Manchester City zakończył przygodę z Ligą Mistrzów z najgorszym dorobkiem punktowym w całej historii pucharowych występów angielskich drużyn. Oczekiwaliśmy, że miejscowi redaktorzy wygrzebią na tę okazję coś w rodzaju kultowej okładki Faktu: „Wstyd. Ł»enada. Kompromitacja. Hańba. Frajerstwo. Nie wracajcie do domu”, ale o dziwo angielskie media są dziś dosyć stonowane. Brukowce żyją aferami na królewskim dworze. Mancini i jego trupa nie zagościli na ani jednej okładce. A jeśli już to jakoś skromnie, wstydliwie w rogu.
City jest pierwszym angielskim zespołem, który nie wygrał meczu w fazie grupowej.
Mancini zdaje się nie być tym faktem specjalnie zakłopotany. Opowiada coś, że drużyna faktycznie ma problemy ze strzelaniem goli i że teraz czas skupić się na obronie tytułu w kraju. Anglicy przypominają dziś, że nawet pogardzane przez historyków futbolu Blackburn z sezonu 1995/1996 zdobyło więcej punktów.
To Blackburn, które przegrało z Warszawie z Legią. To samo, którego symbolem stała się boiskowa bójka dwóch kolegów – Davida Batty’ego i Greame’ego Le Saux.
Z tą jedyną różnicą, że ówczesne Blackburn mierzyło się w grupie z Legią, Rosenborgiem i Spartakiem. Mancini broni się dzisiaj, że jego grupa była prawdziwie mistrzowska. Każdego z przeciwników stać było na wygranie Ligi Mistrzów (hm, Ajax również?), a jego zespół… miał pecha w kluczowych momentach. Zapewnia również, że ma teraz dość czasu, by zebrać zawodników w kupę i powalczyć o punkty w niedzielnym szlagierowym meczu z Manchesterem United.
Tylko The Sun nazywa rzeczy po imieniu: DISASTER.
Kursy bukmacherów na to, że Mancini opuści klub jeszcze przed zakończeniem sezonu, zaczynają drastycznie spadać. Obawiamy się, że w niedzielę mogą być już zupełnie niekorzystne.