– Nie ukrywam, że bolały i nadal bolą mnie te ciągłe pomyłki przeciwko Koronie. No, bo ile można? Jesienią tak się dziwnie złożyło, że rzutów karnych gwizdać dla nas nie chcieli, ale przeciwko nam – jak najbardziej. Zliczyliśmy więc te wszystkie ewidentne karne, których nam nie podyktowano. Wiesz, ile wyszło? Pięć! Nie mówię, że robią to specjalnie, ale… – mówi w rozmowie z Weszło Paweł Golański, piłkarz Korony Kielce.
W niedawnych życzeniach noworocznych napisaliśmy: „Pawłowi Golańskiemu oraz Kamilowi Kuzerze życzymy pozostawienia w szatni owijek, rękawic i siekier, które zabierają na murawę równie chętnie jak korkotrampki.”
(śmiech) Bez przesady, to sprawa przesadnie rozdmuchana. Na boisko wychodzi dwudziestu dwóch facetów, każdy chce wygrać, emocje są duże, choć… czasami zbyt duże. Ja w tej rundzie też się zagrzałem przynajmniej raz, w Bełchatowie, kiedy straciłem panowanie nad sobą. Ale to nie tak, że Golański wychodzi na mecz, żeby kogoś połamać i zrobić komuś krzywdę. Wychodzi, żeby wygrać. Wiem, że wszyscy odbierają nas jako drużynę agresywną – albo lepiej, brutalną – ale ja sobie nie przypominam, żeby po Koronie któryś z rywali wyjątkowo ucierpiał. To łatka, którą przypięliście nam w poprzednim sezonie i tak się za nami teraz ciągnie.
Ale tylko tobie jesienią odcięło prąd dwukrotnie – we wspomnianym Bełchatowie, a potem jeszcze w Łodzi.
Bełchatów to była głupota, przyznaję. Ł»e mnie sprowokował przeciwnik to jedno, ale gówniarzem już nie jestem i takie numery nie powinny mi się przytrafiać. Po Widzewie dopiero na powtórkach zobaczyłem, jak to wyglądało z innej perspektywy – no, powiedzmy, że bez rewelacji. Bawili się piłką przy czwartym rzucie rożnym, ja się zirytowałem, ale zapewniam, że to nie było nic chamskiego. Czasem puszczą mi nerwy, czasem któremuś z kolegów z szatni, a czasem piłkarzom innych klubów. Bywa.
Po meczu w Łodzi adrenalina długo nie mogła z ciebie zejść.
Kipiałem ze złości, ale przynajmniej ugryzłem się w język i nie użyłem żadnego wulgaryzmu pod adresem sędziego. Zawsze coś…
Z tym okradaniem rodzin trochę się jednak zagalopowałeś.
Jestem impulsywną osobą, taki już mój charakter, ale nie sądzę, żebym przesadził. Może mogłem bardziej ważyć słowa, chociaż takie było wtedy i moje zdanie, i kolegów z zespołu, i naszych rodzin również. Nie ukrywam, że bolały i nadal bolą mnie te ciągłe pomyłki przeciwko Koronie. No, bo ile można? Jesienią tak się dziwnie złożyło, że rzutów karnych gwizdać dla nas nie chcieli, ale przeciwko nam – jak najbardziej. Zliczyliśmy więc te wszystkie ewidentne karne, których nam nie podyktowano. Wiesz, ile wyszło? Pięć! Nie mówię, że robią to specjalnie, ale…
Z Lyczmańskim było wam jesienią wyjątkowo nie po drodze.
Mamy pecha do tego pana, w Gdańsku też gwizdał bardzo kontrowersyjnie. Ja rozumiem, że sędzia to też człowiek, że też może się na boisku pomylić. Ale odzywki, jakie rzuca w stronę piłkarzy, są zdecydowanie nie na miejscu. Zawsze sądziłem, że arbiter ma tonować emocje zawodników i uspokajać atmosferę, a tam co chwila szły prowokacje. Ciekaw tylko jestem, co próbował w ten sposób osiągnąć.
Do Korzyma krzyczał: ty pierdolona gwiazdo.
Do niego mówił tak, do pozostałych co innego. Szkoda cytować.
Kiedyś zaatakowałeś Zbigniewa Przesmyckiego, szefa sędziów, że nazwał Koronę zespołem złożonym z bandytów, a głoszenie takich haseł przez osobę na poważnym stanowisku jest poniżej krytyki. Bo arbitrzy biorą to do siebie i, nawet karząc was na wyrost, mają jego poparcie.
Podtrzymuję. Pan Przesmycki pełni ważną rolę i musi ważyć słowa. On z pracy powinien rozliczać sędziów, a nie piłkarzy Korony. Można powiedzieć, że gramy agresywną piłkę, ale nazywanie nas boiskowymi bandytami to gruba przesada. Zresztą, odnoszę wrażenie, że nie wszyscy widzą różnicę między agresywnością a brutalnością.
Ta łatka bandytów, przynajmniej według ciebie, to efekt medialnej nagonki i tego, że ekspertom głupio było przyznać, że się pomylili w ocenie Korony…
W poprzednim sezonie, kiedy przychodził do nas trener Ojrzyński i budowano drużynę najmniejszym nakładem finansowym, byliśmy pierwszym zespołem do spadku. Według ekspertów, rzecz jasna. A tutaj trener dobrze nas ustawił, zaszczepił w drużynie niesamowitą wolę walki i to wypaliło. Być może niektórych nasze wyniki zabolały, na pewno jednak wielu nie potrafiło się przyznać potem do błędu. Zwłaszcza ci eksperci, którzy – podtrzymując wcześniejsze zdanie – zaczęli mówić o chamskiej i złośliwej grze Korony.
I w końcu, przynajmniej patrząc na dzień dzisiejszy, wyszło na ich.
Ale niby dlaczego? Bo w Bełchatowie dostałem czerwoną kartkę?
Chociażby, bo ona wiele potwierdzała, a i Korona wróciła na „swoje” miejsce.
Jesień zdecydowanie nam nie wyszła – zajmujemy niskie miejsce w tabeli, kiepsko nam idzie na wyjazdach. Rok temu byliśmy rewelacją sezonu, a teraz… Spróbujmy się wstrzymać z ocenami do końca sezonu. Wcześniej ta gra wyglądała dobrze, wypracowaliśmy sobie pewien styl i tego stylu na pewno nie zmienimy.
Stylu, jak mawiają niektórzy, angielskiego.
Tam jest mnóstwo mocniejszych zagrań i większych spięć, a jakoś nikt tego na Wyspach nie rozdmuchuje, jak u nas z Koroną.
Jak to jest, że jak drużynie coś leży na sercu, to zawsze ty wychodzisz przed szereg? Postanowienia szatni?
Raczej kwestia charakteru. Jeśli coś mi nie pasuje, to chcę to jak najszybciej z siebie wyrzucić. Nie lubię nikogo obgadywać, kombinować za czyimiś plecami czy chować w sobie urazów. Pewnie dlatego w ciężkich chwilach częściej widać mnie. Bo z tym, żeby powiedzieć, co nas boli, nie mam problemu.
Kiedy miałeś problemy w Koronie, to też wypowiadałeś się niezbyt dyplomatycznie – że przyszłości w tym miejscu dla siebie już nie widzisz, że na pewno więcej tu nie zagrasz.
Po przesunięciu do Młodej Ekstraklasy nie wyobrażałem sobie, żebym na dłużej znajdował się w tym położeniu. Zostałem zdegradowany i to bolało. Początkowo próbowałem się z tym pogodzić, ale po dwóch miesiącach zdałem sobie sprawę, że to piłkarskie samobójstwo. Niedługo potem byłem po wypożyczeniu do ŁKS, wypożyczyć mnie tam ponownie nie mogli, do innego klubu też raczej nie. Zostało mi półtora roku kontraktu i perspektywa w młodej… Tragedia. Miałem 29 lat, a na koniec kariery trochę za wcześnie.
Teraz z uniknięciem Młodej Ekstraklasy się kombinuje – zwolnienia lekarskie albo, przykład niedawny, konieczność opieki nad nowonarodzonym dzieckiem.
Bo to mega degradacja. Dla każdego, kto ma marzenia, kto ma ambicje, to bardzo bolesny cios. Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Mnie wzmocniło.
Stałeś się tym, który nie chciał pomóc w trudnej sytuacji finansowej klubu, pozostawał przy swoim wysokim kontrakcie.
Wiesz, jacy są ludzie. Odnosiłem wrażenie, że niektórzy nie mogli zdzierżyć tego, jaką w Kielcach miałem umowę. Ja nigdy nie zaglądałem nikomu w portfel, w Steaule nie wiedziałem, ile kto zarabia. Wynegocjowałeś sobie milion euro – szacunek dla ciebie, podpisałeś kontrakt za pięćdziesiąt tysięcy – twój problem. To, że ktoś nagle zaczął mi zaglądać do kieszeni, świadczy tylko o jego słabości. Wcześniej umówiłem się z działaczami na pewne warunki, które najpierw wywołały problemy w klubie, a potem odbiły się echem w całej Polsce. A jak już kontrakt obniżyłem, to ci sami ludzie znów zaczęli zaglądać i pytać: a dlaczego, skoro to twoje pieniądze? No właśnie, to moje pieniądze. Tym bardziej, że jeśli na obniżce zarobków ktoś stracił, to tylko ja. Ja, a nie wy.
Ty na tę Koronę większej ochoty już chyba nie miałeś. Sam mówiłeś, że w Kielcach czujesz się jak intruz, innym razem na stadionie bardzo skrupulatnie dopytywali cię o przepustkę.
Była sytuacja, że miałem spore problemy z wejściem na stadion i można się było poważnie zirytować. Zacząłem się zastanawiać, czy to zwykły zbieg okoliczności, że taki przypadek dotknął właśnie mnie. Bo to w ogóle był ciężki okres – po powrocie z zagranicy spadła na mnie ogromna fala krytyki. Ł»e jestem wypalony, że jako piłkarz nic już nie znaczę… Nie jestem z tych, co po słabym meczu wychodzą do dziennikarzy i mówią: normalnie jestem bardzo dobry, tylko nie wiem, co się teraz stało. Przeciwnie, umiem przyjąć krytykę, o ile ta krytyka nie przekracza pewnych granic i nie dotyka innych sfer. Bo jak jest inaczej, to potrafię skontrować. Nagle się jednak okazało, że ci sami ludzie, którzy wcześniej klepali mnie po plecach jak było dobrze, teraz „walili” we mnie ze wszystkich stron.
Sam też powtarzałeś, że w Kielcach byłeś oczerniany.
Nigdy do mnie to bezpośrednio nie doszło, nikt mi niczego nie powiedział w cztery oczy, ale trochę historii o sobie usłyszałem. Wiesz, tych niekoniecznie przyjemnych. Nie miałem pojęcia, kto wypuszcza te wszystkie bzdury na mój temat, a musiałem z tego tłumaczyć się trenerowi. Na szczęście mi uwierzył. Myślę, że jakbyś spytał trenera o atmosferę w zespole, to przyznałby, że swoją cegiełkę dołożyłem.
Widziałem. Paweł Golański – szalejący reporter.
Na obozach, kiedy jest okres ciężkiej pracy, trzeba wprowadzić trochę rozrywki. Myślę, że te materiały pokazały, iż pomimo kiepskiej rundy, atmosfera w zespole jest dobra. Jak drużyna nie wygrywa, tkwi gdzieś to w podświadomości i wtedy trzeba utrzymać tę szatnię w ryzach. Nie można pozwolić, żeby wkradła się nerwowość.
Zadebiutowałeś jako reporter z niezłym skutkiem, bo od razu wzbudziłeś kontrowersje. Kibice zaczęli dopytywać, jakie to strony przeglądał Tomek Lisowski…
(śmiech) Ł»aden z chłopaków o tamtej akcji nie wiedział i to w tym było najlepsze. Ja też się nie przygotowywałem, pytania wymyślałem na biegu. Pełen spontan. My mieliśmy z tego bekę, kibice fajnie to odebrali.
Tylko, że ciągła poprawa wizerunku i wysoki poziom marketingu w Koronie w ogóle się nie przekłada na frekwencję.
Kibice mają konflikt z policją i akurat padło na Kielce. Rozmawialiśmy z nimi w trakcie rundy i powiedzieli, że wielokrotnie byli karani finansowo. Wielu więc uznało, że po co mają chodzić na stadion i dokładać do interesu. Zostają w domu, oglądają mecz w telewizji, a klub wciąż mają w sercu.
Za ostatni okres można cię już rozliczać nie tylko za grę, bo… zaliczyłeś pierwszą transferową porażkę. Janos Szekely to był twój pomysł.
Nie wiem, czy to porażka. Bardziej pech. Janusz to bardzo dobry piłkarz, grałem z nim ponad dwa lata w Steaule i wiem, ile potrafił. Dynamiczny, nieźle wyszkolony, ale w Polsce prześladowały go kontuzje. Nie mógł przez długi czas pokazać tego, co potrafi, pewnie tej rundy do udanej nie zaliczył. Ale wierzę, że jeszcze udowodni, że jest nietuzinkowym zawodnikiem. Szkoda, że już nie w Koronie.
W Rumunii był królem skandali, a jak tylko zadzwonił polski dziennikarz, to odparł: Jak napiszesz coś o mojej rodzinie, będziesz miał ze mną problemy.
W tej kwestii przypomina mnie – impulsywny facet. Ale wiesz, w Rumunii zdarzało się, że siedzieliśmy w gronie znajomych na tarasie przy lampce wina czy jednym piwie, coś zjedliśmy i każdy poszedł w swoją stronę. Następnego dnia otwierasz gazetę i widzisz zdjęcie z tekstem, że cała drużyna z rodzinami przebywała do rana w klubie nocnym i wypiła beczkę piwa.
Było zdjęcie…
Zdjęcie, na którym siedzi sześć osób i postawiona jest butelka wina. To chyba normalne, że pójdzie butelka na tylu ludzi. Nie dajmy się zwariować. Prawda jest taka, że jak człowiek będzie chciał walnąć kilka drinów, to zrobi to w domu w taki sposób, żeby nikt się nie dowiedział. Ale niestety, w Rumunii tego typu akcji było więcej. Dlatego wszystko, co pisały tamte media, przepuszczałem przez palce.
Nie dość, że dziennikarze zmyślający historie, to jeszcze znany na całą Europę prezes Gigi Becali. I jego ulubione zagranie: najpierw wepchnie cię na szczyt, a potem sam będzie cię z niego spychał.
Ja akurat miałem na odwrót. Zaczynałem od kiepsko położenia, potem było między nami spokojnie, a stanęło na tym, że odrzucił dwie dobre dla mnie oferty, bo „byłem nie na sprzedaż”.
I jeszcze porządnie oberwałeś, tylko że już nie od prezesa, a od kibica rywali.
Akurat jechaliśmy autokarem na wyjazdowy mecz i… dostałem cegłą w głowę. Kilka centymetrów a skończyłoby się o gorzej. O wiele gorzej. Widocznie, czuwała nade mną opatrzność i nic się wielkiego nie stało. Cztery szwy, jednodniowa obserwacja i do domu. Dziś pozostała mi już tylko pamiątka. Bo jak się drapię po głowie, to… wiem, że byłem w Rumunii.
Chwilę wcześniej zawzięcie walczyłeś ze stereotypowym spojrzeniem Polaków na Rumunię…
Jak wyjeżdżałem, to sam miałem obawy. Zawsze słyszałem dookoła – Rumunia to dziki kraj, lepiej tam nie jedź. A na miejscu poznałem świetnych ludzi, w Bukareszcie czułem się bardzo dobrze. Ale wystarczy pojechać na obrzeża, to jesteś w innym świecie. Ludzie żyją w ubóstwie, a gdziekolwiek spojrzysz – bieda. Mega przeskok.
Zaaklimatyzowałeś się tam na tyle, że podobno nieźle mówisz po rumuńsku.
Jak nie uczysz się języka, to okazujesz brak szacunku dla kolegów z drużyny i dla klubu, który cię zatrudnił. Gdybym sprawę olał, byłoby mi o wiele ciężej. Nie mógłbym nawiązać normalnych relacji w szatni, nie rozumiałbym wszystkiego, co się do mnie mówi, a prędzej czy później to zaniedbanie wyszłoby na boisko. Stwierdziłem więc, że skoro jestem w obcej drużynie, to muszę się dostosować. Wszedł kiedyś dyrektor sportowy do szatni i powiedział: Nie rozmawiamy po angielsku, bo nie jesteśmy w Anglii. Jesteśmy w Rumunii, więc rozmawiamy po rumuńsku… A obok mnie siedzą Nigeryjczyk, Grek, Boliwijczyk i trzech Kolumbijczyków.
Rozmawiał PT