Wielu na wyrost okrzyknęło go wielkim odkryciem. Powtarzają, że jest sobowtórem Neymara, ale – jak sam zaznacza – na razie tylko fryzurę ma podobną. Z Mariuszem Rybickim przeprowadziliśmy krótką, dynamiczną rozmówkę jeszcze przed pierwszym treningiem w nowym roku. O fryzurze, Legii, byciu jokerem u Mroczkowskiego i nietypowym hobby. Czyli o wszystkim, z czego 20-latek z Widzewa zdążył się pokazać.
Odczułeś jesienią na sobie presję? Po pierwsze, wzbudziłeś spore zainteresowanie mediów. Po drugie, zaczęto o tobie mówić pod kątem Legii i to akurat tuż przed meczem na Łazienkowskiej.
Zrobiło się w pewnym momencie głośno, to prawda. Ja jednak w Widzewie zostaję, chcę dla tej drużyny grać.
Ale ciebie ta Legia chyba spaliła. To było spotkanie, od którego zacząłeś lecieć w dół.
Trochę tak było. Wcześniej nie myślałem jednak, że to mecz, w którym mogę się pokazać, w dodatku na tle Legii, że to okazja, by mnie z bliska zobaczyli. Chciałem dać swojej drużynie jakość. Ale na Łazienkowskiej mi nie wyszło, jeden z moich najsłabszych meczów. Chociaż nie – najsłabszy. Takich występów powtarzać nie zamierzam, zwłaszcza, że te starcia z Legią są bardzo ważne, trzeba dawać z siebie więcej.
(…)
Całej rozmowy możecie posłuchać tutaj: