Myśleliśmy że najbardziej kompromitujący wyścig w historii futbolu jest już za nami, gdy cała czołówka Ekstraklasy gubiła masowo punkty na finiszu ubiegłego sezonu. Użyliśmy wtedy wszystkich możliwych określeń: „bieg żółwi”, „pościg ślimaków” i tak dalej, w tym stylu. Okazuje się jednak, że pitu-pitu sprzed kilku miesięcy, frajerskie przegranie tytułu przez Legię oraz Ruch i dość fartowne mistrzostwo Śląska to tak naprawdę rajd Formuły 1, gdy jako punkt odniesienia weźmiemy tegoroczną batalię o utrzymanie w I lidze.
Nie będziemy się tu silić na jakieś wyszukane formy, po prostu opiszemy wam jak wygląda w tej chwili sytuacja wśród klubów na zapleczu Ekstraklasy w całkiem sporym państwie środkowej Europy. W miejscu, gdzie teoretycznie jest już cywilizacja, a biorąc pod uwagę wymagania finansowe zawodników, wkrótce będzie i upragniona Liga Mistrzów. W lidze, z której dwa najlepsze zespoły dołączą do krajowej elity…
Zacznijmy od Polonii Bytom, bo tutaj sprawa jest prosta: ten klub spadł w ubiegłym sezonie, budował skład na II ligę, wrzucono go na drugi szczebel rozgrywkowy w wyniku głupiej decyzji, z głupich przyczynek (żeby nikt nie pauzował), nie ma sensu się rozwodzić i rozckliwiać. Jedyny skutek pezetpeenowskiego dekretu o dokooptowaniu bytomian do I ligi to przedłużenie o rok agonii tego sympatycznego klubu, finalisty Pucharu Weszło sprzed kilkunastu miesięcy. Mówiąc jednak już zupełnie serio – to nie jest tak, że Polonia była najsłabsza w lidze. Ona grała w innej lidze. Jasne, Trzeciak robił co mógł, by poskładać ten materiał w jakiś logiczny strój, ale ze strzępków skóry nie zrobi się garnituru. Nie starczyło nawet na biodrową przepaskę. Zero zwycięstw, brak błysku, słaba gra od defensywy po szpicę. Co gorsza, wszystko wskazuje na to, że jesienią Polonia nie puknęła jeszcze w dno. Ł»e wciąż może być gorzej. Na wiosnę Bytom szykuje prawdziwą bombę.
Ze składu odpadli: Alancewicz, Balaż, Baran, Kaczor i Sinclair, następni w kolejce są ponoć Gamla oraz Mika. Misję zakończył też dyrektor Killar, który stwierdził, że bycie piłkarskim McGyverem bawi jedynie przez pierwsze miesiące. Z gumki recepturki, trzech lodów na patyku, chusteczek higienicznych i gofrownicy nie da się ulepić składu na utrzymanie w I lidze. Ba, nie da się nawet utrzymać tych, co już wcześniej skazali się na odsiadkę w Bytomiu.
Na pierwszych zajęciach pojawiło się czternaście osób, ale i tak nie rozpoczęto treningu – piłkarze, choć raczej nie bronią ich wyniki na boisku, postanowili zastrajkować przeciwko sytuacji w klubie. Trzeciak w wywiadzie dla sport.pl powiedział, że „psychicznie jest w piwnicy” i niestety nie zanosi się, by mógł się stamtąd jakoś wykaraskać. Prędzej ktoś mu jeszcze tę klitkę zaleje benzyną i podpali. Kasy w klubie bowiem nie ma i prawdopodobnie już nie będzie. Kiedy wszystko pierdolnie? Naszym zdaniem dogranie do końca sezonu będzie olbrzymim sukcesem każdego człowieka w klubie. Pozostanie tylko pytanie – czy gdyby Polonia grała tym składem i tymi nakładami w II lidze zachodniej, też skończyłoby się to wszystko aż tak widowiskową klęską? Jedno jest pewne, PZPN ratując im pierwszoligowy byt, wyświadczył tak naprawdę niedźwiedzią przysługę.
Dalej mamy Wartę Poznań, która rozpoczęła treningi bez żadnych protestów zbuntowanych zawodników. Niestety, nie jest to dowód na świetną kondycję klubu, ale na to, że zwyczajnie… nie ma się już kto buntować. Pierwsze zajęcia zgromadziły ekipę gotową w każdej chwili rozpocząć występy w tak renomowanych rozgrywkach jak „Osiedlowa Liga Szóstek Poznań-Jeżyce”, lub „III liga poznańskiej Playareny”. Co prawda nie mieliby za dużo ludzi na zmianę, ale z pewnością nadrobiliby kondycją. Osiem. Osiem osób na treningu, wynik uprawniający zespół co najwyżej do ustawienia w szatni dwóch stołów i rozpoczęcia gry w brydża. Większość już odeszła, Pawłowski, Giel, Bartczak, Ciach, Kosznik, Mysiak, Marciniak i inni. Zostali ci, którzy i tak nie mają się gdzie podziać oraz ci którzy w Warcie spędzili większość życia i jakoś tak głupio zostawiać ją w potrzebie. W tej drugiej grupie Magdziarz ze złamanym palcem.
Pani prezes w tym czasie dalej przekonuje miasto, że jedyna droga do uratowania Warty to szerokie dofinansowania, a najlepiej przekazanie gruntów firmie Family House. Pieniędzy w kasie brak, piłkarzy w szatni również, trener zwerbowany naprędce, a koszta wielokrotnie przekraczające jakikolwiek dochód. Obraz Warty przed rundą rewanżową rysuje się w ponurych barwach. Zieloni mogą się jednak pocieszać, że nie są z Łodzi.
W ŁKS-ie bowiem ostatnie trzy, czy cztery lata to pasmo niekończących się skeczy kabaretowych z włodarzami klubu jako fajtłapowatymi następcami Jasia Fasoli. Nie ma sensu tutaj teraz przypominać, jak dyrektor Domżał pracował bez kontraktu, bo „jakoś tak nam wyleciało z głowy”, że warto by przedłużyć z nim umowę. Nie warto po raz kolejny odświeżać tych dzikich pląsów, jakie odstawiali na murawie artyści pokroju Cyzia, czy Więzika. Lepiej skupić się na sprawach najświeższych, a są one równie tragiczne jak cały okres od niezasłużonego spadku po zajęciu siódmego miejsca w sezonie 2008/09.
Sytuacja z wczoraj. O godzinie 13.00 do klubu miał trafić Dariusz Bratkowski, teoretycznie był już ze wszystkimi dogadany, wpadł na stadion uśmiechnięty, zadowolony, pewny siebie. I nagle buch, wybiega z klubu, wkurwiony jak Smuda po pytaniach o zwrot premii za kupione trzecie miejsce w lidze. Zero komentarzy, zero wyjaśnień, tylko krótka informacja – Bratkowski jednak nie będzie trenerem. Nagle spada z nieba Maciej Szpak, były trener IV-ligowego Boruty Zgierz, szkoleniowiec kolejnych zespołów akademickich w Wyższej Szkole Edukacji Zdrowotnej prowadzonej przez… Zbigniewa Domżała, dyrektora ŁKS-u. On – zupełne przeciwieństwo temperamentnego Bratkowskiego – łazi po klubie uśmiechnięty, ale również niczego nie komentuje. Kierownik drużyny kłóci się z dziennikarzami. Piłkarze od godziny siedzą w szatni. Nikt NIC nie wie.
Największe jaja zaczęły się jednak, gdy Szpak wyszedł z garstką zawodników na trening w parku na Zdrowiu. Zabrakło m.in. Sasina, który rano był w klubie, siedział w szatni czekając na zapowiadane spotkanie z Bratkowskim. Na stronie oficjalnej ukazał się komunikat, że „Saszka” musiał załatwić sprawy rodzinne. Po południu klub poinformował, że Sasin rozwiązał kontrakt…
Takie rzeczy zdarzają się w Łodzi każdego dnia, a scenariusz czwartoligowy staje się coraz bardziej realny. Oczywiście, jeśli jakimś cudem uda się ugrać utrzymanie, trudno oczekiwać, by klub miał się wycofać z I ligi. Na dziś szansę są jednak niemal zerowe…
***
Niemoc w tych trzech klubach może wywołać niespotykaną sytuację – w lidze utrzyma się ktoś z dwójki Stomil/Okocimski. Byłby to ewenement na skalę światową – obie drużyny jesienią nie potrafiły grać w piłkę, a wiosną dodatkowo potraciły (albo dopiero potracą) co lepszych zawodników. Ale to I liga. Tutaj trzech, niemal murowanych spadkowiczów, znamy już w połowie stycznia…