To nie był wielki mecz pełen emocji. To nie był ten klasyczny angielski hit, do którego w najbliższym czasie wszyscy na Wyspach będą powracali pamięcią. A jeśli już, to tylko ze względu na osobę wygwizdanego Rafy Beniteza. Bo choć jak na bezbramkowy remis to nie wyszło wcale najgorzej, to po starciu zdobywcy Ligi Mistrzów z mistrzem Anglii spodziewaliśmy się więcej. I nie tylko my.
Odkąd tylko Benitez zameldował się na Stamford Bridge, na każdym kroku spotyka się z brakiem jakiejkolwiek sympatii. Najpierw media wypomniały mu słowa sprzed lat („Nigdy, za żadne skarby nie poprowadzę Chelsea”), potem kibice skrytykowali ten wybór i zwyzywali go w internecie, aż wreszcie zmierzyli się z nim na stadionie. Transparenty w stylu „Only One Di Matteo” czy „In Roberto we trusted and loved. In Rafa we will never trust! Fact!” były na porządku dziennym, gwizdy i buczenie – również. W 16. minucie, kiedy kilkadziesiąt tysięcy ludzi oklaskiwało niedawno zwolnionego menedżera, Benitez zapewne poczuł się malutki…
Rafa zapowiadał, że odmieni Chelsea i poprowadzi swoich piłkarzy do trofeów, ale… Nie, na pewno nie teraz. Gospodarze wyglądali dziś, zwłaszcza w pierwszej połowie, wyjątkowo bezradnie (spójrzcie na statystyki). Byli bezbarwni, pozbawieni błysku, nie mieli żadnego pomysłu, a jeśli już jakiś pomysł się pojawił – natychmiast zatrzymywali ich goście. Mistrzowie Anglii na niewiele pozwolili Chelsea, w wielu elementach ją zdominowali. Fernando Torres, którego Benitez miał przywrócić w najlepszej postacie, co chwila przegrywał pojedynki z obrońcami City. Na jego odrodzenie jeszcze będziemy musieli poczekać.
Manchester starał się dominować, miał przewagę, ale jednak nie potrafił postawić kropki nad „i”. Czegoś brakowało. Może tego ostatniego podania, może prawdziwej determinacji, a może Carlosa Teveza w pierwszym składzie, który przecież bilans z Chelsea ma znakomity? Jednak City, choć straciło właśnie pozycję lidera na rzecz lokalnego rywala, wybitnie narzekać nie może. Co innego londyńczycy, którzy zanotowali już PIÄ„TY z rzędu ligowy mecz bez zwycięstwa. A przesłanek, żeby karta się odwróciła, na razie nie widać…
***
Co ciekawego na innych stadionach? Kolejne zwycięstwo notuje Manchester United, a kolejną porażkę QPR. Aż chciałoby się rzec – norma. W przypadku ostatniego w tabeli QPR tendencja może się wkrótce zmienić, bo w końcu zmienił się trener (ten mecz Redknapp oglądał jeszcze z trybun). Wciąż nie przestaje zadziwiać West Bromwich, które nie tylko jest trzecie, ale ma najlepszą w tej chwili w lidze serię czterech meczów bez porażki.
Angielska prasa zachwyca się hat-trickiem Jardiego Gomeza, który niemal w pojedynkę wygrał Wigan mecz, a także killerem Defoe z Tottenhamu. Natomiast znów punkty gubią faworyci: Everton, Arsenal i Liverpool. Co do tych ostatnich, to…
Sunderland – West Bromwich 2:4
0:1 Gera
0:2 Long
1:2 Gardner
1:3 Lukaku (kar.)
2:3 Sessegnon
2:4 Fortune
Everton – Norwich 1:1
1:0 Naismith
1:1 Bassong
Manchester U. – QPR 3:1
0:1 Mackie
1:1 Evans
2:1 Fletcher
3:1 Hernandez
Stoke – Fulham 1:0
1:0 Adam
Wigan – Reading 3:2
0:1 Morrison
1:1 Gomez
2:1 Gomez
2:2 Al-Habsi (sam.)
3:2 Gomez
Aston Villa – Arsenal 0:0
Swansea – Liverpool 0:0
Southampton – Newcastle 2:0
1:0 Lallana
2:0 Ramirez
Chelsea – Manchester C. 0:0
Tottenham – West Ham 3:1
1:0 Defoe
2:0 Bale
3:0 Defoe
3:1 Carroll


