Świeże doniesienia z obozu Chelsea powinny wprawić w dobry nastrój wszystkich piłkarzy w Europie. Po pierwsze – istnieje życie po życiu w miejscach, gdzie temperatura nie przekracza czterdziestu stopni w cieniu. Jeśli chcesz zakończyć karierę z milionami na koncie, jednocześnie nie pocąc się niemiłosiernie na boiskach w Katarze – jedź do Chin. Didier Drogba ostatecznie udowodnił, że Pekiny i inne tego typu to nie tylko znakomite miejsca do zwiedzania, nie tylko miasta, w których odbywają się wielomiliardowe transakcje, ale również piłkarskie eldorado, żyła złota dla zmierzających w kierunku emerytury weteranów.
Po drugie – możesz odpadać z Ligi Mistrzów już w fazie grupowej będąc obrońcą tytułu bez żadnych wyrzutów sumienia. Nie musisz nawet pluć sobie w brodę. Zawsze jest bowiem dobry wujek Didier, który ufunduje ci nagrody pocieszenia o jakich nie śniłeś.
Skąd te wnioski? Cóż, Drogba, który zawsze słynął z dość szerokiego gestu, po smutnym zwycięstwie Chelsea nad Nordsjaelland (swoją drogą – pamiętacie inne słynne 6:1, gdy wygrany i tak odpadał z turnieju?) zaprosił swoich dawnych kolegów na wystawną kolację, podczas której wręczył im pamiątkowe sygnety o wartości ileśtam dolarów, takiej, że są w stanie w jakiś sposób wynagrodzić przedwczorajsze upokorzenie.
Pozostaje parę pytań bez odpowiedzi.
1) Gdzie był w tym czasie Rafa Benitez (i czy zgodnie z zapowiedziami, motywował piłkarzy do zwycięstwa w Lidze Europy)?
2) Czemu obrońcy tytuły szczerzą się, jakby właśnie ograli grupę z osiemnastoma punktami na koncie?
3) Czy wartość pojedynczego sygnetu wystarczyłaby na zakupienie całego FC Nordsjaelland?
4) Jak odpowie Roger?
***
A tak serio – wyobrażacie sobie trening piłkarzy Legii Warszawa, którzy odpadliby w Pucharze Polski ze Szczakowianką Jaworzno, a dzień później w ramach odstresowania, spotkaliby się na kolacji, podczas której Rybus kupiłby wszystkim pierścionki?
Tolerancyjnych kibiców ma ta Chelsea…
