Można podać sto albo i dwieście argumentów za reformą ligi oraz przeciwko niej. Problem w tym, że żaden z racjonalnych argumentów nie był w ogóle potrzebny, by reformę obalić albo chociaż tymczasowo zablokować. W polskiej piłce mamy dyktat biedoty, dyktat tych, którzy nie mają żadnego pomysłu na funkcjonowanie swoich klubów i tym bardziej nie mają pomysłu na rozwiązania szersze, dotyczące całej struktury rozgrywek. Innowatorzy – chociaż mieliby najlepsze pod słońcem pomysły (nie twierdzimy, że ten taki był) – zawsze zostaną zastopowani, ponieważ biedota CHCE WEGETOWAĆ.
Oczywiście, jest to pewne nadużycie. Biedota chciałaby nie być biedotą, chciałaby, aby ktoś przyszedł i dał kilka milionów złotych (najlepiej miesięcznie), lecz to dziwnym trafem się nie dzieje. Biedota chciałaby, aby wybudowano jej stadiony i najlepiej przekazano za darmo. Biedota jednak nie chciałaby na tych stadionach grać, ponieważ jest ryzyko, że nikt nie przyjdzie. Biedota chciałaby, aby telewizja dała więcej pieniędzy, ale najlepiej za mniej meczów. Krótko mówiąc – biedota chciałaby wygrać w totka.
Natomiast jeśli trzeba wykonać ruch w kierunku pieniędzy, może i ryzykowny, coś zmienić, podkręcić, wtedy biedota mówi: to lepiej nie, to już lepiej powegetujmy. Bo nie wiadomo, co się zdarzy…
Sytuacja jest – łagodnie rzecz ujmują – specyficzna. Ekstraklasa SA zatrudnia na prezesa człowieka, który święcił duże biznesowe sukcesy, ma wielkie pojęcie o marketingu, wie, jak zarabiać pieniądze. Kluby dają więc facetowi fortunę, 80 tysięcy złotych miesięcznie, żeby w zamian przyniósł – załóżmy – 800 tysięcy. On mówi: – W porządku, wiem jak to zrobić! Zabiera się więc do roboty, wymyśla jakiś sportowo-biznesowo-marketingowy projekt, w który wierzy, na bazie własnego zawodowego doświadczenia i na bazie konsultacji z różnymi podmiotami. Na koniec jednak przychodzi przykładowy Marek Glogaza z Podbeskidzia – tego samego Podbeskidzia gdzie za sponsora robią „Kredyty-Chwilówki” – i mówi, że ma inną koncepcję.
Jest to całkowicie bez sensu, by dawać naprawdę wielkie wynagrodzenie specjaliście ściąganemu specjalnie z innej branży i by jednocześnie później nie przekazać mu narzędzi do realizowania zadań. To dopiero fanaberia.
Koniec końców – i tak zwycięża bylejakość.
Zwycięża Wrocław, gdzie nie chcą dodatkowych trzech czy czterech meczów u siebie, ponieważ zarządzanie stadionem stoi na takim poziomie, że KAŁ»DA impreza przynosi stratę, a miasto – współwłaściciel klubu – już kolejnych strat nie chce. Tracili tam nawet na koncertach największych gwiazd, do tej pory utopili już kilkanaście milionów złotych, więc nie mają złudzeń: stracą też na meczach, nawet najlepszych. Może czas się wycofać z rozgrywek?
Zwycięża Polonia Warszawa, której prezes chce na wiosnę wysłać do Klubu Kokosa wszystkich lepiej zarabiających piłkarzy, ponieważ uznał, że pod nadspodziewanie dobrej jesieni już się utrzymał w lidze. Faktycznie, jeśli wywali wszystkich piłkarzy, a grać będzie juniorami – to mało kto może chcieć te mecze oglądać. Gdyby jednak działał profesjonalnie i gdyby na koniec sezonu miał dodatkowo zagrać u siebie z Legią, Lechem czy Śląskiem, mając realną szansę na awans do pucharów, to co – naprawdę by stracił? A nie straci wypłacając pensje piłkarzom na wakacjach?
Zwycięża Zagłębie Lubin, któremu mecze do niczego nie są potrzebne, tylko stanowią zbędny wysiłek organizacyjny. Przecież i tak KGHM zapłaci za wszystko. Klub nie musi na siebie zarabiać, w ogóle nic nie musi. Najlepiej jak najszybciej odbębnić sezon. I fajrant.
Zwyciężają gołodupcy, lawiranci, lenie… I jeszcze raz podkreślamy – nie chodzi o tę konkretną reformę, tylko o generalia. O to, że w polskiej piłce najwięcej zależy od ludzi, którzy tak naprawdę przez samą przyzwoitość w ogóle nie powinni zabierać głosu. Każda koncepcja zostanie zablokowana, ponieważ niektórzy tak polubili to swojskie bagienko, że nie wyobrażają sobie taplania nigdzie indziej.