Zawsze byłem typem człowieka, który komuś nie pasował…

redakcja

Autor:redakcja

26 listopada 2012, 13:35 • 12 min czytania

– W Polsce wiecznie rzucano mnie na dietę, bo często mieli do mnie pretensje, że jestem ociężały, misiowaty i gruby, a w Niemczech kazano mi więcej ważyć niż tutaj. Dziś ważę o dwanaście kilo więcej niż w trakcie kariery, znajomi mi mówią, że fajnie wyglądam, bo jestem szczupły i jestem lepiej przygotowany fizycznie niż w trakcie kariery w Polsce. A jem dziesięć razy więcej, tylko mam bardzo dużą wiedzę na temat odpoczynku i żywienia. Ciężko mi też dwa-trzy dni wytrzymać bez ruchu. Gdybym miał parę lat mniej i ktoś z Ekstraklasy by się po mnie zgłosił, to po pierwsze zastrzegłbym sobie, że sam się przygotowuję do sezonu – opowiada Sławomir Wojciechowski w obszernej rozmowie z Weszło.
Mieliśmy już raz okazję rozmawiać w dość nietypowej sytuacji – kiedy padło na ciebie oskarżenie, że wyłudziłeś dwa tysiące złotych od rodziców dzieci, które prowadzisz. Nie martwiłeś się, że Sławomir Wojciechowski przestanie być „tym z Bayernu”, by stać się „tym od wyłudzania”?
Wiesz, o co z perspektywy czasu mam do siebie pretensje? Ł»e od razu zacząłem reagować, wydzwaniać, tłumaczyć się, pisać oświadczenia…

Zawsze byłem typem człowieka, który komuś nie pasował…
Reklama

Każdy by tak postąpił.
No właśnie. A ja dziś postąpiłbym inaczej. Na pewno zachowałbym spokój, bo nie tylko mnie takie rzeczy się przydarzyły. Ciężko nie reagować, kiedy pojawiają się takie pomówienia, ale czasem naprawdę lepiej się wyłączyć, żeby ominąć ten stres. Pierwsze dni, a może nawet cały tydzień, miałem wyjęte z życia. Minęło pół roku i mam już do tego dystans.

A wytłumaczenie? Ktoś podłożył ci świnię?
Nie wiem, to wszystko jest absurdalne. Od lat pojawiam się na meczach Lechii, komentuję inne spotkania, bywam na różnych bankietach, wszyscy w Trójmieście wiedzą, kim jestem i gdzie mieszkam, żyje mi się bardzo dobrze, a tu nagle wypływa taka informacja. Nie mam pojęcia, kto za tym stoi. Może konkurencja? Razem z Markiem Zieńczukiem, Grzesiem Królem i Dominikiem Czajką działam w stowarzyszeniu Akademia Sportowa Pomorze, a takich akademii powstaje coraz więcej. Może komuś zaczęło to przeszkadzać? Zawsze byłem takim typem człowieka, który nie wszystkim pasował. Umiejętności piłkarskie nigdy nie stały na przeszkodzie, ale często wypominano mi inne rzeczy. Jedni narzekali, że gwiazduję, inni, że jestem zbyt przystojny, jeszcze inni, że za brzydki. Takie argumenty przewijały się przez moją karierę.

Reklama

Same z siebie?
W Katowicach trener Lenczyk wziął na rozmowę mnie i Adasia Ledwonia, po czym powiedział, że Adam będzie wielkim piłkarzem, a ja będę grał w piątoligowych rezerwach. Trochę mnie to zaskoczyło, bo brakowało mi często różnych rzeczy, ale akurat umiejętności piłkarskich nikt nie mógł odmówić. U Lenczyka wielu piłkarzy miało problemy. Piłkarzy – podkreślam – nie zawodników. Sam nie wiem, z czego to wynikało – może chciał od razu sprowadzać ich tych bardziej uzdolnionych do parteru? Słabsi psychicznie nie dawali rady. Ja wiedziałem, że potrafię grać w piłkę, miałem w tym czasie ze sto meczów w reprezentacjach juniorskich i po prostu mu nie uwierzyłem. Minął miesiąc i zagrałem w kadrze Polski, bo byłem świadomy, że trener niekoniecznie miał rację. Także widzisz… Początki miałem ciężkie, niektórych chyba drażniłem swoim stylem.

Później było… nietypowo. Gdyby nie ten Bayern, byłbyś jednym z wielu, a dziś młodsi kibice raczej by o tobie nie pamiętali.
To ciekawe, bo ja swoją karierę właśnie bardziej kojarzę z Polską. Przede wszystkim z GKS-em Katowice, gdzie jako pomocnik strzelałem piętnaście albo dziesięć bramek na sezon. Ale z drugiej strony nie ma co się dziwić. Bayern to Bayern… Magia. Tam jak trafisz na treningi, to wszyscy o tobie mówią. No, może poza selekcjonerem, który pomijał mnie nawet, kiedy wychodziłem w pierwszym składzie Bayernu. W szatni nawet było sporo śmiechu na zasadzie: – Jaką ty masz konkurencję, że cię nie powołują?
– Taka polska rzeczywistość – odpowiadałem.

Dziś wystarczy cztery razy kopnąć prosto piłkę i dostajesz powołania. Niektórzy, ci od Beenhakkera, mają po dwadzieścia parę lat i nie ma już ich nawet na rynku. Znak czasów.

Za wiele też w tym Bayernie nie pograłeś.
Finał Pucharu Ligi, cały mecz w Lidze Mistrzów… Parę spotkań jednak było. Wiesz, co mnie tam uderzyło najbardziej? Ten luz przed wyjściem na boisko. U nas wszyscy drepczą w napięciu i jest spinka, a tam jaja w szatni, gierka w dziada.

Z drugiej strony niektórzy polscy trenerzy narzekają, że mogą mobilizować piłkarzy przed meczem, a gdy przyjadą na boisko, to zaczynają się rozmowy z przeciwnikami o żonie, dzieciach, samochodzie i… cała mobilizacja ulatuje.
Niby tak, ale Jurek Dudek opowiadał mi, że Cristiano przed wyjściem na mecz gra z kolegami na utrzymanie piłki w powietrzu.

To chyba nie spodziewasz się takich gierek w szatni polskiego klubu.
Nie komentujmy tego (śmiech).

Jesteś komentatorem.
No, dobra. Wszyscy widzimy, jak jest. Niby coś się zmienia, ale sportowo do przodu nie idziemy. Kto może mówić, że się u nas rozwija piłkarsko? Legia? Reszta drepcze w miejscu. Co chwilę przegrywają faworyci. Wiadomo, zdarza się to na całym świecie, ale w Polsce chyba za często. Popatrzmy na Lechię – na wyjeździe prawie same zwycięstwa, u siebie prawie same porażki. Nie chcę słuchać o klątwie stadionu. Jeśli nie odpowiada im taki obiekt, to wróćmy na Traugutta i zróbmy mistrza Polski. Bo przecież wtedy będą same zwycięstwa.

Pesymistycznie wypowiadasz się na temat Lechii, a niektórzy zachwycają się całą ławką juniorów.
Teraz trener Kaczmarek daje im szansę. Niektórzy zasługują, inni siadają na niej może trochę na wyrost. Jaki lechista grał w Ekstraklasie przed Pietrowskim i Łazajem? Z tego, co pamiętam, to roczniki 75-78, czyli Mięciel, Król i Dawidowski. A od tamtego czasu nic. Szkolenie w Lechii to mit. Kiedy ja jeszcze grałem w juniorach, to Wiśle Tczew lub nowo powstałym akademiom strzelaliśmy po 15-18-24 gole. Chyba że ktoś się postawił – wtedy osiem. Dzisiaj akademia, w której pracuję, ogrywa drużynę Lechii ze starszego rocznika siedmioma-ośmioma bramkami. To o jakim szkoleniu mówimy?

Polski futbol idzie właśnie w takim kierunku. Powstaje coraz więcej prywatnych akademii.
Wszystko zależy od tego, kto w nich pracuje. U nas pracują ludzie, którzy naprawdę mają pojęcie o piłce. A w Lechii? Nie chcę wymieniać nazwisk, ale bywało i tak, że byli to taksówkarze lub rodzice tych dzieci. Trener Kaczmarek naprawdę zaczyna to porządkować. Pojawił się Dawid Banaczek i kilku chłopaków, którzy niedawno pokończyli kariery. Powoli to wszystko wraca na swój tor, ale na efekty trzeba będzie poczekać. Na razie jest pustka, która wynika też z burzliwej historii tego klubu. Próba fuzji i tak dalej… Dopiero kibice wzięli się za klub, pomogli go podnieść, a teraz trener Kaczmarek stara się wrócić do starych, dobrych czasów.

Lechia ostatnio ma bardzo dobrą prasę, ale powiedz tak szczerze – przekonuje cię ta drużyna?
Nie do końca, bo nie wygrywa u siebie (rozmawialiśmy dzień przed meczem Polski z Urugwajem – przyp. TĆ). Nie ma jakichś fajerwerków, ale nie ma też dramatu, bo i ze Śląskiem, i z Legią, czyli w przegranych meczach, można było ugrać coś więcej. Na czwarte-siódme miejsce spokojnie tę drużynę stać.

Jeśli zostanie Traore.
Właśnie zastanawia mnie ta jego forma… Czy trener Kaczmarek w końcu trafił do niego mentalnie, czy Razackowi aż tak zależy na wywalczeniu nowego kontraktu. Szczerze, nie sądzę, żeby on został w Gdańsku. Dzięki temu, co ugrał w tym sezonie, może zarabiać naprawdę dobre pieniądze, a Lechia nie zapłaci mu tyle co Ukraińcy, Rosjanie, Niemcy czy – jak ostatnio słyszałem – Belgowie. Finansowo nie damy rady. Ale jeżeli Lechia jest w stanie zaoferować Razackowi bardzo wysoki kontrakt, taki komin płacowy, to jak najbardziej powinna go zatrzymać. Jeśli ktoś jest o klasę lepszy i wygrywa drużynie mecze, to dlaczego nie? Z drugiej strony zastanawiam się, czy jeśli rozłożyłoby się proporcje na kilku innych słabszych zawodników w miejsce Traore, to drużyna nie funkcjonowałaby właściwie… Może będzie lepiej? Tej drużynie przede wszystkim brakuje skrzydeł. Każda akcja kończy się zagraniami do środka przez Razacka. Brakuje urozmaicenia – żeby ktoś odjechał do linii i dośrodkował, ale… mało kto to potrafi. Zresztą nie tylko w Lechii. Ofiarą braku skrzydeł padł Grzesiek Rasiak.

Nie bawi cię, w jak nachalny sposób Bobo Kaczmarek stara się „wpychać” swoich zawodników do reprezentacji? Pomińmy już Machaja, bo on zagrał kilka niezłych meczów, ale… Kaniecki? Brożek?
Piotrek powołanie dostał na wyrost, bo chyba sam sobie zdaje sprawę, że nie jest w za dobrej formie. Gdyby nie mieszkał w Gdańsku, pewnie nie przyjechałby na kadrę. Walory chłopak ma i spokojnie może grywać w reprezentacji, ale na pewno jeszcze nie w tej chwili. Tak samo Machaj – za rok-dwa pewnie będzie ciągnął grę Lechii i stanie się wyróżniającym zawodnikiem ligi, ale teraz ewidentnie brakuje mu stabilizacji. Na razie nikt z Lechii na powołania absolutnie nie zasługuje. Mówię to z pełnym przekonaniem.

Masz 39 lat, pracujesz z dziećmi w prywatnej akademii, ale domyślam się, że nie kończą się na tym twoje aspiracje.
Oczywiście, że mam zamiar pójść wyżej i stać się bardziej znaczącą postacią nie tylko w piłce gdańskiej. Praca z młodzieżą nie wyklucza dalszego rozwoju. W wolnych chwilach – nie chcę tego nazwać menedżerką – opiekuję się zawodnikami na zasadzie przyjaciela-doradcy. Idealnym przykładem takiej współpracy jest, myślę, Czarek Kucharski. W Niemczech agent to „Spielerberater”, czyli właśnie doradca. A nie, jak jeden ze znanych menedżerów i byłych piłkarzy który ma podobno trzystu piłkarzy, bo podpisuje, z kim się da i „tu nie pójdziesz, bo dostanę za małą prowizję”. Ale nie o tym miałem mówić… Planuję w najbliższym czasie siąść do nauki, żeby jeszcze w przyszłym roku zrobić licencję FIFA, a potem… Sprecyzowanego planu nie mam, ale wszystko się kręci wokół piłki. Myślę też o posadzie dyrektora sportowego. Ł»adnych propozycji jeszcze oczywiście nie dostałem, ale sądzę, że w tym kierunku bym się sprawdził. Ostatnio też zastanawiałem się nad trenerką. Widzę, jacy ludzie pracują w drugiej i pierwszej lidze, a nawet ekstraklasie. Od kolegów, którzy jeszcze grają, nieraz słyszę: „kończę grać, jeżeli taki człowiek ma mnie prowadzić”. W wieku 29-30 lat chłopaki chcą kończyć karierę, bo nie uśmiecha im się praca z nauczycielami WF-u. Wtedy otwiera mi się myślenie, że spokojnie dałbym radę. Pomijając już moje umiejętności, miałem przyjemność pracować ze znakomitymi trenerami.

Choćby ze wspomnianym Hitzfeldem.
W tak wielkim klubie, na takim poziomie olbrzymie znaczenia ma bezkonfliktowość. Widziałem, jak Hitzfeld łączy te wszystkie gwiazdy, wszystkie ważne sprawy starał się załatwiać sam osobiście, żeby każdy widział, że odgrywa w klubie ważną rolę. Effenberga też potrafił ogarnąć, a przecież zawsze mówiło się, że to facet, który stoi z boku. Uwierz, że nie łatwo było pracować z tak międzynarodową szatnią. Francuzi, Brazylijczycy, Niemcy, Afrykańczycy… Piłkarze z każdego zakątka, różne języki, a atmosfera była doskonała. Najciężej było z ekipą starych „DDR-owców”, czyli m.in. z Janckerem i Jeremiesem. Oni trochę się różnili i – powiedzmy – bardziej zagryzali zęby na obcokrajowców. A na Polaka to już w ogóle…

Na serio czy w ramach żartów?
Jeremies urodził się w Goerlitz, czyli w Zgorzelcu… Pamiętam, jak raz przy dziadku weszliśmy obaj do środka i ktoś krzyknął: „o, dwóch Polaków!”. Od razu skakało mu ciśnienie, bo Polaków nienawidził. Oczywiście, były to niegroźne sytuacje, ale w tym czasie chodziło w Niemczech sporo niekorzystnych historii o nas i widać było, że ma z tym problem i naprawdę ruszają go te porównania. Ale to tylko na boisku, kiedy skakała adrenalina. W szatni był już normalnym gościem. Zresztą, ja zawsze najlepiej się czułem w towarzystwie tych największych gwiazd. Kumplowałem się np. z Schollem, który rozwiódł się z żoną, poznał Czeszkę i wtedy skojarzył sobie, że skoro tam ludzie są dobrzy, to ja muszę być taki sam. Spędzałem z nim też sporo czasu w klubie, bo też często łapał kontuzje i potem razem się rehabilitowaliśmy lub biegaliśmy po lesie. Dobry kontakt miałem też z Tarnatem, bo jesteśmy do siebie podobni, obaj biliśmy wolne i niektórzy nas mylili.

Kahn?
Zero uśmiechu, zawsze taka sama mina, ale swoją robotę wykonywał sumiennie. Czasem, jak zaczarował bramkę na 20-30 minut, to nikt nie był w stanie go pokonać. Musieliśmy z Tarnatem zamykać oczy i walić z całej siły, żeby weszło.

Utrzymujesz jeszcze kontakty z tymi ludźmi?
Czasem, jak bywam w Niemczech, to kogoś spotkam, ale raczej się to wszystko pourywało. Jeśli jednak chciałbym kogoś zaprosić na jakieś wydarzenie, to nie byłoby z tym problemu, bo przecież o mnie pamiętają. Dziś pluję sobie w brodę, że nie wykorzystałem tej szansy do końca, bo na treningach byłem takim samym zawodnikiem jak pozostali. Hitzfeld nieraz nawet powtarzał, że piłkarsko jestem w pierwszej piątce. Czyli pewnie obok Effenberga, Scholla, Paulo Sergio i Elbera.

Kurtuazja?
Czy ja wiem… Różni ludzie pojawiali się na treningach i oni też twierdzili, że wyglądałem tak samo jak reszta, a od wielu, wielu byłem lepszy.

Jak wspominasz sam moment transferu do Bayernu?
Najpierw pojechałem na testy z „dziurami w brzuchu”, bo miałem kontuzje obu pachwin i nadawałem się tylko na operację, a nie do gry. Ale menedżer FC Aarau przekonał mnie, abym zagryzł zęby i spróbował. W Bayernie na którymś z treningów zauważyli, że coś jest nie tak. Jeden z pięciu masażystów zorientował się przy rzucie rożnym, że mam ukrytą kontuzję, którą próbuję zamaskować. I widzisz – to też dla mnie satysfakcja, że tydzień przed operacją podpisali ze mną kontrakt.

Mimo że próbowałeś oszukać potencjalnego pracodawcę.
Nie do końca, bo już nie byłem w stanie trenować i za moment i tak bym się przyznał. A może powiedzieliśmy im z menedżerem, że mam kontuzję? Już nie pamiętam, słabo jeszcze wtedy mówiłem po niemiecku. Ludzie mówią, że to dzięki Hitzfeldowi znalazłem się w Bayernie. Nie sądzę też, żeby miał taką moc, by wydawać pieniądze na zawodnika, w którego nie wierzy. Zapłacili za mnie dwa czy trzy miliony marek, jakieś pieniądze też zarabiałem, czyli jednak jakieś nadzieje ze mną wiązano. Ale nie udźwignąłem tego. Pierwszy problem – kontuzje. Co chwilę coś było nie tak. Najpierw pachwiny, potem zerwane więzadła w kostce. Działacze stracili do mnie cierpliwość, a ja, mimo że wciąż miałem kontrakt, sam też chciałem odejść, żeby gdziekolwiek zacząć grać. Pobyt w Monachium dał mi bardzo dużo życiowo i piłkarsko, ale widziałem, że po tych kontuzjach drugiej szansy nie dostanę. Mam do siebie żal, że nie zrobiłem więcej, aby tam pozostać…

Widać, że sobie to wyrzucasz.
Bo bardzo żałuję. Mimo tych wszystkich kontuzji nie zrobiłem wszystkiego, żeby tam zostać. Gdybym wtedy miał taką mentalność jak teraz, gdybym żył jak teraz, to zostałbym w Bayernie na lata. Zabrakło profesjonalizmu i charakteru. W zasadzie chodzi mi o wszystko… Ł»ywienie, trening… Tam się trenuje cały dzień, a ja byłem nauczony „po polsku” – półtorej godziny. Lizarazu trenował dziewięć godzin dziennie i do dziś jest sportowcem – uprawia sztuki walki.

Dziewięć godzin?
Przychodził o ósmej, wychodził po szesnastej. Joga, stretching, siłownia, biegi, piłka, basen… Cały czas w robocie. Napatrzyłem się na to i dziś staram się tak żyć. Jestem w ruchu sam dla siebie. Do czego warto nawiązać – w Polsce wiecznie rzucano mnie na dietę, bo często mieli do mnie pretensje, że jestem ociężały, misiowaty i gruby, a w Niemczech kazano mi więcej ważyć niż tutaj. Dziś ważę o dwanaście kilo więcej niż w trakcie kariery, znajomi mi mówią, że fajnie wyglądam, bo jestem szczupły. Mało tego – jestem lepiej przygotowany fizycznie niż w trakcie kariery w Polsce. A jem dziesięć razy więcej! Tylko teraz mam bardzo dużą wiedzę na temat odpoczynku i żywienia. To jest kluczowe. Ciężko mi też dwa-trzy dni wytrzymać bez ruchu. Gdybym miał parę lat mniej i ktoś z Ekstraklasy by się po mnie zgłosił, to po pierwsze zastrzegłbym sobie, że sam się przygotowuję do sezonu. Tak też było po moim powrocie do Lechii – kiedy dbałem o siebie sam, miałem jedne z najlepszych współczynników. I tak jest też na Zachodzie – grasz dla zespołu, ale całą robotę wykonujesz dla siebie.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAفA

Najnowsze

Anglia

Kolejne zwycięstwo Aston Villi! Błąd Casha nie przeszkodził [WIDEO]

Wojciech Piela
0
Kolejne zwycięstwo Aston Villi! Błąd Casha nie przeszkodził [WIDEO]
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama