Stan napisał kilka dni temu dość ważny tekst, który większość moich znajomych odebrała jako „kilka słów bolesnej prawdy” otwierających oczy każdemu naiwniakowi. Każdemu świrowi, który wierzy że piłkarz to nie tylko zawód, sposób zarabiania pieniędzy i zdobywania wygodnego życia, ale również dawne, zakurzone sportowe ideały jak lojalność, wierność barwom, czy inne tego typu wartości. Wartości oczywiście zbyt wysokie jak na tak przyziemną rzecz, jak na tak banalny teatr, jakim jest futbol. Wartości zupełnie niedopasowane do boiskowej rzeczywistości, nadające się na trybuny, a nie na murawę.
Znamienne – nie wiem, czy Bereszyński ma na imię Bartosz, czy Bartłomiej, wyleciało mi to w tym momencie z głowy, musiałbym sprawdzić sobie w Internecie. Wiem natomiast, że powstał o nim jakiś mocno niesmaczny hip-hopowy kawałek opowiadający o zranionych uczuciach kibiców, którzy widzieli w nim „swojego człowieka”. Nie mam pojęcia, czy Bereszyński zbawi polską piłkę, nie wiem nawet, czy będzie się łapał na ławkę w Legii, ale wiem, że przez kilkanaście stron na przeróżnych forach jego nazwisko odmieniono przez wszystkie przypadki.
Wychodzi na to, że nieszczególnie orientuję się w piłkarskim życiorysie Bartosza (w międzyczasie sprawdziłem), ale doskonale znam historię jego ojca, historię Bartka – kibola z Poznania, historię jego początków w Lechu, a nawet jakieś archiwalne wywiady, gdzie mówi o niebieskiej krwi i innych sentymentach. Bereszyński nie jest dzisiaj wiodącym tematem w mediach z uwagi na boisko, ale właśnie na te głupie, naiwne, przebrzmiałe i nieaktualne wartości, w które wciąż wierzą kibice.
Stan wysnuł bardzo słuszną teorię – piłkarze mówią te wszystkie bzdury o przywiązaniu, bo kibice na nich naciskają, niemal wkładają w usta gotowe frazesy o przywiązaniu i „braku potrzeby dodatkowej mobilizacji na tak ważny mecz, jak derby”. Trudno się nie zgodzić – to zazwyczaj stek kłamstw. Tyle że… czemu mamy przestać w to wierzyć?
Przez jakieś dwie, może trzy, a może nawet i więcej dekad polska piłka nożna była jednym wielkim teatrem. Dziś mówi się o tym coraz swobodniej, ustawiali wszyscy, wszędzie. Co ciekawe, większość z fanów piłki, większość dziennikarzy, całe środowisko o tym wiedziało. W książce Andrzeja Iwana jest znakomity fragment opisujący reakcję krakowskiej prasy na spadek Wisły po meczu z Górnikiem. Gazeta z wyrzutem, gorzko pyta, czy nie dało się „załatwić” zwycięstwa w tym spotkaniu. Dziennikarze wprost mają pretensje, że nikt nie ustawił tego meczu dla Białej Gwiazdy. Przez kilkanaście na pewno, a w najgorszym wypadku może nawet przez kilkadziesiąt lat wszyscy żyliśmy w kłamstwie. Wierzyliśmy, że to tak na serio, że oni naprawdę chcą strzelić gola, tylko strasznie im nie wychodzi. Wierzyliśmy, że przecież co jak co, ale w derbach zagrają na całego. Co z tego, że widzieliśmy ich wspólnie balujących w łódzkiej Tivoli, przecież to z pewnością przypadek, że znowu w świętej wojnie ŁKS-u z Widzewem wygrał ten, kto akurat bardziej potrzebował punktów.
Ale po co sięgać pamięcią aż tak daleko, cofnijmy się do czerwca. Mnie akurat euroentuzjazm i fala fanatycznych uczuć dla kadry PZPN-u nieszczególnie porwały, ale pamiętam tekst, który ukazał się na Weszło tuż przed pierwszym meczem. Napisaliśmy wówczas: ” Jest w tym wszystkim, co się dzieje wokół nas sporo przesady, ale co w tym złego? Czasami można zachowywać się nieracjonalnie. Czasami przyjemnie jest robić z siebie idiotę, być naiwniakiem, cieszyć się z głupot”. To akurat dotyczyło wiary w zwycięstwa dream-teamu Smudy, ale dlaczego nie przełożyć tego na klubowy grunt? Dlaczego nie wierzyć w to na trybunach stadionu w swoim mieście, dlaczego nie zrobić z siebie idioty na forum własnego zespołu? Bo przecież warto, warto wielokrotnie bardziej, niż w przypadku eurogłupawki. Wtedy ta cała historia od początku była naciągana, od początku budowanie miłości do Obraniaków i Perquisów pachniało fałszem, ale tu? Gdy masz przed sobą chłopaka z sąsiedztwa, którego nie raz mijałeś w bramie swojego stadionu, który podawał piłki Reissowi/Śrutwie/Koniarkowi, który jak Ariel Borysiuk cykał sobie fotki z Vukoviciem? Który machał szalikiem mocniej niż ty, siedząc tuż obok w sektorze najbardziej fanatycznych kibiców?
Przecież to świetna, znakomita, romantyczna, rozczulająca historia. Ej, patrzcie, to gość ode mnie z osiedla, razem śmigaliśmy na wyjazdy. Chłopaki, zwróćcie uwagę na tego, młody od dziecka w naszym klubie. A ten? Przecież razem graliśmy w juniorach, chłop ma serducho, żeby latać za moim Ruchem/Górnikiem/Lechią. Kto nie chciałby wierzyć, że właśnie ON, właśnie ten konkretny gość jest nasz, urodził się w naszym mieście, wychował w naszym klubie, chodził z nami na trybuny, od dziecka marzył nie o tym, by iść do Legii, ale by Legii gola strzelić? By podbiec pod Ł»yletę i pocałować herb, ale nie eLkę w kółeczku, ale te skrzydła na niebiesko-białym tle?
Jeden z kibiców Lecha powiedział mi, że po całej akcji z Bereszyńskim i Linettym „wyleczył się z wychowanków”. Pewnie coraz więcej będzie osób, które wyleczyły się nie tylko z wiary w lojalność piłkarzy wychowanych w klubie, ale też z wiary w emocje u futbolistów. W to, że piłka to coś więcej, niż pieniądze. Ł»e pot i krew można wylewać nie tylko w imię lepszego życia, własnych korzyści, lepszych perspektyw dla siebie i swojej rodziny.
„Gdyby interesowała nas piłka, zostalibyśmy piłkarzami”, ale z drugiej strony – jeśli chcielibyśmy suchej, brudnej prawdy, posłuchalibyśmy sobie płyty hip-hopowej. Jeśli wszystko mielibyśmy oceniać pod kątem szczerości, na chłodno, bez jakichkolwiek wyższych uczuć, to dlaczego właściwie mielibyśmy się ekscytować bieganiną dwudziestu dwóch gości za kawałkiem powietrza obszytym skórą? Co różniłoby futbol od sportów indywidualnych? Przecież kochamy futbol właśnie za te piękne historie. Za te zwycięstwa w derbowych meczach, za chwile, gdy oglądamy kulisy meczu Korony z Wisłą i widzimy koroniarzy w koszulkach wspominających śp. Małpę. Gdy widzimy, że oni są tu nie tylko dla pieniędzy, sławy, kobiet, ale też dla nas. Ł»e piłka to coś więcej niż tylko gierka.
Bill Shankly powiedział, że futbol to nie jest kwestia życia i śmierci, tylko coś o wiele ważniejszego. Dlaczego mamy w to nie wierzyć? Nawet jeśli tę kurtynę może zerwać gość, co zagrał może ze trzy dobre mecze? Dlaczego mamy odzierać futbol z emocji i sentymentów?
Czy to wciąż będzie sport, który pokochaliśmy? Ja tam wolę być naiwny.
JAKUB OLKIEWICZ