Ezequiel Lavezzi stanął przed włoskim sądem. Kombinacja piłkarz/trener/działacz z Serie A plus prokurator zazwyczaj oznacza kolejne odsłony afer z ustawianiem meczów. Tym razem jednak transferowy hit tego lata, były zawodnik Napoli, a obecnie PSG, stanął przed sądem jako jeden ze znajomych… syna lokalnego szefa mafii, Antonio Lo Russo.
Właściwie kontakty z mafią to w futbolu nic nowego i nie mówimy tu wyłącznie o „piłkarskiej mafii” Dominika Panka z bloga o tej samej nazwie. Adriano chętnie fotografował się z bronią maszynową należącą do brazylijskich gangsterów, nie wspominając o argentyńskich gangach, które kręcą się wokół każdej większej drużyny piłkarskiej. Kontakty z tą samą mafią co Lavezzi miał mieć swego czasu Mario Balotelli, a nawet sam Diego Maradona. Tradycje Argentyńczyków uwikłanych w konszachty z neapolitańską mafią nie zostały więc zapoczątkowane, a jedynie podtrzymane przez Lavezziego.
W sumie zresztą nie poszło o nic wielkiego – ot, napastnik podczas swojego panowania w Neapolu spotykał się z kibicami, czasem zapraszał ich do siebie na konsolę, innym razem oddawał im do przechowania drogocenne przedmioty podczas meczów wyjazdowych (serio, Lavezzi podał jako przykład drogie zegarki). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wszyscy jego towarzysze z klanu Lo Russo nie byli… gangsterami, i to całkiem groźnymi.
Lo Russo to jeden z ważniejszych klanów w Neapolu, jego historia sięga lat siedemdziesiątych, a jego biznesy to prostytucja, narkotyki, czy wymuszenia. Całość dumnie zdobi oficjalna łatka gangu Camorry. Prawdziwe problemy mafii zaczęły się w sierpniu 2007 roku od zatrzymania Salvatore Lo Russo, głowy całej rodziny, który wpadł w ręce karabinierów ukrywając się w Capodimonte.
By dobrze zrozumieć z kim grał na plejce Lavezzi – Antonio Lo Russo to syn szefa ogromnej włoskiej mafii. – Myślałem, że to po prostu kibice Napoli – tłumaczył przed sądem Lavezzi.
Następnym razem pomyślcie dwa razy, zanim podłączycie drugiego pada. Może lepiej grać samemu.
