Niełatwe zadanie „niemieckiego Messiego” – dokąd zmierza Marko Marin?

redakcja

Autor:redakcja

22 października 2012, 03:42 • 4 min czytania

Uznawany za jednego z najbardziej błyskotliwych graczy, jakiego na świat wydała Bundesliga. Przedstawiciel pokolenia znakomitych niemieckich piłkarzy, którzy już od kilku lat zachwycają Europę. Przechodząc do czołowego europejskiego klubu, chciał pchnąć swoją karierę do przodu. Pragnął zerwać z łatką wiecznego talentu i sprawdzić się na najwyższym światowym poziomie. Marzenia brutalnie zderzyły się z rzeczywistością – jak na razie Marko Marin jeszcze nie powąchał murawy żadnego stadionu w Premier League.
Już po kilku pierwszych spotkaniach Marina w barwach Borussi Mönchengladbach wszyscy obserwatorzy wiedzieli, że mają do czynienia z wyjątkowym talentem. Wystarczyło popatrzeć na styl gry Marko, by nie mieć wątpliwości, że w jego żyłach płynie bośniacka krew. Przyspieszenie, zwinność, kreatywność, doskonałe panowanie nad piłką i wyjątkowa bezczelność podczas mijania kolejnych rywali – najlepsze cechy bałkańskich czarodziejów piłki skumulowały się w tym wątłym 18-latku. Marko natychmiast zwrócił na siebie uwagę najlepszych klubów Bundesligi. Po zaledwie dwóch latach pobytu na Borussia Park zgłosił się po niego Werder Brema. Thomas Schaaf do spółki z Klausem Allofsem wydali na 20-letniego skrzydłowego 8,5 mln €.

Niełatwe zadanie „niemieckiego Messiego” – dokąd zmierza Marko Marin?
Reklama

Włodarze bremeńskiego klubu nie mogli żałować tej decyzji ani przez moment. Marin, wraz z Mesutem Özilem, Aronem Huntem i Claudio Pizarro stworzył niezwykle skuteczny kwartet, który zapewnił Zielono-Białym powrót na ligowe podium. W sezonie 2009/2010 klub znad Wezery zdobył 71 goli, tylko o jednego mniej niż ówczesny mistrz z Monachium. Bośniacki skrzydłowy nie imponował zdobyczą bramkową (zaledwie 4 gole), wyspecjalizował się za to w wypracowywaniu sytuacji kolegom. Marin zanotował 14 asyst i ustąpił na tym polu tylko… klubowemu koledze, Özilowi.

To właśnie asysty stały się znakiem firmowym Marina. W 155 meczach w Bundeslidze zdobył tylko 16 bramek, lecz równocześnie popisał się 57 kluczowymi podaniami. Choć teoretycznie jest prawonożny, jego niewątpliwym atutem jest równie dobra gra obiema nogami, co nieraz pozwalało mu zaskakiwać przeciwników. Marko po znakomitym sezonie w Werderze natychmiast został ochrzczony „niemieckim Messim”. Dla wielu były to porównania na wyrost, lecz nie dało się nie zauważyć, że Marin ma wiele wspólnego z Argentyńczykiem – doskonały drybling, przebojowość, zmysł do gry kombinacyjnej, nawet posturę (170 cm wzrostu). Eksperci przewidywali, że Niemca czeka równie ciekawa przyszłość.

Reklama

Niestety, w kolejnych miesiącach było już tylko gorzej. Odejście Özila do Realu Madryt sprawiło, że gra Werderu kompletnie się posypała. Thomas Schaaf bezskutecznie próbował znaleźć zastępcę dla błyskotliwego reprezentanta Niemiec. Bremeńczycy kończyli sezon kolejno na 13. i 9. pozycji, nie kwalifikując się nawet do Ligi Europy, co miało opłakane skutki dla klubowych finansów. Okienko po okienku z Werderu zaczęli odchodzić najbardziej wartościowi gracze, a osamotniony Marin nie był w stanie zapewnić klubowi wyników na miarę oczekiwań kibiców. Dodatkowo młody organizm zaczął się buntować i Niemiec stał się podatny na kontuzje. Częściej niż na boisku można go było zobaczyć w takich okolicznościach:

Tym większe było zaskoczenie, gdy jeszcze przed zakończeniem poprzedniego sezonu pojawiły się sygnały, że pozyskaniem Marina zainteresowana jest Chelsea. Sam Marko nie mógł uwierzyć, że po dość słabym sezonie przykuł uwagę świeżo upieczonego klubowego mistrza Europy. Z drugiej strony Niemiec był zdecydowany skorzystać z nadarzającej się okazji i przejść do drużyny odpowiadającej jego wysokim ambicjom. Oba kluby dobiły targu błyskawicznie i 23-latek jeszcze przed otwarciem letniego okienka transferowego mógł rozpocząć naukę angielskiego.

Początek miał wymarzony. W trakcie tournee po Stanach Zjednoczonych w swoim debiucie przeciwko Seattle Sounders strzelił gola i oczywiście… zaliczył asystę przy trafieniu Romelu Lukaku. Wielu brytyjskich dziennikarzy uznało Marina za najlepszego piłkarza The Blues podczas przedsezonowych sparingów. Wszystko wskazywało na to, że to Niemiec, a nie pozyskany za grube miliony z Lille Eden Hazard wywalczy miejsce w podstawowej jedenastce Chelsea.

Zapewne tak by się stało, gdyby nie kolejna kontuzja. Uraz ścięgna udowego uniemożliwił mu występ w spotkaniu o Tarczę Wspólnoty, wykluczył Niemca również z pierwszych meczów w lidze. Co było dalej, wszyscy wiedzą: doskonała postawa Hazarda wywołała zachwyt europejskich mediów nad grą młodego Belga, który wywalczył sobie niepodważalną pozycję w drużynie Roberto Di Matteo. Po wyleczeniu urazu Marin zagrał 20 minut w meczu Pucharu Ligi z Wolverhampton i… to by było na tyle. Jak na ambicje Marko, sięgające powrotu do reprezentacji Niemiec, bilans wręcz żałosny.

Włoski menedżer nie widzi żadnych powodów, by dokonywać roszad w składzie – wszak jego zespół po imponującym starcie prowadzi w tabeli z przewagą czterech punktów nad ekipami z Manchesteru. Już pojawiają się głosy, że Di Matteo wcale nie lobbował za pozyskaniem Marina, lecz transfer był kaprysem Abramowicza, który nie oparł się pokusie zakupienia solidnego skrzydłowego w promocyjnej cenie. Na Stamford Bridge nikt nie oczekuje od „niemieckiego Messiego” gry na miarę Argentyńczyka. Kibiców The Blues usatysfakcjonuje poziom Arjena Robbena i Damiena Duffa z czasów ich występów w zachodnim Londynie. Niestety, jak na razie nie zanosi się nawet na to…

SZYMON WITT

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama