Ręka do góry, komu nigdy w życiu nie zdarzyło się zrobić czegoś na co nie miał ochoty, tylko dlatego, że w porę zabrakło mu asertywności, zabrakło słowa „nie”? Koledzy dzwonią i zapraszają na piwo. Wprawdzie wolisz zostać w domu, ale odruchowo jakoś tak głupio było odmówić, a potem już nie wypada wszystkiego odkręcać. Przed analogicznym wyborem postawiono Pawła Wszołka, który teraz zbiera cięgi za swoją decyzję. Nie do końca słuszne.
W Polsce utarł się paradygmat, że z tej ligi trzeba spieprzać jak najszybciej. Nieważne, czy z sensem, byle uciec. Najwyżej komuś się nie uda. Trudno. Będzie kogo wyśmiać, jak w przypadku Mateusza Klicha. Tych wszystkich ekspertów i podpowiadaczy nie interesuje wola zawodnika, ale ich własne przekonanie, że w Niemczech czy Turcji będzie po prostu lepiej. Tymczasem życie nierzadko pisze scenariusze, w których zagraniczny wyjazd okazuje się początkiem końca przygody z piłką.
Taki Paweł Brożek. Z Polski wypychano go długimi latami, ale ten się trzymał. W Ekstraklasie był gwiazdą, więc ludzie w swoim bezgranicznym poczuciu nieomylności podjęli za niego decyzję, że kolejnym krokiem musi być wyjazd zagraniczny. Tak długo go przekonywali, aż wreszcie się skusił. Z króla polskiej wsi przeobraził się w błazna na zagranicznych salonach. A może gdzieś podskórnie czuł, że te salony są nie dla niego, że powyżej pewnego poziomu po prostu nie podskoczy. Nie on pierwszy i nie ostatni.
W świecie futbolu ekspertom wydaje się, że są najlepszymi menedżerami, skautami, trenerami i agentami w jednym. Wiedzą, co jest najlepsze dla każdego zawodnika. Jeden powinien natychmiast odejść zagranicę, drugi koniecznie zostać, a trzeci już nigdy nie dotykać piłki. Nie dopuszczają do siebie myśli, że ktoś może postrzegać wszystko w inny sposób, mieć inne motywy. Ł»e racja może być po drugiej stronie.
Może i faktycznie Wszołek zachował się jak dziecko, ale on przecież jest piłkarskim dzieckiem. Do tej pory najważniejszą dla niego decyzją było przeniesienie się z Tczewa do Warszawy. Nagle musi przeskoczyć do świata, jakiego jeszcze nie widział i mówić w języku, którego nie zna. Wejść do drużyny, która jest na zupełnie innym etapie przygotowań. Mógł mieć wątpliwości, a jeśli nie był w pełni przekonany, miał też prawo powiedzieć „nie”. I powiedział, za co teraz krytykują go byli piłkarze, którzy nigdy w życiu nie powąchali wielkiej piłki oraz dziennikarze, którzy na studiach stresowali się przed pierwszym lepszym egzaminem.
Na Wszołku psy wieszają teraz ci sami, którzy krytykują, gdy do kadry powoływany jest zawodnik na podstawie kilku dobrych meczów, a nie umiejętności prezentowanych w dłuższym okresie. Ci sami przyjęcie oferty z Hannoveru uznają za obowiązek. A co ten 20-latek tak naprawdę osiągnął? Nie grał w europejskich pucharach, nie zdobył żadnego tytułu – ani z drużyną, ani indywidualnego. Zagrał trzy mecze w kadrze, w których nie zrobił szału. Nic więc dziwnego, że mógł usiąść w domu i pomyśleć „Bliżej mi do podzielenia losu Klicha, niż Lewandowskiego”.
Wszołek w Ekstraklasie ma jeszcze sporo do udowodnienia. Jeszcze nie jest gwiazdą absolutną i to, że nie czuje się na siłach, by wiosną podbijać Bundesligę, jest całkiem zrozumiałe. Może i zwodził wszystkich zbyt długo, ale ostatecznie miał odwagę, by powiedzieć „nie”. Wolał narazić się na krytykę, ale wybrać opcję, w której czuje się lepiej, zamiast zrobić to, co wypada, czego oczekiwaliby inni. Agent opiekuje się kilkudziesięcioma zawodnikami, Hannower znajdzie kogoś innego, ale piłkarz karierę ma tylko jedną i może nią kierować, jak tylko chce. Nawet jeśli wobec niektórych nie jest w 100% w porządku, gratuluję mu, że ostatecznie miał odwagę i postawił na swoim. Jeżeli ma umiejętności niezbędne ku temu, żeby podbić piłkarski świat, zrobi to po prostu pół roku później.
Radosław Dąbrowski
Radekdabrowski.blogspot.com