mistrzostwo dali Roger i Edson.
Piekarski ich ściągał, nie?
Tak.
Siedział w Brazylii, znał tych gości i wiedział, co robi. Ale jeśli podliczymy wszystkich obcokrajowców, to ilu ich było? Z 25? A wypaliło czterech. Ale oczywiście nie da się zbudować drużyny na puchary z samych Polaków. Działamy dwutorowo, ale przez najbliższy rok czy dwa nie stać nas na perspektywicznych zawodników z zagranicy, bo tacy kosztują kilka milionów euro. Pytanie, czy jest sens systemowo wchodzić w piłkarzy po trzydziestce, którzy przyjadą tu zakończyć karierę? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
Ewidentnie jest pan sceptyczny.
Nie, nie! Po prostu nie wiem. Jestem za słaby, bym sam o tym mówił. Na razie skupiamy się na tym, co się dzieje teraz. Przez ostatnie dwa miesiące usłyszeliśmy o kilkunastu zawodnikach głównie z poleceń dziennikarzy i menedżerów, a teraz będziemy ich obserwować.
Przy takiej lidze musicie zakładać, że zostaniecie mistrzem już teraz – macie plan finansowy i personalny, jak zrobić dwa kroki naprzód, by awansować do Ligi Mistrzów?
Matematyka jest prosta i wiemy, co trzeba zrobić. Bardziej interesuje mnie natomiast perspektywa pięcioletnia. Wczoraj potknęła się Justyna Kowalczyk, nam też może się to przydarzyć, ale jeśli z taką drużyną nie zdobędziemy mistrzostwa ani teraz, ani za rok… Dobra, nie mówmy tak, lepiej byłoby wygrać, potem będziemy się martwić. Personalnie też wiemy, kogo będziemy potrzebować. Najbardziej przydałby się nam drugi Rafał Wolski z większym doświadczeniem. Zresztą, poczekajmy. W piłce wszystko zmienia się z dnia na dzień, nie mówiąc o miesiącach. To kalejdoskop.
Myślał pan też o sprowadzeniu Artura Boruca.
Nie grał, jest dobrym bramkarzem…
Przecież macie Kuciaka…
… który pewnie latem odejdzie. Już teraz było zainteresowanie, m.in. ze strony angielskich klubów, więc podejrzewam, że po mistrzostwie będzie jeszcze większe i Dusan pewnie z którejś z ofert skorzysta. Wiadomo, że on tylko na to czeka.
Która z gałęzi Legii jest najbardziej przegniła i potrzebująca zmiany? Administracyjna, sportowa? Co pana najbardziej zaskoczyło w pierwszych miesiącach pracy?
Nie wiem, czy „przegniła” jest odpowiednim słowem, ale przez lata ta grupa ludzi była budowana z przypadku. Ludzie przychodzili, odchodzili, prezesi się zmieniali, każdy miał swoje pomysły. To jest najlepsze – odwołali zarząd, potem wszystkich zostawili w spółce, a powołali nowych. Ryba się psuje od głowy… Większość tych ludzi, którzy tu na co dzień pracują, to bardzo fajni goście, ale kompletnie nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Teraz wiemy, w jakim idziemy kierunku sportowo, ale na pewno możemy się poprawić, jeśli chodzi o sprzedaż, marketing, merchandising i budowę wizerunku. Nie wiem, czy jest lotnisko w którejś europejskiej stolicy, na którym nie kupicie pamiątek związanych z tamtejszym klubem. Albo stoiska, albo całe sklepy – wszędzie. A u nas? Coś zarabiamy, ale to śmieszne pieniądze. Na kontrakt Sulera nie starcza (śmiech). Zatrudniliśmy genialnego chłopaka, który sobie na pewno z tym poradzi. Wszystko sprowadza się do wytworzenia mody na Legię, co jest możliwe do zrealizowania, bo wszyscy tego oczekują. Nie wchodzimy przecież z zupełnie nowym produktem. Największym wyzwaniem jest natomiast akademia. Przecież ta baza to jakiś żart. Na pierwszą drużynę to za mało, nie mówiąc o samej akademii.
Da się to poprawić w najbliższych latach?
Musi się dać! Ze strony miasta i organów samorządowych – wydaje mi się – jest zrozumienie. Do tej pory retoryka była taka: „nie będziemy dawać ITI, bo są i tak wystarczająco bogaci”, co było absurdem, bo akademia to organizacja czysto społeczna. Z pięciuset zawodników pewnie z dwóch trafi do pierwszej drużyny, ale patrząc na nakłady – to nie jest biznes sam w sobie i nigdy nie będzie. Tysiące dzieciaków wysyłają zgłoszenia, na testy przychodzi kilkaset, a możemy wziąć kilku.
Tutaj akademia się dusi.
Kompletnie. Masakra.
A i tak jest stawiana za wzór.
To dwie różne kwestie – patrząc na organizację i trenerów, jest super, ale od strony infrastruktury to żart. Słyszałem, że Lech zorganizował akademię we Wronkach.
60 kilometrów od Poznania.
Lepiej 60 kilometrów dalej niż nigdzie.
Ale dla was akademia w jakimś Mszczonowie byłaby problemem.
Dlatego myślimy o Hutniku, Gwardii i kilku innych potencjalnie sensownych miejscach. Najbardziej pozytywne jest to, że w takiej atmosferze, jaka się wytworzyła, wszyscy są teraz przyjaźni, chcą pomóc i mają swój cel. Miasto, policja, wojewoda, kibice… Obyśmy na fali tego entuzjazmu zdołali coś zrobić. Naszym planem, jeśli chodzi o akademię, są trzy drużyny w roczniku, zamiast jednej. Nie chcemy robić przykrości odstrzeliwanym chłopcom, a i margines błędu z naszej strony też jest mniejszy. Natomiast jeśli chodzi o najmłodsze roczniki, niech tych dzieci będzie jak najwięcej.
Wierzy pan w to porozumienie z kibicami? Klub dość często się z nimi dogadywałâ€¦
Nie rozumiem, dlaczego nikt nie chce w to uwierzyć, ale my się nie dogadywaliśmy! Rozmawialiśmy sporo, ale nie było żadnego dealu ani porozumienia. Poważnie.
Oni powiedzieli, że skoro pan jest równym gościem, to wracają do kibicowania?
Upraszczając – tak. Poważnie! Wszyscy zadają mi to pytanie… Jesteśmy w kontakcie, rozmawiamy, ale nie ma tu żadnego drugiego dna.
Kupił pan Jodłowca za pół ceny, wyprostował pan relacje z kibicami…
A Dwaliszwiliego to za darmo wziąłem! I jeszcze Król mu całą zaległą pensję zapłacił! Słowo daję! Nikt w to nie wierzy, a naprawdę tak było. I jeszcze z nim rozwiązał kontrakt. Dwaliszwili przyszedł do nas jako zupełnie wolny zawodnik ze spłaconą pensją. Nie wiem, jaki był w tym sens, nie mam pojęcia, dlaczego prezes mu wszystko wypłacił, a potem puścił wolno. Ale tak to się właśnie potoczyło.
Zaraz, zaraz… Po co go spłacił, skoro i tak go puścił?
Naprawdę, sam tego nie rozumiem! Absurd. A Dwaliszwili był tak zdesperowany, że i tak by tu przyszedł. Przecież on ma ze 30 procent niższy kontrakt. Finanse nie były dla niego najważniejsze. A Król może chciał po prostu postąpić honorowo…
Nie wygląda na takiego.
Nie znam go, nigdy z nim nie rozmawiałem. Lewicki przyszedł z umową i załatwiliśmy sprawę, a wcześniej ciągnęło się to przez dwa miesiące i ze trzy razy mieliśmy podpisać Gruzina. Niekończąca się historia. Z Brzyskim było zresztą tak samo – też rozwiązał kontrakt z Polonią, mógł go zatrudnić każdy klub w Polsce, ale nie chciał się wyprowadzać z Warszawy i wzięliśmy go jako wolnego zawodnika. Ale to nie nasza zasługa. Staliśmy się beneficjentami kłopotów innych klubów.
Wracając do kibiców – to największe wzmocnienie na tę rundę?
Zależy nam na wszystkich kibicach – nie tylko tych od zorganizowanego dopingu. O, jeszcze jedną rzecz chcemy zmienić. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę – mnie powiedział o tym Janek Urban – ale trybuny śpiewają „Sen o Warszawie”, gdy zawodnicy stoją w korytarzu. A to przecież symboliczny moment i dodatkowa adrenalina dla zawodników. Teraz sobie myślę, że po weekendzie, z Olimpią Grudziądz będziemy mieli rekord frekwencji na Pucharze Polski. Ale co tu robić w tej Warszawie?
Patrząc na wyposażenie pańskiego biura, można pojeździć na deskorolce.
(śmiech) A wiecie, ilu ludzi ma przekonanie, że na Legii jest tak niebezpiecznie, że nie można tu przyjść z dzieckiem?! To jest niesamowite! Media rozszerzyły problem rac na powszechne niebezpieczeństwo na stadionach. Bo ktoś zostanie pobity… Przecież od dwóch lat, do momentu derbów, nie było takiego przypadku na Legii.
Powinniście też zrobić ukłon w stronę kibiców, jeśli chodzi o samo wejście na stadion.
To jest dla mnie stresujący temat. Zatrudniasz te agencje ochrony, tłumaczysz im, jak się mają zachowywać, a potem tracisz nad nimi kontrolę. Przecież oni, wpuszczając ludzi, nawet nie mówili im „dzień dobry”. Mam nadzieję, że kibice są na tyle rozsądni, że nie będą prowokować tych ochroniarzy.
Nie obawia się pan, że rozejm z kibicami siłą rzeczy musi być krótkotrwały? Prawda jest taka, że kibice przyzwyczaili się do tego, że chcą rządzić, a dwa – Legia wykreowała na trybunach silne jednostki, które mają prawo bytu tylko wtedy, gdy jest konflikt.
Nie umiem na to odpowiedzieć. Oni sami się muszą kontrolować.
Kontaktował się pan w tej sprawie z Łukaszem „Jurasem” Jurkowskim.
I właśnie takich autorytetów potrzebujemy. Wcześniej go nie znałem, ale zadzwoniłem do niego po wywiadzie, w którym zajął dość mocne stanowisko…
Na Weszło.
Tak. Ważne, żeby takie postaci, o zdecydowanie większym wpływie niż ja, mogły tonować nastroje wśród kibiców. Jurkowskiego jeszcze nie poznałem, ale w tym wywiadzie bardzo sensownie się wypowiadał. Mnie w ogóle straszono, że kibice chcą zarabiać kasę, a do tej pory nikt nie wyskoczył z taką propozycją. Ale wszystko przede mną (śmiech). Jak ktoś w lidze zapali racę i zapłacimy pięć dych kary, to OK – prosta sprawa. Ale gdy zaczną się puchary…
Pięć dych to takie proste? Wcześniej była taka opcja, że te kary powinni płacić kibice.
Oczywiście nie możemy tego oficjalnie popierać, bo to nielegalne i wiadomo, że nikt nie chce płacić, ale – nie wchodząc w szczegóły – jeśli raz na trzy-cztery mecze zapalisz racę i nie rzucisz jej na boisko, to nie ma tragedii. Gorzej będzie w pucharach, bo wtedy nie dostaniemy pięciu dych tylko 150 tysięcy euro plus ryzyko wykluczenia z rozgrywek. Przecież nikogo tu na to nie stać.
W zeszłym roku zapłaciliście 250 tysięcy euro.
Zapłaciliśmy dużo więcej i… zdecydowanie za dużo. Nie stać nas na to. Dobrze byłoby wypracować jakieś systemowe rozwiązanie i co do tego jestem optymistą. Wierzę, że dojdzie do kompromisu ustawowo-organizacyjnego.
Odsunął pan też Bogusława Błędowskiego, który wojował z kibicami.
Dostał inne zdania i nie ma już żadnego styku z kibicami. Powiedzmy, że pan Błędowski nie był dyplomatą. Osobą odpowiedzialną za bezpieczeństwo jest Bogdan Kuzio.
Sporym echem odbiło się też zwolnienie Marka Jóźwiaka.
Tej historii tez do końca nie rozumiem, bo Jóźwiak od początku wiedział, że mamy na tyle różne podejście, że nic z naszej współpracy nie będzie. Nic na siłę. Do tego klubu lepiej pasuje osobowość Michała Ł»ewłakowa, który – jeśli zdecyduje się zakończyć karierę – zostanie nowym dyrektorem sportowym i będzie współpracował z Jackiem Mazurkiem.
Kibice zalali nas na Twitterze pytaniami o to, jak będzie wyglądał skauting za Bogusława Leśnodorskiego.
Zajmuje się tym Jacek Mazurek z Dominikiem Ebebenge, ale rzeczywiście potrzebujemy profesjonalnych skautów, bo do tej pory mieliśmy kilku takich, których nawet nie widzieliśmy na oczy. Nawet nie wiedzieliśmy, kto to jest! Teraz pracuje u nas Radek Kucharski, sensowny gość, wkrótce zacznie też Tomek Kiełbowicz. Pytanie też, o jaki skauting chodzi – czy młodych talentów, z którymi do tej pory dobrze nam szło, czy o wzmocnienia pierwszej drużyny. W najbliższych latach na pewno nie zbudujemy wielkiej siatki skautów, bo na to nas nią stać. Ale weźmy słynnego Marko Sulera, choć takich case’ów było więcej. Pytam – kto go widział? Nikt. To jak mogliście zakontraktować gościa za taką kasę? A Jóźwiak, na poważnie: „Janek Urban go widział”. Pytam Janka: „Widziałeś go?”. „Tak, mówiłem Markowi, że widziałem go przed Mistrzostwami Europy trzy lata temu”. Słowo daję, prawdziwa historia! A Jóźwiak całkiem poważnie tłumaczył mi, że go widzieli. To nie są jaja. I gość zarabia 150 tysięcy miesięcznie… Lepiej nie wiedzieć, żeby się nie denerwować.
Chcieliście go wypchnąć do Śląska.
Kłopot z nim jest. A Antolović? W ogóle nie gra, a my mu płacimy. Sami dobrze wiecie – z ostatnich lat mogę wymienić z piętnaście takich przypadków, które nie trzymają się kupy. Ani finansowo, ani sportowo. Nie chcę formułować zarzutów pod niczyim adresem, ale skoro przez siedem lat wydajemy na pensje więcej niż ktokolwiek, a nie zdobywamy mistrzostwa, to chyba coś jest nie tak.
Uważa pan, że piłkarze Legii zarabiają tyle, ile powinni, czy za dużo?
Zdecydowanie większa część wynagrodzenia powinna być uzależniona od sukcesów zespołu. Jeśli przez trzy lata z rzędu ledwo się łapiemy na podium – zarabiają za dużo. Jak byliśmy na obozie na Cyprze, wybrałem się na mecz i pogadałem z miejscowymi i nawet nie zdawałem sobie sprawy, że w kraju, w którym żyje 800 tysięcy ludzi, z sześć drużyn grało w europejskich pucharach. A żaden z nich – nie licząc APOEL-u – nie ma większego budżetu niż dziesięć milionów euro za sezon.
Ludnościowe ograniczenia wymogły na nich zatrudnianie podstarzałych obcokrajowców.
Ale wynik się liczy. Udało się? Udało. Wracamy do skautingu – jeżeli masz w Polsce 40 milionów ludzi, to, kurwa, musi tu ktoś umieć grać w piłkę!
Ostatnie lata pokazują, że może się pan mylić.
No to coś tu jest nie tak!
Czuje pan podskórnie, że płacenie piłkarzom np. 50 tysięcy miesięcznie jest niewłaściwe, mimo że takie kwoty narzuca rynek?
Gdy czuję podskórnie, to nie robię tego. Nie powinno się tak robić, bo ci goście ze sobą rozmawiają, porównują, a to wszystko nakręca negatywną spiralę. Weźmy Furmana, Łukasika i Koseckiego. Skoro są w podobnym wieku i mają podobne doświadczenie, to powinni podobnie zarabiać. Teraz różnica to 10-15 procent. „Kosa” grał trochę więcej i jest ofensywnym zawodnikiem, więc dostał pięć dych, a tamci cztery, ale w perspektywie kilku lat mogą dojść do wyższego poziomu.
Dając takie pieniądze młodym piłkarzom, trzeba dbać, by nie przewróciło im się w głowie.
A Sulerowi trzy razy tyle? (śmiech) Ale zgadzam się – to jest wyzwanie. Jak wracaliśmy z Hiszpanii, siedziałem obok Koseckiego i widziałem, że przez całą drogę przeglądał na iPadzie samochody.
Jak podjedzie porsche, to pan się uśmiechnie czy zapali się panu lampka?
Jak go stać, niech się bawi. Kiedy jak nie teraz? Niech się tylko od razu nie żenią (śmiech). Nie wyobrażam sobie natomiast, czego jeszcze im nie zapowiedziałem, że powtórzy się sytuacja, kiedy spotkałem drużynę w Sketchu po porażce z Jagiellonią. Jak to jest możliwe? Wtedy impreza? Szok. Po zwycięstwie nie ma problemu, po mistrzostwie niech się bawią tydzień, ale po przegranej? Przychodzą goście na mecz, płacą za bilety, oglądają porażkę, a później widzą swoich piłkarzy na imprezie. Głupio, co? Ljuboja, słyszałem, jest co wieczór na mieście. Spotkałem go nawet ze dwa-trzy razy. Ale ma status gwiazdy, jakoś gra i daje radę.
Co do finansów… Podoba mi się model belgijski, gdzie kluby zrozumiały systemową potrzebę oszczędzania i odkładania pensji na specjalny fundusz, który pozwoli godnie żyć po karierze. Trzeba o tym w Polsce pomyśleć, bo wielu piłkarzy w wieku 35 lat za cholerę nie jest przygotowanych do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Jedni odnajdą się w dziennikarstwie, bystrzejsi jako menedżerowie, ale to niski procent. A reszta? Przepada. Marnie kończą.
I jeszcze jedna sprawa – Bereszyński. Z jednej strony mówi pan, że ten transfer wykracza poza aktualną sytuację z klubu, z drugiej, że nie zależy panu na osłabianiu przeciwników, bo skupia się na swojej drużynie. To jak jest?
No tak! To młody chłopak, ale życie weryfikuje nas bardzo pozytywnie, bo Bereszyński wyróżniał się prawie we wszystkich sparingach. Wyglądał mega dobrze. A o przełamaniu pewnych barier pomiędzy Legią a Lechem dowiedziałem się dopiero później, gdy wszyscy mi mówili, że nigdy z Poznania nikogo się nie brało. Moim zdaniem to dobry sygnał dla młodzieży z naszej akademii, która jest tak postrzegana, że wszyscy myślą, iż są tak dobrzy, że za moment wskoczą do pierwszej drużyny. A tu się okazuje, że Bereszyński z Lecha Poznań może być lepszy…
Są dwa typy szefów – jedni z „ręcznym sterowaniem”, drudzy, jak Zbigniew Boniek, wolą jak najszybciej wszystko ustalić, żeby mieć więcej czasu wolnego, a wszystko żeby hulało bez nich.
Mnie zdecydowanie bardziej odpowiada ta druga opcja, a ręczne sterowanie to jakiś absurd, którego czasy się już dawno skończyły. Większość pracowników Legii radzi sobie bardzo sensownie ze swoimi zadaniami, a ja mógłbym im tylko przeszkodzić, gdybym się we wszystko wtrącał.
O co chodzi z tą deskorolką i nartami?
Longboard się przydaje, bo korytarz jest długi (śmiech). A góry i narty kochałem przez całe życie.
Ale nie każdy trzyma je w gabinecie.
Nie jeżdżę, to przynajmniej patrzę. Tutaj mam dwie pary, w kancelarii miałem dziesięć, rower i kilka innych rzeczy. Najbardziej kręcą mnie sporty ekstremalne, może poza wspinaczką, bo ważę 110 kilogramów.
Gdzie pan głównie jeździ?
Szwajcaria, Francja… Byłem naprawdę wszędzie. Sto dni rocznie spędzałem na nartach.
Sto dni?!
Minimum.
Prawie jak Justyna Kowalczyk.
Nie no, ona z dwieście (śmiech). Ale przez dwadzieścia lat nie miałem sezonu, w którym nie spędziłbym stu dni na nartach. Teraz dopiero zbieram się czwarty weekend z rzędu i nie mogę się zebrać.
Rozmawiali KRZYSZTOF STANOWSKI i TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA
fot. legionisci.com