150 tysięcy euro za ponowne „kupienie” Sebastiana Mili do Śląska Wrocław – dużo czy mało? Bo komu się płaci – Mili czy jakiemuś klubowi – to przecież nie ma znaczenia. Ważne jest, że pieniądze trzeba wydać, by ten konkretny piłkarz grał we Wrocławiu. W tym wypadku chodzi – jakkolwiek to głupio brzmi – o kupienie Mili od Mili. On jest posiadaczem karty, którą należy nabyć.
Podobno to dużo. Część kibiców jest wstrząśnięta. 150 tysięcy euro?! Zmiataj do Azerbejdżanu, piłkarzyku!
Musimy więc trochę zaprotestować – najwyższa nam znana prowizja zapłacona pojedynczemu piłkarzowi za podpis wynosi 500 tysięcy euro. 500 tysięcy euro w polskiej lidze. Do tego oczywiście kontrakt. Mila nie celuje w żadne ekstraklasowe rekordy, nawet się do nich nie zbliża. Za sumę, której żąda, Śląsk nie jest w stanie sprowadzić żadnego zawodnika o chociażby zbliżonej klasie. Patrik Mraz, który zanim wyleciał za pijaństwo nie rozegrał ani jednego dobrego meczu, licząc wszystkie opłaty kosztował więcej. Oczywiście, przy bardzo dużym szczęściu wrocławianie mogą znaleźć jakiegoś bezrobotnego piłkarza o klasie Mili, ale przy takim samym szczęściu mogą trafić szóstkę w totka i zapolować na Pirlo.
Można się denerwować przepłacaniem polskich piłkarzy, bo przecież w oczywisty sposób są przepłacani, skoro kluby coraz bardziej się zadłużają, zamiast wzbogacać. Jednak ze wszystkich głupich wydatków Śląska – ten byłby najmniej głupi. Realia ligowe są takie, że Mila biznesmen – jako właściciel piłkarza Mili – zwyczajnie na 150 tysięcy euro zasługuje. Problemem jest tylko bariera psychiczna, że płaci się osobie fizycznej, a nie jakiemuś Górnikowi czy innej Pogoni. Gdyby Śląsk miał okazję kupić Milę od klubu X za 150 tysięcy euro, to zapewne by się nie wahał. Waha się, ponieważ odbiorca przelewu jest nietypowy.
Biznes piłkarski jest prosty. Dopóki piłkarz ma kontrakt – można go sprzedać. Jeśli nie ma kontraktu – można go kupić. Śląsk chciałby kupić piłkarza, nic za niego nie płacąc. Słabego można. Słaby przyjdzie za jedną pensję wypłaconą z góry. Dobry zawsze się będzie cenił.
Prezes Piotr Waśniewski, chociaż to raczej prezes malowany, na łamach „PS” wypowiedział się tak: – Nie chcę mówić, że ewentualną propozycję z Azerbejdżanu traktuję w kategorii żartu, ale trzeba przyznać, że choć finansowo to kierunek pewnie opłacalny, to sportowo dość egzotyczny. Biorąc pod uwagę sportowe ambicje, nie jest to dla nas poważna konkurencja. Jeśli Sebastian zdecydowałby się jednak tam odejść, klub nie będzie mu robił problemów.
Też nie jesteśmy fanami ligi azerskiej, ale jednak panu Waśniewskiemu radzilibyśmy rzucić okiem na przykład na tegoroczne rozgrywki Ligi Europy – te same, do których Śląsk Wrocław nie zdołał się zakwalifikować, a w których Neftchi grało po wyeliminowaniu w APOEL-u Nikozja. Jakoś nie wyobrażamy sobie Śląska ani eliminującego APOEL, ani remisującego na San Siro 2:2. Ale może jesteśmy ludźmi małej wiary…
A wypowiedź o tym, że jak Sebastian Mila zdecyduje się odejść do Baku, to Śląsk nie będzie mu robić problemów może kandydować to najgłupszej wypowiedzi grudnia. Otóż, panie Waśniewski, wiadomo, że Śląsk nie będzie mu robił problemów, bo jak Mila będzie chciał odejść to odejdzie nie pytając się was w ogóle o zdanie. Będziecie mogli mu pomachać z tarasu widokowego we Wrocławiu, który akurat podobno jest czynny.
Ł»yczymy powodzenia, gdy za grę drużyny zacznie odpowiadać Cetnarski. On akurat kosztował ledwie 600 tysięcy euro. Cztery razy więcej niż ma kosztować Mila…