Trwa niekończąca się opowieść pt. Legia płaci kary za zachowanie swoich kibiców. Jeszcze moment i nasza prognoza, czyli milion złotych w karach finansowych pęknie nie tyle do końca sezonu, jak zakładaliśmy, co do końca rundy. Na dziś w Warszawie mają na liczniku jakieś 870 tysięcy. Trochę ponad 200 tysięcy euro, czyli w realiach polskiej ligi – rok kontraktu przyzwoitego zawodnika, kasującego miesiąc w miesiąc niezłe pieniądze.
Wachlarz przewinień docenionych przez UEFA i polski Wydział Dyscypliny jest szeroki. Mieliśmy już:
– używanie pirotechniki – tak pewnie z osiem razy
– rzucanie rac i serpentyn na boisko – też przynajmniej dwukrotnie
– przerywanie meczu i zniszczenie mienia
Teraz do kolekcji dochodzą jeszcze niedozwolone treści na transparentach. Zaraz ktoś powie – przecież Legia i tak swoje w pucharach zarobiła. Ok, coś tam zarobiła. Tylko oprócz tych wpływów jest – tadam! – budżet. A budżet, jeśli ktoś słyszał kiedyś takie słowo jak ekonomia, powinien się w jakiś sposób bilansować. Zakładać określony poziom zysków i wydatków. Ale do cholery – nikt w nim nie bierze pod uwagę, że szanowni kibice jedną dużą bańkę puszczą z dymem i wywieszą na transparentach. Race, serpentyny, oprawy – to naprawdę fajne rzeczy, tylko jest z nimi jeden problem: nie wszystkie są dozwolone.
Czy warte miliona złotych, to już niech każdy sam sobie odpowie.
PS Oczywiście, sam sens karania m.in za cytat, który znajduje się nad wejściem do Muzeum Powstania Warszawskiego, za hołd powstańcom (było jeszcze drugie zakazane hasło: „Good night left side”), zdaje się dość wątpliwy, ale – dura lex sed lex. Są jakieś regulaminy, które tego zakazują, to są i kary.