Czasem patrząc na ruchy polskich klubów podczas okienka transferowego, mamy wrażenie, że jesteśmy świadkami jakiejś niepisanej rywalizacji. Chorej, dziwnej i niespotykanej w cywilizowanych ligach. Rywalizacji polegającej na zaproszeniu jak najdziwniejszych osobników na treningi. Teraz na przykład, kiedy wydawało się, że Widzew jest nie do pokonania (bo w sumie jest), do walki włączyła się Lechia.
Mohamed El-Amine, Antonio Cagalj i Samuel Pietre – to wynalazki, które pojawiły się przed kilkoma dniami w Gdańsku. Co prawda to nie ten kaliber co w Widzewie, który ściąga chłopaczków kopiących hobbistycznie na amerykańskich uczelniach lub tunezyjskich plażach, ale i tak jest zabawnie. Np. gdy wklepaliśmy nazwisko tego pierwszego, za cholerę nie mogliśmy odnaleźć żadnego piłkarza, a wyskoczył nam jakiś dyplomata z Komorów (takie wysepki koło Madagaskaru). W końcu pomogła nam strona Lechia.net, która informuje, że El-Amine ostatnio grał w piątej lidze francuskiej, czyli o klasę niżej niż kolejny testowany, Samuel Pietre, który i tak na tle kolegów wygląda odrobinę poważnie, bo jako junior grał w Paris Saint-Germain. A ostatnio w FC Poissy.
Niezły jest też ten Cagajl. Facet ostatnio grywał w trzeciej lidze chorwackiej (NK Omis), ale nie przeszkadzało mu to stwierdzić, że poradzi sobie w lidze polskiej.
I wiecie co? Wcale nas nie zdziwi, jeśli mu się uda. Tylko mimo wszystko szkoda, że informacje zatytułowane „smutny news transferowy nr ileś tam” zaczynają częściej dotyczyć transferów „do”, a nie „z”. Znak czasów.