Najwyższa pora stanąć przed lustrem i spojrzeć prawdzie w oczy. Prawdzie w każdym przypadku bolesnej – pół roku na bezrobociu, w dodatku przy obecnej modzie stawiania na młodzież, to paskudna rysa na życiorysie. Dlatego ta zima dla wielu będzie decydująca, bo albo ktoś te piłkarskie trupy wyjmie z szafy i spróbuje reaktywować (jak Zawisza Nawotczyńskiego), albo podwójnie przekręci zamek. Dla zawodników, którzy jesienią zostali odstawieni na boczny tor, nadchodzi chwila prawdy.
Bartłomiej Grzelak – niejeden z jego pechem już dawno by się pochlastał. Kontuzja, rehabilitacja, kilka treningów, kontuzja. I tak w kółko. Gdy latem wydawało się, że może powrócić na prostą pod skrzydłami solidnego trenera, to cztery dni po podpisaniu umowy szlag wszystko trafił. Nie mamy pojęcia, czy ostatnio sfrustrowany jeździł po świecie na zabronione w Europie zabiegi, czy może dał już sobie z piłką spokój. Ale mając na uwadze, że byle tylko pozostać w ekstraklasie dokładał do swojego pobytu w Cracovii, raczej to pierwsze.
Michał Stasiak – piłkarsko najmniej obawiamy się właśnie o niego. Zaliczył nie najgorszy sezon w Skodzie Xanthi, miał sześć lat w miarę regularnej gry w Zagłębiu, poziomu w lidze nie zaniżał. Ostatnio się z nim widzieliśmy – dba o siebie, przypakował, nie przytył, a i obrońcy trochę łatwiej wrócić do odpowiedniej dyspozycji. Teraz pytanie, w jakim stopniu udział w aferze korupcyjnej wpłynie na zainteresowanie klubów Stasiakiem. Co ciekawe, choć do listopada w Polsce grać nie mógł (zawieszenie), zgodził się w maju rozwiązać kontrakt w Grecji.
Rafał Grzelak – specyficzny facet i wyjątkowy leń. Na zarzuty, że ma nadwagę, odpowiadał z pełną powagą: to mięśnie brzucha. Na hasło, kiedy w końcu będzie gotowy do gry, reagował z uśmiechem: jak tylko nadrobię zaległości. I tak co pół roku… Kiedy spytaliśmy go w końcu, jak to do cholery możliwe, żeby nadrabiać je przez dwa lata, wypalił, że czasami zaczynał trzy tygodnie później, niż drużyna i już nie mógł nadgonić. Mimo, że jego pobyt i w Widzewie, i w Ruchu to mega klapa, wciąż utrzymuje, iż w ekstraklasie dałby radę kopać jeszcze z cztery lata. W jego przypadku pół roku bez klubu brzmi jak wyrok śmierci – przecież nie wiadomo, kiedy to wszystko nadrobi.
Radosław Matusiak – chyba sam do końca nie wie, czy lepiej zająć się biznesem, czy pograć jeszcze z dwa lata. Najpierw mówił, że na drugi koniec Polski, gdzie będzie przebierał się w baraku i zarabiał grosze, jechać mu się nie chce, a potem pojawił się na testach w ostatniej drużynie trzeciej ligi niemieckiej, której przedstawiciele ostatecznie zachowali się niepoważnie. Dziś nie jest nawet cieniem gościa, który sześć lat temu był na topie i piłkarskim, i marketingowym. Zresztą, jego wizerunek od chwili, kiedy usłyszał zarzuty korupcyjne, też znacząco ucierpiał.
Krzysztof Ostrowski – wrócił do Wrocławia, czyli do jedynego miejsca, w którym szło mu naprawdę nieźle. Ale zamiast dziś rządzić szatnią Śląską zarządza Mandalą – podwrocławskim ośrodkiem dla hazardzistów, alkoholików i narkomanów. Fajnie, że ma jakiś pomysł na siebie, że wcale nie znalazł się z nożem na gardle, że nie siedzi z założonymi rękami, tylko próbuje coś robić. A z Ostrowskim to też jest ciekawe, że jak już wspiął się na wyżyny w Śląsku, to później w Legii czy nawet w Widzewie jedyne, co mu wychodziło, to irytowanie kibiców.
Michał Goliński – umieszczamy go w rankingu na jego własne życzenie, w końcu niedawno na łamach „PS” stwierdził, że jak tylko ogląda ekstraklasę, to dochodzi do wniosku, że spokojnie dałby sobie radę i chciałby wrócić. Nie wgłębiając się w jego problemy rodzinne, roczny pobyt w czwartoligowym SKP Słupca wygląda chyba jeszcze gorzej, niż obejmująca sześć miesięcy luka w CV.
Chcieliśmy dopisać do tej listy Dawida Janczyka, ale on najwyraźniej zmienił swoje życiowe priorytety. Szkoda.