W niedzielę wybrałem się na mecz Miedzi Legnica z Wartą Poznań. Z domu wyszedłem zaopatrzony w portfel, klucze od mieszkania, telefon i małą reklamówkę z dziewięcioma płytami CD z muzyką i filmem – jak się okazało, przedmiotami w „pewnych środowiskach” uważanymi za potencjalnie niebezpieczne, w jeszcze innych, sugerującymi agresywne zamiary posiadacza. Po przejściu bramki, tradycyjnie oddałem się do kontroli.
– Proszę obrócić się i podnieść ręce na wysokość ramion – przywitał mnie pracownik służby ochroniarskiej, po czym zaczął mnie nerwowo łapać za kurtkę.
– Dzień dobry – odpowiedziałem najłagodniej, jak potrafię. Popatrzył na mnie zdziwiony, ale nie zrozumiał aluzji. W „pewnych środowiskach” bycie miłym odbierane jest jako pierwsza próba stawiania oporu, w jeszcze innych, jako czysto agresywne zachowanie.
– Co pan tu ma?
– Portfel.
– A tu?
– Telefon.
– Proszę się odwrócić – ochroniarz rzucał poleceniami, jakby wcześniej pracował co najmniej w Alcatraz. I słusznie. Trzeba być czujnym.
– Co jest w reklamówce?
Rozchyliłem siatkę i wyjąłem płyty. Pracownik rzucił okiem na zawartość i momentalnie złapał mnie za ramię.
– Janek – krzyknął nerwowo – zawołaj szefa.
– Czy mógłby mnie pan puścić? – zapytałem. Ochroniarz nie odpowiedział. Wypatrywał w dali pomocy bossa, który podszedł do nas prężnym krokiem. Facet miał ze dwa metry i był uzbrojony, jakby własnie zszedł z planu filmowego do kolejnej części Terminatora.
– Płyty wchodzą? – ochroniarz zapytał przełożonego. Ten zadumał się na tyle mocno, że na jego twarzy pojawiły się zmarszczki. No tak. To miał być łatwy dzień w pracy, a tu taka zagwozdka. Nie chciałem, aby człowiekowi stała się krzywda, więc, autentycznie rozbawiony całą sytuacją, zapytałem:
– Panowie, to jest żart, prawda?
– Nie wiem, czy wchodzą – odparł szef do swojego dzielnego ochroniarza, kompletnie ignorując moje pytanie. Zirytowałem się.
– Jaja sobie robicie, czy jestem w ukrytej kamerze?
– To są niebezpieczne przedmioty. Istnieje potencjalne prawdopodobieństwo, że możesz nimi rzucać na murawę.
Wybuchnąłem ironicznym śmiechem.
– Pan siebie słyszy? Płytami mam rzucać?
– Istnieje takie prawdopodobieństwo. – powtórzył jak katarynka.
Odechciało mi się rozmowy. Zrzuciłem w ich stronę jakimś sarkazmem, po czym ruszyłem na trybuny.
– Stój! – usłyszałem za sobą. – Łapcie go! krzyczał do ochroniarzy szef. – Jeszcze z tobą nie skończyłem.
Oczywiście nie reagowałem. Stwierdziłem, że nie ma sensu nikomu tłumaczyć powodów, dla których przychodzę na stadion. Dla panów z ochrony jestem potencjalnym przestępcą z niebezpiecznymi narzędziami potencjalnej zbrodni. Nie zrozumieliby, że mecz jest również dla mnie okazją do spotkania się z przyjaciółmi, których ciężko mi czasem zobaczyć w ciągu tygodnia. Nie pomieściłoby się w och głowach, że mógłbym jednemu z nich przynieść płyty, pogadać o muzyce. W końcu idę na stadion. A skoro idę na stadion, to chcę mordować. Płytami CD oczywiście!
Przy wejściu na trybuny złapali mnie ochroniarze z czatujący na „drugiej linii frontu”.
– Co się dzieje?
– W reklamówce mam płyty, ten napompowany nie chce mnie wpuścić.
Facet popatrzył na mnie, na płyty, na swojego tępego szefa krzyczącego z oddali, po czym mnie przepuścił. Zrozumiał chyba śmieszność całej sytuacji, tym bardziej, że karnet mam na trybunę rodzinną. Doszedłem do swojego sektora, przywitałem ze znajomymi i podałem koledze płyty.
– Tylko schowaj je głęboko. W dzisiejszych czasach możesz dostać za to zakaz stadionowy.