Mało który piłkarz grający w reprezentacji kraju tak przeciętnego piłkarsko jak Arabia Saudyjska może o swojej karierze powiedzieć: zachwycająca. Szczególnie, jeśli nigdy nie zagrał w klubie ze światowego topu, a w zamian uczestniczył wraz z kolegami w srogiej lekcji futbolu udzielonej przez profesora nadzwyczajnego Miroslava Klose i jego kolegów-profesorów. A jednak jest ktoś taki. Ktoś, kto otwarcie mówi, że jego ulubionym przydomkiem, jakiego dorobił się podczas kariery jest „Legenda”. – Udało mi się pobić wiele rekordów i miną dziesiątki lat, zanim ktoś inny dokona tego co ja – mówi o sobie. I gdy bliżej przyjrzeć się przebiegowi jego kariery, to trzeba się z nim zgodzić. Bohater narodowy we własnym kraju, człowiek-instytucja azjatyckiej piłki i… piłkarz anonimowy dla przeciętnego europejskiego kibica – Sami Al Jaber.
Wielkie granie i wielkie wygrywanie zaczęło się dla niego bardzo wcześnie, bo w wieku piętnastu lat biły się o niego czołowe arabskie kluby, a rok później został mistrzem świata do lat 16 na boiskach Szkocji. I choć dziś zwycięstwo Arabii Saudyjskiej w takich rozgrywkach, nawet w piłce młodzieżowej, byłoby wielką sensacją, wtedy było tylko niespodzianką. To był złoty okres arabskiego futbolu, od 1984 do 2000 roku Saudyjczycy zagrali we wszystkich pięciu finałach Pucharu Azji i byli jedną z dominujących sił na kontynencie. Wyróżniającym się zawodnikiem turnieju w Szkocji był oczywiście Al Jaber, który na powołanie do dorosłej reprezentacji nie musiał długo czekać.
Pierwszy telefon od selekcjonera odebrał już w 1990 roku, w wieku zaledwie 17 lat. Dla grającego w Al Hilal Al Jabera było to wielkie wyróżnienie, choć trudno przy powołaniach pominąć zawodnika, który nie osiągając jeszcze pełnoletności zostaje królem strzelców w lidze swojego kraju. Tutaj jednak spotkał go spory zawód, bo choć niejednokrotnie znalazł się w kadrze swojej ojczyzny, to debiut zaliczył dopiero dwa lata później. Na eliminacje mundialu w USA w 1994 roku był już pełnoprawnym reprezentantem i wydatnie pomógł Arabii Saudyjskiej w awansie na ten turniej. Był wiodącą postacią i graczem meczu z Iranem, który zadecydował o tym, która drużyna zasiądzie w samolocie lecącym do Stanów. Al Jaber trafił do siatki w wygranym 4:3 spotkaniu, a także asystował przy dwóch innych bramkach.
Nie mógł się chyba wtedy spodziewać, że dzięki tamtemu spotkaniu poczyni pierwszy krok ku historii. Historii, którą zamknął dwanaście lat później, dołączając do grona czterech piłkarzy, którym udało się zdobyć bramki na turniejach o mistrzostwo świata w odstępie dwunastu lat. Dodajmy – czterech nie byle jakich piłkarzy, bo Pelego, Diego Maradony, Uwe Seelera i Michaela Laudrupa.
A jednak. To 21-latka trener Jorge Solari wyznaczył do wykonywania rzutów karnych, choć nie mógł wiedzieć, czy w tak ważnym meczu młody jeszcze Al Jaber udźwignie taki ciężar. Udźwignął w kluczowym dla układu tabeli grupy F meczu z Marokiem. 2:1 dla Arabii Saudyjskiej i awans do 1/8 finału – to brzmiało jak piękny sen, który brutalnie przerwali późniejsi brązowi medaliści, Szwedzi. Drużyna, której jednego z zawodników z Al Jaberem połączyło wiele lat później coś bardzo szczególnego.
– Awans na mistrzostwa świata uważam za najlepszy moment mojej kariery, choć uważam, że Arabia zasłużyła na niego już wcześniej – wspominał po latach Mr Goal (kolejny z przydomków, nadanych mu przez kibiców). Można powiedzieć, że w ciągu swojej kariery w reprezentacji, Al Jaber zrekompensował fanom tą posuchę najlepiej jak tylko mógł. Wraz z kolegami zakwalifikował się po USA do trzech kolejnych mundiali.
Ł»aden z nich nie był już jednak tak udany, jak ten debiutancki. O ile we Francji nie było jakiegoś strasznego dramatu, bo porażki z późniejszymi mistrzami świata 0:4 w takich kategoriach nie można rozpatrywać, patrząc na wynik i klasę przeciwnika Tricolores w finale, o tyle wszyscy pamiętamy mistrzostwa w Korei i Japonii i pierwsze spotkanie Al Jabera i spółki. Katastrofa, rozczarowanie, masakra, blamaż – każde pejoratywne określenie pasowało tego dnia, po porażce 0:8 do gry Arabii Saudyjskiej. – To było jak koszmar, po którym modlisz się do Boga, żeby nigdy nie musieć jeszcze raz przez niego przechodzić – mówi o tamtych 90 minutach legenda azjatyckiego futbolu. Do ataku praktycznie nie trafiały piłki, pomoc była bezproduktywna, a obrona dziurawa jak szwajcarski ser. To właśnie głównie dzięki „wsparciu” reprezentacji kraju znad Zatoki Perskiej Miroslav Klose do końca mógł walczyć o koronę króla strzelców turnieju. I nadal walczyć będzie o prześcignięcie Ronaldo w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii mundiali.
Na tamtych mistrzostwach Al Jaber był już bogatszy o swoje jedyne – w dodatku bardzo krótkie i nieudane – europejskie doświadczenie. Choć przekonywał później, że z wypożyczenia do Wolverhampton był bardzo zadowolony i że nikt nie odbierze mu statusu pierwszego Saudyjczyka w lidze angielskiej, to pięć miesięcy na Wyspach było dla niego w każdym wymiarze tragiczne.
Przede wszystkim, odsuwając futbol na bok, ze względu na ciężką chorobę i śmierć ojca. To był główny powód, dla którego piłkarz nie chciał przedłużać wypożyczenia do Wolverhampton przy aprobacie swojego ukochanego Al Hilal. I to pomimo obietnicy Dave’a Jonesa, nowego menedżera Wolves, że będzie dostawał więcej szans na grę w pierwszym zespole.
Bo jesienią 2000 było z tym bardzo słabo. W Premier League Al Jaber zadebiutował miesiąc po transferze, ze względu na konieczność dopełnienia wszystkich formalności. Nie było to proste, w tamtym czasie arabscy piłkarze mieli nałożony odgórnie zakaz transferu poza granice kraju, a zarówno federacja, jak i kluby robiły wszystko, by jakiekolwiek próby odejścia (i osłabienia ligi) udaremnić. I gdy już wydawało się, że Shearer Pustyni wywalczy sobie miejsce w zespole, po trzech występach z ławki w Premier League, a także 90 minutach w Pucharze Ligi przyszło powołanie do reprezentacji na Puchar Azji. To był początek końca Al Jabera w Anglii.
Z mistrzostw wrócił z kontuzją pachwiny, co u działaczy Wolverhampton nie mogło wywołać zadowolenia. A gdy dowiedzieli się, że przez cały czas trwania turnieju Al Jaber grał na zastrzykach, co pozwoliło mu co prawda dokończyć mistrzostwa, ale także pogłębiło kontuzję, wpadli w szał. Zmiana menedżera w okresie zimowym mogła mu więc nieznacznie pomóc, jednak ze względu na wspomniane wydarzenia w jego życiu rodzinnym, Sami wybrał najlepsze rozwiązanie dla wszystkich zainteresowanych stron – powrót do domu.
Tam, zanim został kapitanem drużyny, zdążył jeszcze zapisać się na długo w pamięci pewnego trenera. „Gdy się urodziłeś, byłeś tak paskudny, że lekarz spoliczkował twoją matkę” – miał usłyszeć prowadzący katarski Al Sadd Ilie Balaci. I choć „wyczyn” ten kosztował Al Jabera 3500 funtów, a także absencję w finale Azjatyckiego Pucharu Zdobywców Pucharów, taka mała rysa nie mogła zaszkodzić jego reputacji.
Niedługo później, po mundialu w Korei i Japonii zapowiedział, że kończy z grą w reprezentacji i nosi się z zamiarem całkowitego zawieszenia butów na kołku. I jeśli musiałby wymienić ludzi, dzięki którym jego wyczyny przeszły do historii, to na pierwszym miejscu powinien wyróżnić Gabriela Calderona. To właśnie Argentyńczyk namówił Al Jabera do powrotu do reprezentacji na eliminacje mistrzostw świata w Niemczech. A że z Niemcami miał rachunki do wyrównania, a także poczuł, że może jeszcze pomóc młodszym kolegom, to przyjął wyzwanie.
Za to fani pokochali go jeszcze mocniej. Widzieli, jak na boisku dowodzi, jak swoim sprytem, inteligencją i doświadczeniem prowadzi kolegów ku czwartemu z rzędu mundialowi. Mieli też w pamięci jego gest po bramce strzelonej Bahrajnowi. – To, że napisałem w powietrzu „kocham Was” po zdobyciu gola było spontaniczną rekacją. To prawda, kocham wszystkich tych ludzi, którzy są z nami tu, w Bahrajnie i nas dopingują, a także tych, którzy ściskają za nas kciuki w domach.
W Niemczech Legenda zakończyła swoją karierę w reprezentacji z przytupem. 90 sekund – tyle zajęło Al Jaberowi po wejściu na boisko w meczu z Tunezją przejście do historii. Jak na Lisa Pustyni przystało, wykończył płaskim, mierzonym strzałem akcję swojego zespołu i dołączył do Pelego, Maradony, Laudrupa i Seelera.
Dokładnie sześć dni później to towarzystwo zyskało jeszcze jednego nowego członka. Szweda, którego los splątał się z losem Al Jabera ponownie, po dwunastu latach – Henrika Larssona.
Jeszcze przed zakończeniem rozgrywanego za naszą zachodnią granicą turnieju Al Jaber z uśmiechem na ustach zapowiedział, że niestety, ale na rok 2010 nie przewiduje kolejnego comebacku. Skupił się już tylko na futbolu klubowym, by w 2008 roku definitywnie zakończyć piłkarską karierę. Również z rozmachem, bo bramką w wygranym meczu towarzyskim z Manchesterem United. I można mówić, że sędzia pomagał Al Hilal nazbyt wyraźnie (podyktował między innymi dwa karne, po których sir Alex Ferguson tylko uśmiechnął się ironicznie), ale dla Al Jabera długa piłkarska przygoda nie mogła zakończyć się piękniej. Manchester United też chyba nie pożałował wycieczki do Arabii Saudyjskiej w środku sezonu, bo na koniec tamtych rozgrywek zdobył Puchar Mistrzów. Al Jaber zażartował nawet później: – United powinni przyjechać do Arabii Saudyjskiej znów za rok, jeśli chcą obronić ten tytuł. Czerwone Diabły nie przyjechały i jak to się skończyło – wszyscy wiemy. Ligę Mistrzów wygrała Barcelona.
Al Jaber przypomniał o sobie jednak jeszcze raz, w meczu pożegnalnym swojego dobrego przyjaciela, Mohammeda Al-Deayea. Komentarz jest tutaj zbędny, sami zobaczcie co 39-latek po czterech latach emerytury potrafi zrobić z piłką:
Latem Shearer Pustyni podjął się nowego wyzwania w swoim życiu – jeszcze raz próbuje swoich sił w Europie. Konkretnie, padł „ofiarą” AJ Auxerre, które poszerzyło swoją działalność o bardzo egzotyczne piłkarsko kraje. I tak po nawiązaniu współpracy z szkółkami młodzieżowymi w Azerbejdżanie, jako trenera-stażystę zatrudniono właśnie Al Jabera. Ten oczywiście na propozycję przystał, bo jak wielokrotnie podkreślał w trakcie swojej kariery, chciałby wzorce europejskie przenieść do Arabii.
SZYMON PODSTUFKA