Legia Warszawa nie przystąpi do rundy wiosennej z tak wielką przewagą nad pozostałymi drużynami, na jaką miała nadzieję. Śląsk jak to Śląsk – cokolwiek się tam dzieje, nigdy nie wiadomo, czy wrocławianie akurat będą mieli ten dzień, w którym przegraliby nawet z Nadnarwianką, czy ten, kiedy Mila dośrodkowuje, a ktoś strzela głową na wagę trzech punktów. Najbardziej chimeryczna drużyna ligi tym razem dzielnie walczyła z całkiem nieźle grającą Legią i wywalczyła dokładnie to, co chciała, w sposób dokładnie taki, jak zazwyczaj. We Wrocławiu szczypią się z zaoferowaniem Mili nowego kontraktu, ale kiedy on odejdzie, ten zespół przypominać będzie raczej Piast Gliwice.
Niech lepiej działacze dorzucą mu do kontraktu to, co do tej pory zgarniał niepotrzebny Mraz – będzie Sebek syty, i drużyna cała. Okres „uniezależniania się” od Mili może we Wrocławiu przebiegać niezwykle boleśnie – Mila swoimi asystami ciągnie wszystkich kolegów za uszy, a następcy póki co nie widać. Może niektórzy wierzą, że kimś takim będzie Mateusz Cetnarski, ale wybaczcie: jakoś nie potrafimy sobie tego póki co wyobrazić. Zresztą ten Cetnarski – abstrahując od meczu z Legią, w którym praktycznie nie zagrał – sposobem poruszania się, wyglądem, w ogóle, tak po prostu wygląda nam za zawodnika po trzydziestce, a nie 24-latka. Dawno żaden polski zawodnik tak szybko się nie zestarzał.
Lider tabeli przegrał po raz drugi w tej rundzie i po raz pierwszy nie zdobył gola. Trener Jan Urban był jednak względnie zadowolony – każdy trener chce, by jego zespół wygrywał i przegrywał w „swój” określony sposób. To właśnie można powiedzieć o legionistach – nawet jeśli zeszli z boiska pokonani, to jednak po meczu, w którym starali się zrealizować wszelkie założenia. O wyniku zadecydował jedna minuta – Danijel Ljuboja nie wykorzystał idealnej okazji do zdobycia gola, poszła kontra, rzut rożny i trafił Jodłowiec. Zamiast 0:1 – 1:0. To był moment, kiedy losy spotkania się rozstrzygnęły.
W skrócie: „biała” górą nad wiśniówką. Trener Levy cieszył się, jakby właśnie opędzlował Real Madryt, Jan Urban chodził uśmiechnięty, więc to generalnie był taki bardzo pozytywny wieczór. Jak zwykle w piątki chwile konsternacji mieliśmy wtedy, gdy Cezary Olbrycht ogłaszał swój rebus – rebus, którego zazwyczaj nie rozumiemy przed podaniem odpowiedzi, a teraz nie rozumiemy już nawet po jej podaniu. Ostatnim, który miał takie odjazdy przed kamerą był chyba poseł Gabriel Janowski.
W Chorzowie Ruch nie wygrał z Jagiellonią, co chyba nie dziwi nikogo, kto zajrzał do wyjściowych składów. Sadlok. Polscy trenerzy to niezwykle specyficzne osoby: kibice widzą, że zawodnik się nie nadaje, dziennikarze widzą, piłkarze drużyn przeciwnych widzą, zwierzęta z pobliskiego ZOO widzą, pracownicy ochrony stojący tyłem do boiska – też widzą! A trenerzy – w tym wypadku Zieliński – nie. Co siedzi w głowie szkoleniowca, który wystawia Macieja Sadloka? Tak dobrze spisał sobie kontrakt, że bardzo chce być zwolniony?
Nie będziemy dużo pisać. Jedno słowo. Sadlok. No i wiadomo – Ruch prowadził, ale nie wygrał.
Dodać jednak należy, że być może „Niebiescy” – nawet mimo swojego „obrońcy” – daliby radę zwyciężyć, lecz tej szansy pozbawił ich sędzia liniowy, pokazując spalonego przed strzałem Piecha w drugiej połowie. Ale czy spalony był – to na, pewnie pokażą dopiero dziennikarze C+ w niedzielę.