My, jako portal, znaleźliśmy się w nietypowej dla nas sytuacji. Władzę w polskiej piłce przejęła osoba, którą po prostu, tak po ludzku, lubimy i szanujemy. Nie nabzdyczony burak, nie aparatczyk, nie politykier, tylko normalny człowiek, z którym można przyjemnie porozmawiać, który przyjmuje rzeczowe argumenty i który sam umie przekonać do swojego zdania. Oczywiście, jeśli i Boniek coś spieprzy, jeśli będzie to kolejny wielki piłkarz, który zacznie rozmieniać swoją sławę na drobne, to będziemy go krytykować jak każdego innego. Ale wydaje nam się, że pretekstów do ataku będzie zdecydowanie mniej.
Nie chcielibyśmy się nim rozczarować i mamy wielką nadzieję, że to nie nastąpi. Składamy Bońkowi serdeczne gratulacje, jednak musi pamiętać o najważniejszym: oczekujemy od niego zdecydowane więcej, niż oczekiwalibyśmy od Koseckiego czy Potoka. Poprzeczka wisi niezwykle wysoko. Będą zdarzały się wpadki, to jasne, te zwykłe wpadki wybaczymy. Nie wybaczymy jednak grzechu zaniechania. Nie wybaczymy wejścia w to środowisku bez woli konkretnych zmian. Nigdy od prezesa PZPN nie oczekiwano tak wiele. Nigdy prezes PZPN nie przychodził, mając tak wielkie poparcie społeczne. Nigdy nie miał tak wiele do zrobienia.
Powinno się udać. Jeśli nie uda się Bońkowi, to może nie udać się nikomu.
To koniec pewnej ery. Aksamitna rewolucja. Oddanie władzy w sposób bezkrwawy. Początek rozsadzania związku od środka, odbierania znaczenia tzw. leśnym dziadkom. Idzie nowe, drodzy państwo. Naprawdę, to może być przełomowy moment. Nie w tym znaczeniu, że polscy piłkarze zaczną lepiej grać, bo przecież prezes nie ma na to wpływu. Ale w tym znaczeniu, że zapanuje normalność, ład, porządek. Ł»e poważne stanowiska będą zajmowali poważni ludzie. Ł»e za PZPN nie będziemy musieli się wstydzić.
Największym przegranym wyborów został Roman Kosecki, któremu Zbigniew Boniek proponował funkcję wiceprezesa. Kosecki mógłby przez całą kadencję przygotowywać się do przejęcia władzy, „Zibi” pewnie by go nawet namaścił na następcę. Ale nie, Kosecki chciał iść sam, za wszelką cenę, nawet za cenę zgniłych kompromisów – i poległ. Ostatecznie funkcję wiceprezesa dostał, ale to już było po prostu zlitowanie się Bońka nad konkurentem, zagrywka PR-owa, dla Koseckiego nawet troszkę upokarzająca. „Kosa” nie jest członkiem zwycięskiej koalicji, tylko przegranym, którego nie dobijano. Śmiać nam się też chce z wielu dziennikarzy, no i z tzw. ekspertów. Masiota czy Koźmiński opowiadali, że Boniek nie ma szans, że rozstrzygnie się walka między Antkowiakiem i Potokiem. Dziennikarze przyjmowali te informacje bezkrytycznie. Donosili też o Koseckim, jak o wielkim faworycie. Podkreślali, że Boniek jest „niewybieralny”. A my?
Wczoraj zamieściliśmy informacje z magla…
Zbigniew Boniek – 45-53 głosy.
Edward Potok – 32-40 głosów.

Roman Kosecki – 25-32 głosy.
Stefan Antkowiak – 4-10 głosów.

Zdzisław Kręcina – 0-3 głosy.
Boniek – trafione, 45 głosów.
Potok – pomyłka o 5 głosów.
Kosecki – pomyłka o 6 głosów.
Antkowiak – trafione, 10 głosów.
Kręcina – pomyłka o 12 głosów.
Nie doceniliśmy Kręciny, który odebrał głosy Potokowi i Koseckiemu. Generalnie jednak nakreśliliśmy wam prawdziwy podział sił na froncie. I to jest różnica między Weszło i innymi, co nie jest żadnym puszeniem, tylko stwierdzeniem faktu.
Szczególnie wyśmiać należy tych dziennikarzy, którzy twierdzili, że to tragedia, iż Boniek nie chce pokazać programu, nie chce uczestniczyć w debatach, niechętnie udziela wywiadów. Wyciągnął wnioski z poprzednich wyborów i tyle. Gdyby wypalił, jakie ma plany, może dostałby o kilkanaście głosów mniej? Ciszej jedziesz, dalej zajedziesz… Okazało się, że pod każdym względem prowadził kampanię dobrą, nastawioną nie na przypodobanie się dziennikarzom, tylko na zwycięstwo na dzisiaj, w Sheratonie.
Jezu, nie wiemy, jak się w tym wszystkim odnaleźć. Polska piłka ma prezesa, z którego na dzień dobry nikt się nie naśmiewa. Chyba pójdziemy się napić.