Niedawno żartowaliśmy, że w Bełchatowie chyba zdali sobie sprawę, że nie ma sensu dalej się męczyć i – a co! – wystawią silniejszy zespół w Młodej Ekstraklasie. I jak spodziewaliśmy się, że rozwiązanie z odsuniętymi od pierwszej drużyny piłkarzami to jedynie kwestia czasu, tak teraz nabieramy coraz większych wątpliwości. Zegar tyka, upływają kolejne tygodnie, a sytuacja – jak zakrzyknąłby trener Kiereś – zmieniła się o trzysta sześćdziesiąt stopni.
Pisaliśmy już o tym kilka razy, ale warto napisać raz jeszcze: przesunięcie prawie połowy zawodników do Młodej Ekstraklasy i brak JAKIEGOKOLWIEK planu na rozwiązanie zbiorowego problemu to totalna wiocha. Owszem, z kilkoma zawodnikami rozstać się udało, ale przecież formalnie w drużynie młodzieżowej od półtora miesiąca siedzą między innymi Wróbel, Nowak, Bożok czy Szmatiuk, a Lacić to i jeszcze dłużej.
Klub podjął próby rozwiązywania kontraktów, ale już od samego początku wyglądały one komicznie. Na początku stycznia zaproszono zawodników na rozmowy, potem je przekładano – mimo, że taki Bozok przyjechał na nie specjalnie ze Słowacji. Obie strony w końcu usiadły do stołu, piłkarze po odrzuceniu ofert z klubu złożyli swoje propozycje (zgodzili się na zmniejszenie zaległości), a odpowiedzi mieli otrzymać po dwóch dniach. Minęły dwa tygodnie i nic. Zero informacji. Czekają tak przez pół miesiąca, bez jakichkolwiek sygnałów od kogokolwiek, pojawiając się codziennie w klubie na treningach Młodej Ekstraklasy. Ale, jak sami podkreślają, przynajmniej nie muszą rozbierać choinki, a nikt im na co dzień nie robi pod górę.
Gdzie w tej całej sprawie jakiś głębszy sens – nie mamy pojęcia, bo przecież tracą i jedni, i drudzy. Piłkarzom powoli odjeżdżają kolejni potencjalni pracodawcy. W klubie rosną natomiast zaległości wobec zawodników, a za chwilę będą one już wynosić cztery miesiące. Pewnie coś się w końcu wyjaśni, o ile po raz 1234. włodarze nie przełożą /odwołają spotkania.
No, ale kto bogatemu zabroni (śmiech).