Nazwa „Extra” zobowiązuje, więc wypadałoby, żeby od czasu do czasu w tym dziale znalazły się rozmowy – nazwijmy to – okołopiłkarskie. Rozmowy zahaczające o futbol, ale w których ten sport nie jest leitmotivem. Przykład Artura Szpilki pokazał, że wywiady tego typu mają wzięcie, więc… postanowiliśmy pozostać przy sportach walki. Z pionierem MMA w Polsce, a obecnie komentatorem Łukaszem „Jurasem” Jurkowskim pogadaliśmy o przewadze MMA nad boksem, sciotowaceniu piłkarzy, białoruskich metodach władzy, konflikcie na Legii, odkrywaniu Wolskiego i o wielu innych sprawach.
Przyda się prawie trzymiesięczny reset od ligi?
Liga się skończyła, ale ten sezon i tak jest dla mnie trochę inny, bo przestałem chodzić na Łazienkowską. Wiadomo – protest. Wcześniej wszystko zależało od tego, jak miałem poukładane transmisje. Najlepiej było, gdy Legia grała w Lidze Europy, więc większość meczów ligowych miała w niedzielę. Wtedy po nocnej transmisji, spokojnie mogłem wsiadać w samochód i jechać na mecz. A czy reset jest potrzebny? Jestem mocno krytyczny wobec Legii, ale ta runda była udana. Tak jak nie podobała mi się gra za trenera Skorży – mimo niezłych wyników w pucharach – tak w ostatnim meczu, ze Śląskiem paradoksalnie zagrali dobrze. Spodziewałem się, że zadziała mentalność polskiego piłkarza, czyli: idą święta, i odpuszczamy, a tu błąd Kuciaka, bramka Jodłowca i tyle. Najważniejsze, że dalej mamy przewagę nad Lechem. I tylko nie bardzo rozumiem, z czego tak się ten Śląsk cieszył. Przecież dalej mają siedem punktów straty. Rozumiem, że wygrana z Legią to dla większości klubów wydarzenie sezonu, ale…
Trener Levy tak świętował, jakby zdobył Ligę Mistrzów.
Właśnie. To jest to… I ktoś powie, że nikt się nie napina na Legię… Dla wszystkich to jest mecz sezonu. Ta runda pokazała, że legionistów tylko pozytywnie to nakręca. Fajnie, że Jan Urban wprowadził trochę luzu. Nie widać, żeby każdy kurczowo się trzymał nakreślonej taktyki. Zmieniają pozycje, nie boją się zagrać takich piłek, których nikt nie gra w lidze. Dawno takiej atmosfery w Legii nie było i mam nadzieję, że po świętach się utrzyma.
Mówisz, że jesteś krytyczny wobec Legii. Dziś chyba trudno się do czegokolwiek przyczepić, jeśli chodzi o samą drużynę.
Po kolei… Zacznijmy od konfliktu z kibicami, który narasta.
I z którym się utożsamiasz.
Nie chodzę na Legię, bo identyfikuję się z tą grupą ludzi. Nie wszystkie postulaty są sensowne, ale kilka rzeczy musi się zmienić. Jeśli jestem klientem i chodzę na Ł»yletę, to dlaczego mam być traktowany jak bydło? Przecież zapłaciłem za karnet tak samo jak kibice z innych trybun. Nie może być tak, że Ł»yleta stała się takim… Nie chcę przeklinać.
Możesz, śmiało.
Na stadionie selekcja mocno napięta, czekam ściśnięty w kolejce, a jak już wejdę na trybunę, dostaję gazem po oczach za stanie w ciągu ewakuacyjnym. To absurdy, z którymi się nie zgadzam i o to mam pretensje do klubu, bo przecież nie do piłkarzy. Wszystko opiera się o klub, cała polityka. Weźmy transfery… Sprzedali Borysiuka, Rybusa, siadła atmosfera i straciliśmy mistrzostwo. I teraz co? Kolejna wyprzedaż? Wszyscy wiemy, jakie ITI ma problemy finansowe. Jestem przekonany, że opchną kolejnych dwóch-trzech piłkarzy z jedenastki i może być to samo. A jeżeli tak będzie, to tylko się załamać i czekać, aż ITI sprzeda Legię komuś, kto zechce budować drużynę, a nie tylko minimalizować straty.
Patrząc na to, jacy piłkarze wybili się jesienią, nie jesteś mimo wszystko spokojny o przyszłość Legii? Ł»e nawet jeśli kogoś sprzedadzą, to łatwo go będzie zastąpić?
Tak, sam jestem wielkim fanem młodych zawodników, bo w porównaniu z rozkapryszonymi gwiazdami Ekstraklasy, chce im się grać w piłkę. I minie trochę czasu, zanim zrozumieją, że w polskim futbolu nie trzeba się męczyć, by pobierać godziwą pensję. Podoba mi się strasznie, że w pierwszym składzie grają Łukasik i Furman, bo Jankowi Golowi od meczu ze Spartakiem średnio wszystko wychodzi. Jak wróci Wolski, to może nawet braknąć miejsca dla Radovicia, który gra w kratkę. Chyba że sprzedadzą „Kosę”, to „Rado” pójdzie na skrzydło, co, moim zdaniem, jest bardzo prawdopodobne. Zresztą, ja już przed odejściem Koseckiego wiedziałem, że to może być świetny piłkarz. Wrócił, zagrał mega rundę, ale niestety tak to u nas bywa, że po mega rundzie zwykle grzeje się ławę w Bundeslidze. Gdyby nie kontuzja, Wolski pewnie też by odszedłâ€¦
Twoje „odkrycie”.
Tak jest! Śmiejemy się czasem z chłopakami, że każdy ma swój „talent”, który wypatrzył. Oglądałem sporo montaży na Legia.com i widziałem, że – wow – Wolski ma taką wizję, której nie ma typowy polski piłkarz. Czyli prostopadłe podanie, drybling… Po jednym z meczów Młodej Ekstraklasy strasznie mi się spodobał i trzymałem kciuki, żeby – mimo średnich warunków fizycznych – dał sobie radę. Dostał szansę, wykorzystał błyskawicznie i… bardzo dobrze, bo już apelowałem o więcej minut dla Wolskiego i miałem się udać z tym moim apelem do trenera Skorży. Oby teraz Rafała dobrze poskładali przed wiosną, bo to fajny charakter. Czy zwariował? Chyba nie… To tylko i wyłącznie kwestia charakteru. Mniej galerii handlowych, więcej piłki. Wolski nie zgłupiał, Furman i Łukasik też się nie wożą po mieście, przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. Fajne chłopaki, niech grają tak, jak teraz.
I naprawdę nie brakuje ci oglądania Legii na żywo? Nie chciałeś ani razu się wybrać na mecz „w ukryciu”, z piknikami?
Znajomi mogliby mi spokojnie te bilety załatwić, ale czuję się lojalny wobec tamtej grupy. Dialog między klubem a kibicami jest potrzebny i to natychmiast. Chciałbym chodzić na Łazienkowską, podrzeć mordę przez dziewięćdziesiąt minut, jeśli oczywiście nie mam transmisji. Ale jeżeli nie wszystko zostało uregulowane wobec mnie, to nie, dziękuję. Jako klient drugiej kategorii na stadion nie przyjdę. Wróćmy do represji wobec kibiców… Przychodzenie do Kaśki Starucha o szóstej rano i wyciąganie jej za to, że stała nie na swoim miejscu, to – umówmy się – Białoruś. Wielu kibiców wypowiada się na temat konfliktu, nie mając o tym pojęcia. Rozumiem, że piłka to biznes i obie strony muszą czerpać profity, a teraz tracą obie. Wiem, że na „górze” kibicowskiej Legii jest chęć dialogu. Nie możemy jak w Średniowieczu wbić miecza, barykadować się i czekać, czy padnie klub, czy padniemy my. Bo obawiam się, że prędzej padliby kibice.
Skoro są wyniki, to pojawiliby się kibice z zewnątrz.
Otóż to. Protestuję, jak wszyscy, ale mam nadzieję, że sytuacja się wyprostuje i wiosną wrócimy na trybunę.
Z drugiej strony, klub zapłacił ogromne kary za demolowanie stadionu.
Głupota. Z tym się kompletnie nie zgadzam. Na stadion przychodzi cały przekrój społeczeństwa i jeżeli ktoś demoluje miejsce, na którym ma zaraz usiąść, to jest słabe. Nie, nie potrafię tego zrozumieć.
Odpowiedzialność zbiorowa.
Ale nie ma czegoś takiego w polskim prawie, więc dlaczego ja mam dostawać gazem za tego, który rzuca krzesłem lub butelką ketchupu? Cały czas wracam do tego meczu z Poloniąâ€¦ Wejście, by oczyścić ciągi ewakuacyjne – czysta prowokacja ze strony klubu i nawet średnio inteligentny zarządca przewidziałby reakcję tłumu. Nie powinniśmy się tak łatwo dać się sprowokować zachowaniu ochrony. Wiem, że klub jest wściekły, że musi płacić kary, ale ustalmy jedno – jakie to kary? Jeżeli stadion będzie pełny, cała infrastruktura będzie funkcjonować, my odpalimy racę, a oni dostaną czterdzieści tysięcy, to będzie kropla w morzu przychodów z meczu. Wolałbym to przekalkulować i przymknąć oko i na kilka rac. „OK, róbmy show, ale pod kontrolą, kibicowsko jesteśmy najlepsi w Polsce, piłkarze mają wsparcie i wszystkim – nawet „normalnym” kibicom się spodoba”. Jeszcze niedawno stadion się zapełniał co mecz. Race pod kontrolą dodają tylko kolorytu, a jeżeli ktoś mówi, że jest to niebezpieczne, to chciałbym poznać ludzi, których race w jakiś sposób uszkodziły. Więcej kibiców połamało sobie ręce upadając na trybunach niż poparzyło je sobie od pirotechniki.
Nie myślałeś o tym, by zostać głosem kibiców w rozmowach z klubem? Ciebie, jako osobę do pewnego stopnia znaną, pewnie więcej osób potraktowałoby poważnie.
Myślę, że poradziłbym sobie w takiej roli, ale nie pcham się przed szereg i nie chciałbym się otwarcie mieszać w konflikt, będąc stroną w sporze, z racji tego, co robię. Oczywiście jestem za kibicami, ale prowadzę programy telewizyjne i nie wypada mi bawić się w politykę. Tak było z Marszem Niepodległości w zeszłym roku, któremu miałem twarzować, ale po telefonach od pracodawców postanowiłem się nie upolityczniać.
Podobną sytuację miał ostatnio Artur Szpilka, któremu promotor wyperswadował udział w marszu.
No właśnie. Grupa ITI ma mocne tuby w postaci telewizji i portali internetowych, i mógłbym zostać różnie odebrany. Wolę stać i czekać, aż chłopaki się dogadają.
Straciłbyś też na wizerunku, bo kibice przez sporą część społeczeństwa odbierani są negatywnie.
I to jest moja rola! Nie reprezentuję kibiców Legii w żadnych oficjalnych rozmowach, ale udzielając takich wywiadów jak ten, staram się być głosem wszystkich zorganizowanych grup kibicowskich w Polsce. Fanatyków w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ł»eby, wiesz, kreować wizerunek kibica inteligentnego, ale z pasją. Nie rzucam kamieniami ani krzesłami, nie skaczę na płoty i nie ganiam kibiców innych drużyn po mieście. Jeżdżę za Legią w Polskę i w Europę, wydaję na to swoje pieniądze i to jest mój sposób kibicowania. Czy wygramy, czy przegramy – krzyczę i robię swoje. Społeczeństwo powinno zobaczyć, że nie jesteśmy elementem, który dealuje narkotyki, tylko normalnymi ludźmi. Jak ktoś jest myśliwym i jara się polowaniami, to będzie chodził w czapce z rogami, ja wolę iść powydzierać się na stadion i nie dyskryminujmy się nawzajem.
Możecie mozolnie odbudowywać ten swój wizerunek, oprawy patriotyczne, akcje charytatywne i tak dalej, ale dochodzi do takich momentów jak spięcie Starucha z Rzeźniczakiem czy Litar plujący na kibiców i wszystko zaczyna się od nowa. Syzyfowa praca.
Pracuję w mediach i wiem, jak one działają. Bardzo łatwo jest komuś wykreować wizerunek. O dziesięciu charytatywnych akcjach nikt nie nakręci reportażu, ale wystarczy jedna petarda czy jeden „liść” i mówi się tylko o tym. „Znowu ci kibice”. Temat kiboli to – jak to określili kibice Lecha – temat zastępczy. Tak się robi telewizję… Cały czas będziemy piętnowani, długo, długo, długo, aż się ludziom znudzi i powiedzą: „dajcie spokój z tymi kibicami”. Popatrz na Starucha… Siedzi gość w więzieniu i przeciągnęli mu areszt za dwa dowody osobiste. Przecież to jest absurd! A akcja z Rzeźnikiem? Znam Piotrka osobiście i wiem, jak bardzo zależy mu na przyszłości klubu. To całe jego życie. Jest tak zaangażowany, że jakikolwiek sprzeciw spotkał się z szybką reakcją. Za szybkąâ€¦ Nie chcę go bronić za tę sytuację, panowie mogli się spotkać na piwie i wszystko wyjaśnić, zamiast brać kogoś na liścia.
Ciebie spotkały jakieś represje na którymś z wyjazdów? W ogóle ile ich zaliczyłeś?
Może nie represje, ale w Portugalii przekonałem się, że nasza policja jest absolutnie łagodna. Tam było strasznie… Starałem się stać pośrodku grupy i nie pchać się na front, ale jakiekolwiek zapytanie, czy możesz wyjść do toalety, spotykało się z pałą nie tam w nogę, tylko w łeb! Ilość rozbitych głów była nieprawdopodobna. Normalnie wjeżdżali w grupę ludzi i lali! Byłem w szoku! Potem rozmawialiśmy z mieszkańcami Lizbony i opowiadali, że to normalne. Ł»e nawet kiedy studenci organizują pikietę, by obniżyć ceny podręczników, to policja wysyła oddziały i pacyfikuje na ostro. Także w Portugalii było trochę niepokoju, żeby w całości wrócić do domu, ale generalnie piłka nożna się zmieniła. Jestem na Łazienkowskiej od 93. i doświadczyłem zdarzeń typu Widzew na murawie albo kilka ciekawych wyjazdów, ale dziś jest zupełnie inaczej. Wyjazd do Poznania organizują ci kibice Lecha. Jadę tam i czuję się bezpiecznie. Poza tym mam znajomych w całej Polsce, którzy – wracając do tego, co mówiłeś o reprezentowaniu kibiców – szanują mnie ze względu na postawę. Nawet przy okazji kilku gal MMA spotykałem fanów, z którymi kibice Legii mogliby mieć problem, a którzy wiedzą, że czuję to środowisko i mogę z nimi siąść przy piwie.
Potrzebne jest minimum inteligencji.
Tak, to podstawowy wymóg i takich ludzi sobie dobieram (śmiech).
Nie odpowiedziałeś, ile zaliczyłeś wyjazdów.
Oj, nie wiem.
A jesteś wysoko w hierarchii?
Nie, zdecydowanie nie. Ale jestem dość widoczny, bo na najważniejszych meczach się pojawiałem. Jeździłbym zdecydowanie częściej, gdyby nie treningi. W tygodniu przygotowywałem się do walk, w niedzielę odpoczywałem i często nie miałem siły, by zebrać się na wyjazd. A teraz doszły obowiązki czysto telewizyjne, bo w weekendy jest najwięcej gal.
MMA przydawało się na wyjazdach?
Mówisz o konfrontacjach? Niee, absolutnie nie! Ale kiedyś człowiek był głupszy i kiedy jechaliśmy nad morze, nie podobało mi się, że ktoś chodzi w koszulkach – pamiętam, była słynna akcja – „nie jestem z Warszawy”. Strasznie mnie to bolało, że nie mogłem sobie kupić t-shirtu „nie jestem z Poznania/Krakowa”. Nikomu koszulek nie zwijałem, ale mocno się o to kłóciłem. Ale to takie nic nie znaczące epizody, wiesz, miałem piętnaście-szesnaście lat, czasy największego szowinizmu warszawskiego (śmiech). Człowiek dorósł i zmądrzał.
Powiedziałeś kiedyś, że MMA pomogło ci się ogarnąć i dzięki treningom w końcu znajdowałeś czas na wszystko.
Bo wtedy można było wszystko łatwiej zaplanować. No, może poza czasem wolnym. Dziś nie jestem już aktywnym zawodnikiem, ale w dalszym ciągu funkcjonuję jako sparingpartner i staram się codziennie tak to układać, żeby znaleźć czas na trening. Ale wakacje? Oj, nie… Na ostatnich byłem w 2004 roku. Ale wiesz, na takich „wakacjach-wakacjach”, że nic nie robię, otwieram piwo rano i zamykam wieczorem. Zdarzają się tylko weekendowe wypady, co poradzić… Jako zawodnik jeździłem na obozy, teraz jestem na nich jako trener, więc aspekt finansowy bierze górę. Do tego projekty typu „Riders East Tour” z Przemkiem Saletą. Ale obiecałem żonie, że w 2013 odpuszczę jeden z obozów i w końcu gdzieś razem pojedziemy.
I ty mówisz, że nie jesteś pracoholikiem?
Jestem, jestem… Zdałem sobie z tego sprawę. Tylko mój pracoholizm polega na tym, że robię to, co lubię. Hobby stało się robotą i nie potrafię sobie odmówić przeprowadzenia fajnych zajęć na drugim końcu Polski. Stawiam to ponad własny odpoczynek. W zeszłym tygodniu, w piątek byłem w Suwałkach, potem wsiadłem w samochód do Lubina na weekendowe seminarium i w niedzielę wracałem do domu.
Cały czas napędza cię adrenalina?
Chyba tak… Cały czas mnie to jara i rutyny nie ma. Jak jestem zmęczony, to nawet jak wejdę na matę i widzę, że ludzi to kręci, to nigdzie nie ucieknę. Kiedy dopadnie mnie rutyna zarówno w pracy trenerskiej, jak i dziennikarskiej, to może być mój koniec. Słabo… Ale póki czuję, że stale się rozwijam na obu płaszczyznach.
Siedzimy w Championsie, czyli w restauracji, w której powstało MMA, którego natomiast ty jesteś głównym prekursorem w Polsce. Miałeś dobry timing, gdy wbijałeś się lukę w rynku.
Na tym ringu, na środku odbywało się pierwsze KSW, które zresztą wygrałem. Biłem się tu w pierwszych czterech edycjach. Ten „Champions” to dla mnie miejsce-kult. Tu zaczęło się moje teraźniejsze życie. Czy miałem dobry timing? Timing to był dwa lata temu, a ja to robię od ośmiu lat. Po pierwszym starcie Andrzej Janisz zaprosił mnie jako eksperta do „Fight Clubu” w Eurosporcie. Transmisje były raz na trzy-cztery miesiące, ale fajnie się zgraliśmy. To dla mnie mentor dziennikarski i człowiek, który odnalazł mnie po drugiej stronie ringu. Dziś pracujemy prawie codziennie i był czas, kiedy częściej widywaliśmy siebie nawzajem niż własne żony.
Czasem słuchając twojego komentarza, człowiek ma wrażenie, że nie możesz wysiedzieć w miejscu.
Bo wiem, jak jest po tamtej stronie lin lub siatki. Wiem, co czuje zawodnik, w których momentach dostaje strzał adrenaliny i mnie się to udziela. A jak jeszcze walczy kolega, to siłą rzeczy cholernie mnie to jara. Ł»yję walkami tuż pod ringiem. Wiadomo, że nie jestem obiektywny, szczególnie kiedy walczy przyjaciel-Polak z obcokrajowcem, ale nie zamierzam niczego udawać. Nie okłamuję widzów, ale staram się tak ich podkręcić, że nawet, kiedy „nasz” dostaje w dupę przez piętnaście minut, to oddajemy mu szacunek, że w tym ringu stoi. Walka to najlżejsza rzecz, tyle razy ile facet dostał po łbie podczas przygotowań, to tylko on wie. Respekt za wyjście, pod warunkiem, że jesteś sportowcem.
A nie Najmanem.
Do ringu coraz częściej wychodzą ludzie, którzy są cyrkiem obwoźnym.
Razi cię to?
Razi, bo w Polsce jest wielu utalentowanych zawodników. Nie mówię już tylko o MMA, ale też innych sportach walki. Razi mnie, że młody chłopak poświęca całe życie i mimo że jest zajebistym sportowcem, nie dostaje szansy na dużej gali, bo jego miejsce zajmuje jakiś pajac, który trenował tylko przed kamerą, a teraz chce zebrać pieniądze.
Z drugiej strony, trzeba ten sport jakoś popularyzować.
Start Mariusza Pudzianowskiego był przełomem dla rozwoju MMA w Polsce. Ale wiesz, Mariusz nie był typowym celebrytą, bo wchodził na ring jako pięciokrotny mistrz świata w strongmanach, czyli dyscyplinie, która nijak ma się do sportów walki, ale jakoś tę siłę budujesz. Przyszedł niezwykle popularny sportowiec-celebryta – podkreślam: „sportowiec” – i wypompował MMA grubo do góry. Od jego ery MMA na dobre zagościło w domach i świadomości Polaków. Cieszę się, że dziś większość kojarzy je z Mamedem Khalidovem, ale jeszcze rok temu wszyscy – jako najlepszego – postrzegali Mariusza.
A inne sporty walki cierpią.
Boks ucierpiał już dawno i – nie licząc wielkich eventów – w ratingach telewizyjnych jest daleko, daleko za MMA. Nie oszukujmy się – era boksu w Polsce mija, bo MMA jest czytelniejsze, przegrywa każdy, nie ma niepokonanych i ludzie to kupują, mimo że nie do końca rozumieją np. walkę w parterze. Ale wiedzą, że tu nie ma ściemy, a przywożenie w boksie kolejnych Słowaków czy Murzynów z Kotliny Kongo i budowanie recordów 40:0 ludziom się przejadło. Mam wielu kolegów bokserów, jest miejsce dla obu sportów, ale pod względem popularności, MMA jest na froncie.
I nie ma wizji, żeby ten balonik pękł.
No, nie ma. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żeby MMA wróciło pod ziemię. Weźmy tego Mameda, który gra epizody w „M jak miłość”, co tylko pokazuje, że ludzie zaakceptowali ten sport i przekonali się, że nie ma tu nieśmiertelnego boju w klatce dla zwierząt, tylko sport z zasadami. No i MMA – co trzeba podkreślić – jest zdecydowanie bezpieczniejsze niż boks.
Mówił o tym Saleta – tu cierpi twarz, a tam głowa.
Tutaj jeden cios cię znokautuje albo ewentualnie rozetnie. A dwieście ciosów w głowę przez dziesięć rund obuchową rękawicąâ€¦ Mózg się obija, nie jest to zdrowe.
Wspominałeś, że chciałbyś wprowadzić w Polsce japoński model MMA.
Wychowałem się na Pride Fighting Championships, które gromadziły w halach po siedemdziesiąt tysięcy widzów. Japończycy kochają sporty walki i bez względu na to, czy wygrywasz, czy przegrywasz, nikt cię nie opluje. Doceniają postawę przegranego, jeśli jest wojownikiem, nie mniej niż zwycięzcy. Chciałbym, żeby i u nas tak było. A nie model amerykański, gdzie, wiesz, „you suck”, rzucisz colą i popcornem, a im więcej krwi i połamanych rąk, tym lepiej gawiedź się bawi. Wolałbym doceniać „czystość” sportu i tych, którzy wychodzą na ring, co się nieczęsto zdarza. W końcu jesteśmy pomiędzy Japonią a Stanami…
Ale takie postaci jak Jacek Wiśniewski w dalszym ciągu wnoszą trochę kolorytu.
Bardzo go cenię za jego styl bycia. Przesympatyczny gościu. Fajnie, że chce się bawić w ten sport i mimo że przegrał – i to z moim zawodnikiem – to dał nam kolejnych kibiców. Facet wychodzi z logo Górnika Zabrze na spodenkach. Zresztą, pamiętam go jeszcze z boiska… Kawał twardziela i bandyty. Z charakteru piłkarz, który mi w stu procentach odpowiada, bo nie lubię tych wywracających się o własne nogi lub od podmuchu powietrza.
Widzisz wśród obecnych piłkarzy potencjalnych zawodników MMA?
Nie znam ich aż tylu, więc ciężko powiedzieć. Wiśniewski-zabijaka pasował idealnie. Hmm…
„Wasyl”?
O, „Wasyl” jak najbardziej! Jego niezwykle cenię. Piotrek Świerczewski, Tomek Hajto daliby radę… „Świerszczu” swego czasu zresztą ostro cisnął Najmanowi. Ale rzeczywiście – tak na szybko, zdecydowanie Wasilewski by sobie poradził.
W Polsce często sportowcy narzekają na piłkarzy – że za dużo zarabiają, mają kiepski charakter i tak dalej. Dołączasz się do tego chóru?
W jakimś procencie pewnie zazdroszczą zarobków, bo dysproporcja między pensją innych sportowców a piłkarzy jest olbrzymia. Też uważam, że piłka nożna jest królową sportu, ale Damian Janikowski który nie ma pieniędzy ma przygotowania, a zdobywa medal olimpijski, miałby się konfrontować z drugoligowym zawodnikiem, który zarabia dziesięć razy więcej? Jeśli miałbym krytykować za coś piłkarzy, to ewentualnie za sciotowacenie. Już nie mówię o Barcelonie, bo drażni mnie liga hiszpańska. Jestem wielkim fanem ligi angielskiej, bo tam nikt nie odstawia nogi i taki Ashley Young, który nabrał sędziego na rzut karny, został napiętnowany i jest dziś nazywany „nurkiem”. Łamanie nóg, a nie piłkarze z torebkami i sweterkami jak Kuba Kosecki. U was zresztą zdjęcie widziałem. Come on… Kuba to bardzo dobry piłkarz, ale pewien stopień męskości trzeba zachować.
Kuba fajnie, z dystansem, się z tego wytłumaczył. Powiedział, że przy jego warunkach fizycznych lepiej wygląda w obcisłych ubraniach.
Niech się zgłosi do mnie i kilka koszulek fighterskiej firmy „Manto” mu załatwię, bo „eski” i „emki” też mamy. Od razu plus dwa do „respektu” (śmiech).
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA
foto: ASM Media