Sędzia zepsuł wynik, ale przysłużył się kibicom. Kosmiczny mecz w Anglii

redakcja

Autor:redakcja

09 grudnia 2012, 16:50 • 2 min czytania

Na jednym monitorze derby Manchesteru, na drugim Widzew – Podbeskidzie. Naprawdę, nie ma słów, które mogłyby opisać tę różnice. To były dwie różne dyscypliny sportu. Coś, jak oglądanie tego samego filmu w Full HD, a potem na czarno-białym 15-calowym monitorku. Szlagier na Wyspach okazał się po prostu GE-NIAL-NY. Było w nim absolutnie wszystko i jeszcze trochę więcej, niż mogliśmy oczekiwać. Włącznie z poważną pomyłką sędziego, która o mały włos nie wypaczyła sensu tego 90-minutowego uganiania się za piłką.
Rozstrzygnięty mecz, kiedy zespół Fergusona powinien prowadzić już 3:0, nagle rozpoczął się na nowo, bramką na 2:1. Trochę obawialiśmy się w przerwie, że emocje skończą się wraz z pierwszą połową, ale to chyba nie w Anglii. Trwały do 96. minuty. Mancini już po dwóch kwadransach wyglądał jakby go wyciągnięto od Madame Tussauds – z londyńskiego muzeum figur woskowych.

Sędzia zepsuł wynik, ale przysłużył się kibicom. Kosmiczny mecz w Anglii
Reklama

Piłkarze City mieli optyczną przewagę, ale gole strzelał tylko Rooney i to w sposób niepozostawiający złudzeń, zwalniający Harta z obowiązku robienia w bramce czegokolwiek. I tak nie było sensu. Gospodarze, górujący w statystykach, przegrywali dwoma golami, a na dodatek zostali pozbawieni Kompany’ego, którego wyeliminowała kontuzja. Wydawało się, że nie mają planu B. Być może faktycznie go nie mieli, bo gdyby arbiter tuż po przerwie uznał bramkę na 3:0, nie podnieśliby się z tego pewnie najwięksi mocarze.

Reklama

Problem w tym, że nie uznał, a zaraz po tym Yaya Toure pacnął na 2:1.

Szkoda De Gei, bo zrobił w tej akcji dokładnie to, co powinien. Instynktownie wybronił dwa strzały w dużym ścisku. Przy trzecim miał do powiedzenia tyle, co Hart przy Rooneyu. Coroczną szopkę w derbach Manchesteru musiał odstawić oczywiście Balotelli, który – będąc zmienianym przez Teveza – ani myślał przybijać piątek i ruszył wprost do szatni. Choć akurat zdaje nam się, że za strzał po podaniu Clichy’ego jedynym, który na podanie ręki nie zasłużył był sam Balotelli. Nieważne. Nie było czasu rozwodzić się nad gburowatym Włochem, bo końcówka meczu to był absolutny rollercoaster. Jazda bez trzymanki.

Z jakąś minimalną domieszką szczęścia.

Zabaleta kropnął na 2:2, zupełnie bez zastanowienia. Prosto w gąszcz nóg skłębionych w polu karnym, a jednak futbolówka doszła celu. A zaraz po tym Van Persie, po nodze Nasriego. To był wielki mecz, w którym, jak się miało okazać, jedna fatalna decyzja sędziego tylko dolała oliwy do tego rozszalałego ognia. Wysłała sygnał – dajcie z siebie jeszcze więcej!

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama