Oprócz tego, że w oczywisty sposób popieramy powołanie Artura Boruca (ponieważ bardziej cenimy granie w Premier League niż niegranie w Eredivisie), to w oczywisty sposób także dziwimy się, dlaczego powołany został w takim trybie. Jak to się stało, że selekcjoner reprezentacji PZPN zapomniał o bramkarzu Southampton przy pierwszym rozesłaniu powołań, a przypomniał sobie dopiero po dobrych kilku godzinach i po dobrych kilku artykułach na temat braku tego akurat zawodnika. Czy kolejni piłkarze będą mu się tak „przypominali” jeszcze w najbliższym czasie, czy tym razem ma już kadrę skompletowaną?
Jeśli Waldemar Fornalik rozsyła powołania bez zastanowienia i bez dokładnego przeanalizowania aktualnej formy zawodników – to źle. Jeśli natomiast rozsyła powołania sugerując się podpowiedziami mediów – to też źle. Jedyne, co dobre – że się umie przyznać do błędu. Ale skąd w ogóle ten błąd?
Boruc to nie jest jakieś tam nazwisko, na takiego piłkarza trzeba mieć plan. Albo ma się do niego przekonanie i widzi się go w kadrze, albo nie. Fornalik natomiast się miota i wczoraj – po raz pierwszy za jego kadencji – bardzo mocno zapachniało amatorką. Raz Boruca nie widział, raz widział, wysyłał sprzeczne komunikaty. Czy naprawdę nie mógł zastanowić się nad tym bramkarzem, zanim ogłosił powołania? Chcemy sądzić, że nad listą powołanych myślał więcej niż pięć minut i nawet więcej niż godzinę. Ale jak się okazało – ciągle za krótko. Co zdarzyło się od momentu, gdy Fornalik ogłosił kadrę bez Boruca? Ktoś na niego naciskał? Raczej nie, w PZPN nikt za Boruca umierać nie będzie. Selekcjoner musiał podjąć tę decyzję samemu, musiał po prostu zorientować się, że pominął zawodnika, który na pominięcie nie zasługiwał.
To naprawdę nie jest poważne, kiedy trener PZPN przypomina sobie „po fakcie” o jakimś piłkarzu.
W tym momencie wypada w ogóle zadać pytanie, czy Fornalik odpowiednio przygotował się do pierwszych w 2013 roku powołań. Jeszcze do niedawna non-stop latał na mecze Borussii Dortmund, był nawet na meczu Real – Borussia. Jednak z lataniem gdziekolwiek indziej miał już spory problem. Pękalskiego nie obejrzał, „bo mu ktoś powiedział, że nie warto”. Do Boruca nie poleciał, mimo że ten w 2013 roku zdążył rozegrać już trzy oficjalne mecze. A taka wyprawa mogłaby się przydać chociażby po to, by z tym zawodnikiem porozmawiać i na podstawie takiej rozmowy podjąć bardziej świadomą decyzję co do powołania. Zdaje nam się też, że nie poleciał Fornalik do Salamona – ani razu. Ostatnią okazję miał wczoraj. No, chyba że selekcjoner lata niezwykle dyskretnie, incognito, z doklejonymi wąsami i jego obecności na wspomnianych meczach nikt nie zauważył.
Jeśli selekcjoner reprezentacji PZPN znajduje czas, by obejrzeć pięć razy Lewandowskiego, Błaszczykowskiego i Piszczka, to naprawdę można też wymagać, by znalazł czas dla troszkę mniej oczywistych kandydatów do kadry. Może wtedy powołania będą bardziej przemyślane i obejdzie się bez dopisywania kolejnych nazwisk po terminie.