Nie mam pojęcia, czemu tak ryczałem. Poczułem, że gdzieś to odchodzi…

redakcja

Autor:redakcja

14 listopada 2012, 13:06 • 9 min czytania

– Mój ostatni sezon zakończył się mistrzostwem Polski, więc jak najbardziej chciałbym jeszcze pograć. To też mnie nakręca i motywuje. Do tego oczywiście rodzina. Nie chcę się poddać, bo jakie wtedy wartości przekażę synowi? Nie chcę mu kiedyś powiedzieć: – Słuchaj, ojciec skończył karierę w wieku 26 lat, bo miał kontuzję… – opowiada nam Jarek Fojut, który jest już po dwóch operacjach, rehabilituje się i nie myśli nawet o odwieszeniu butów na kołek. Odnieśliśmy też wrażenie, że w ostatnim czasie dojrzał jako człowiek i bardzo spoważniał. Na wstępie zapytał nas, czy nie znamy jakichś fajnych miejscówek gdzie… można łowić ryby lub pozbierać grzyby. Imprezy już mu nie w głowie, a ostatnią z huczniejszych był jego własny ślub.
– Gdy rozmawialiśmy w maju, powiedziałeś, że los zabrał ci nie tylko marzenia, ale i chleb. Jak teraz wygląda sytuacja? Rozumiem, że masz co jeść…
– No tak. Mam co jeść. Ale to nie znaczy, że los nie zabrał mi chleba, bo przecież zarabiałem grając w piłkę. Może nie na jedzenie teraz, ale na kiedyś. Na pewno to nie jest nic przyjemnego – być pół roku bez kontraktu i z perspektywą, że przez kolejne dwa miesiące będzie tak nadal. Ale trudno, tym bardziej muszę teraz ciężko pracować, żeby wrócić i być zdrowym.

Nie mam pojęcia, czemu tak ryczałem. Poczułem, że gdzieś to odchodzi…
Reklama

– Co się z tobą działo przez te pół roku? Nie zacząłeś pić?
– Nie, nie wpadłem w alkoholizm. Nawet żona mnie z domu nie wyrzuciła, ani nic takiego. Jedynie chodzę trochę więcej na grzyby i na ryby. Spędzam sporo czasu z synem. A tak to nic ciekawego się nie działo. Ł»adnych ostrych imprez.

– Ślub się odbył czy znowu jakiś pożar?
– Odbył, odbył. Nic już nie spłonęło. Ł»ona się nie rozmyśliła i nie uciekła, więc bardzo miło. Jedna z bardziej pozytywnych rzeczy jakie się u mnie w ostatnim czasie wydarzyły.

Reklama

– A te negatywne?
– Z pewnością te dwie operacje w Liverpoolu. Jedną miałem na początku lipca, to była artroskopia kolana. Miałem wyciągane sztuczne więzadło, które nie funkcjonowało tak jak powinno. Nie wiadomo, czy to było spowodowane źle zrobioną operacją, czy uderzeniem podczas meczu z Podbeskidziem. Wyciągnęli mi to, musiałem odczekać miesiąc i później druga operacja, rekonstrukcja więzadła krzyżowego. No i teraz się rehabilituję. Jeżdżę do Anglii na konsultacje medyczne z lekarzem, który mnie operował i na tygodniowe pobyty w takim ośrodku rehabilitacyjnym dla profesjonalnych piłkarzy.

– Nie przechodziło ci przez głowę, żeby skończyć karierę?
– Wiem, że fajnie i kontrowersyjnie byłoby teraz coś w tym stylu powiedzieć, że miałem takie czarne myśli. Ale nie. W ogóle mi to nie przyszło na myśl. Cały czas koncentruję się na odpowiedniej rehabilitacji. I to nie tylko na tym, żeby kolano dobrze funkcjonowało, ale zwróciłem też dużą uwagę na to, dlaczego ciągle miałem te wszystkie kontuzje. Czy to naprawdę zbieg nieszczęśliwych wypadków, czy może coś więcej jest na rzeczy.

– I jakie wnioski?
– Odbyłem w tej sprawie kilka konsultacji z lekarzami i specjalistami z doświadczeniem w sporcie, którzy sprawdzają wzorzec ruchowy. Kontrolują moje ruchy. Badają czy moje mięśnie prawidłowo pracują i zalecili mi, żebym bardziej się skupiał nie tylko na tych dużych, ale też na tych głębokich. Tak mam ustawione ćwiczenia, że nie tylko pekluje czwórki, dwójki i łydki.

– Mówisz, że nie chciałeś kończyć kariery, ale pewnie zdarzył ci się dzień, że zabrakło motywacji.
– Często. Nawet na rehabilitacji były takie dni zwątpienia, że już mi się nie chce. Ale to jest normalne, to całkiem naturalna rzecz. Przechodzę to już kolejny raz.

– Jednak jak miałeś ważny kontrakt, klub na ciebie czekał i wiedziałeś, że masz gdzie wrócić, to było trochę coś innego niż teraz.
– Jasne, że tak. Nie ma takiego odgórnego zainteresowania jak właśnie było ze strony klubu, który w pewnym sensie piłkarza kontrolował. A tak to musisz wszystko ogarniać sam i nikt się nie przejmuje, czy chodzisz, czy ćwiczysz. Jak się nie ma wewnętrznej siły i bodźców, które by do tego motywowały, to może być różnie. Na szczęście ja mam. Mam syna, mam żonę, mam dwa duże kredyty. To już jest wystarczająca mobilizacja. Nie chcę powiedzieć czegoś w stylu, że jak nie będę grał w piłkę, to nie wiadomo co to będzie i ogólnie dramat, bo tak nie jest. Jakoś sobie poradzę. Prowadzę z Darkiem Sztylką firmę, nieźle nam idzie, więc jeśli chodzi o pieniądze, to nie jest problem. Ale ja po prostu to kocham. Lubię rywalizację, a w piłkę umiem grać. Nie wiem czy jak umiałbym grać w koszykówkę czy coś innego, to bym spróbował. Nie mam pojęcia. Natomiast rywalizacja to jest mój narkotyk, który najbardziej uzależnia po zwycięstwach.

Mój ostatni sezon zakończył się mistrzostwem Polski, więc jak najbardziej chciałbym jeszcze pograć. To też mnie nakręca i motywuje. Do tego oczywiście rodzina. Nie chcę się poddać, bo jakie wtedy wartości przekażę synowi? Nie chcę mu kiedyś powiedzieć: – Słuchaj, ojciec skończył karierę w wieku 26 lat, bo miał kontuzję… Nie chcę kiedyś rozmawiać na przykład z Sebastianem Milą i mu powiedzieć, że mogłem osiągnąć więcej niż on, ale nie osiągnąłem, bo miałem uraz kolana. Znam setki takich ludzi, którzy mi mówią, że miałem szczęście i jak oni też by mieli i w młodości nie doznali kontuzji, to dzisiaj również graliby zawodowo w piłkę. No tak, graliby. Ale gra w piłkę, to w największym stopniu jest psychika, a nie umiejętności. Podczas kontuzji to jest mega ważne, żeby sobie radzić z własną głową. Staram się to robić i na pewno dużo pomaga mi rodzina i przyjaciele, bo – tak jak mówisz – kiedy masz kontrakt, to jest wiele lepiej pod tym względem. Ma się taką stabilizację, poczucie pewności, wpływają jakieś pieniądze. Teraz, z jednej strony, chcę szybko wrócić, ale z drugiej, nie mogę zbyt szybko, bo jak wrócę za szybko, to znów będę narażony na jakiś uraz. Wiadomo też jaki teraz jest rynek piłkarski. Nie jest łatwo znaleźć dobry klub.

– Czym się zajmuje ta wasza firma?
– Sprzedajemy odzież kompresyjną marki „Skins”, najlepszego producenta na świecie jeśli chodzi o takie rzeczy. W tym momencie walczymy o możliwość wyłącznej dystrybucji na cały kraj i jak to przedsięwzięcie wypali, to będzie bardzo fajnie. Produkty tej firmy zwiększają w naturalny sposób ludzki potencjał. Zapewniając odpowiednią kompensację we właściwych miejscach, przyspieszają krążenie krwi i pomagają dostarczyć więcej tlenu do aktywnych mięśni. Mogą być więc przydatne nie tylko sportowcom, ale np. jak ktoś dużo jeździ samochodem czy lata samolotami, to naprawdę dużo pomaga. W Polsce jednak jest na ten temat niezbyt wielka wiedza i świadomość. Spotkałem się z tym w Anglii, tylko to było tam na takiej zasadzie, że nie kupowało się indywidualnie tylko kluby kupowały dla wszystkich zawodników. Musieliśmy to nosić, a jak ktoś nie nosił, to były normalnie za to kary. Wśród polskich piłkarzy nie możemy narzekać na zainteresowanie, więc jakoś się kręci, a jak ktoś kupi to zaraz poleca innym, a takie słowo szeptane, to najlepszy marketing, bo wiadomo, że gdy ktoś jest zadowolony, to powie następnym i tak dalej.

– Wygląda więc na to, że nawet bez gry w piłkę nie przepadniesz…
– Czytałem u was ostatnio o nowym sekretarzu PZPN, Macieju Sawickim. Jak dla mnie, to niesamowita historia. Coś świetnego, co w ogóle ciężko sobie wyobrazić. W Polsce chyba nie ma drugiej takiej osoby i pewnie nie będzie przez długi czas. Bo to naprawdę trzeba mieć wewnętrzną siłę, żeby grać w piłkę, studiować, później w siebie tak zainwestować. Pewnie podchodził do tego na zasadzie: czarne albo białe. Postawił wszystko na jedną kartę. Zdecydował się pójść w jednym kierunku i mu wypaliło. Jestem ostatni, żeby mówić, iż komuś się poszczęściło. On po prostu na to ciężko pracował i teraz jest tam gdzie jest. Wracając do mojej firmy, to pomijając finanse, jest dla mnie też ciekawym doświadczeniem. Prowadząc ją przez te dwa lata nauczyłem się więcej niż osoby, które studiują przez cztery czy pięć. Chociaż nie mówię, że studia nie są ważne, bo też kiedyś chciałbym je zrobić. Potem pokazujecie na Weszło jego CV i człowiek mówi „wow!”.

– A ta bliższa przyszłość jak ma wyglądać?
– Teraz się jeszcze rehabilituję. Pod koniec stycznia chciałbym znaleźć już klub, w którym mógłbym trenować i dojść do formy, ewentualnie gdzieś podpisać kontrakt. A później chciałbym jeszcze wyjechać grać za granicę.

– W Polsce chciałbyś pewnie kontrakt podpisać na pół roku?
– Tak byłoby najlepiej, ale w styczniu na taki czas, to związać chciałyby się pewnie drużyny walczące o utrzymanie. Nie jest to jednak dla mnie jakiś problem. Ogólnie jestem otwarty na wszelkie propozycje, lecz nie będę ukrywał, że mam taki cel, aby jeszcze wyjechać z Polski gdzieś pograć.

– Na całkowity brak zainteresowania chyba nie będziesz mógł narzekać?
– Tak, mój menedżer działa odkąd wyjazd do Szkocji nie wypalił i jakieś tam propozycje są. Pewnie jakieś kluby zdają sobie sprawę, że skoro Celtic podpisał ze mną kontrakt, to coś tam umiem w tę piłkę grać.

– Zawsze możesz sobie zmontować filmik i wrzucić na „Youtube”.
– Tak. Na „Youtube” mogę być nawet lepszy niż Messi. Mam kolegów, którzy na filmikach tak tam wyglądają. Wystarczy dobrze posklejać.

– Oglądałeś ostatnio mecz Celtic – Barcelona?
– Oglądałem, oglądałem…

– Nie wyobrażałeś sobie, że to ty grasz tam na środku obrony?
– Wyobrażałem. Wiadomo, że robiło mi się przykro w opcji „kurde, mogłem tam teraz być”, ale z drugiej strony, staram się w ogóle do tego nie podchodzić emocjonalnie. Było, skończyło się i tyle. Zawsze miałem takie podejście i nie chcę teraz popaść w jakąś melancholię i to typowo polskie narzekanie i rozczulanie się nad sobą. Bam, bam i koniec. Idziemy dalej. Wiadomo, że jest ciężko. Fajnie się teraz z tobą rozmawia na ten temat, ale próbując opisać swoje emocje, staram się te najgorsze zostawić tylko dla siebie. I niech tak już lepiej zostanie.

– Dobra, ale jak już przy emocjach jesteśmy, to mam jeszcze pytanie odnośnie tej sceny jak jedziecie autokarem po zdobyciu mistrzostwa i wszyscy się cieszą, a ty płaczesz…
– Kurwa, wiedziałem, że kiedyś padnie to pytanie. Myślałem już, że zapomnisz… Nie mam pojęcia dlaczego wtedy płakałem. Masakra jakaś. Miałem takie czterdzieści minut, że cały czas ryczałem. Nie jestem ci w stanie na to pytanie w ogóle odpowiedzieć. Nie wiem, może po prostu jak wszyscy razem tak fetowali, to poczułem, że gdzieś to odchodzi, że już nie będę grał z chłopakami, a z wieloma mocno się zżyłem. Pewnie dużo czynników miało na to wpływ, naprawdę nie wiem, nie pytaj mnie, bo nie umiem powiedzieć dlaczego.

Rozmawiał K.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama