W pierwszych czterech kolejkach Widzew Łódź zdobył dwanaście punktów. W następnych ośmiu – już tylko pięć, przy czym jedyne zwycięstwo odniesione w tym czasie, z Piastem Gliwice, było po prostu dzikim fartem. Dzisiaj łodzian ograła Lechia Gdańsk i jak tak dalej pójdzie, to widzewiacy z coraz większym niepokojem będą musieli spoglądać… na sam dół tabeli. Na tę chwilę najlepsza dla nich wiadomość jest taka, że Bełchatów i Podbeskidzie nie wyglądają póki co na zespoły, które mogłyby odrobić kilkanaście punktów straty. Seria czterech zwycięstw na dzień dobry może wystarczyć do utrzymania.
Tak naprawdę, biorąc pod uwagę, że w Łodzi jak zawsze przerwa zimowa może oznaczać pozbycie się kilku zawodników, dla Widzewa najważniejsze będzie ostatnie spotkanie w tym roku, z Podbeskidziem. Albo widzewiacy podadzą piłkarzom Podbeskidzia tlen, albo ich utopią.
Lechia wreszcie zagrała na własnym boisku tak, jak się spodziewali po niej kibice. Akcja Ricardinho – Traore – Ricardinho była prawie tak ładna, jak ta sprzed kilku dni: Suarez – Cavani. Oczywiście, łatwiej się gra, jeśli pierwszego gola dostaje się w prezencie, jeśli w prezencie dostaje się też grę w przewadze. Jednak z prezentów trzeba umieć skorzystać. Lechia skorzystała w ładnym stylu.
Przedziwnie (nie)oglądało się mecz Zagłębia Lubin z Bełchatowem. Była mgła, za to nie było słychać strzałów – ani w siódmej sekundzie, ani w sto siódmej. Ostatecznie na to jedno jedyne skuteczne uderzenie trzeba było czekać do ostatniej sekundy, kiedy to w zaskakujący sposób między słupkiem i Stachowiakiem piłkę zmieścił Hanzel. W sumie, dobrze się stało, bo niewiele brakowało, a Zagłębie w dwóch meczach z najgorszymi drużynami ligi – Podbeskidziem i Bełchatowem – zanotowało po pięć czy sześć strzałów w słupki i poprzeczki, natomiast zdobyłoby zaledwie jeden punkt. Niesprawiedliwy byłby to bilans.
Gdzieś już wyczytaliśmy, że Michał Probierz jako trener Bełchatowa zanotował kiepski debiut, ale to jednak nadużycie – po raz pierwszy od dawna ten zespół nie sprawiał wrażenia, że chce przegrać. A że ostatecznie przegrał – to już zupełnie inna sprawa. Być może wszelkie pochwały dla bełchatowian wynikają z faktu, że meczu praktycznie nie było widać – ale musicie nam to wybaczyć.
Zresztą, to nawet niezłe podsumowanie: na Bełchatów patrzyło się najprzyjemniej w tym sezonie. Bo mgła wszystko zasłaniała.