O wypadzie na Wiertniczą, gigantycznych premiach, życiu w Kisłowodzku, kryzysie formy za Skorży, dziwnym zachowaniu Smudy, koncie na Fotce, balowaniu w Warszawie i wielu, wielu innych tematach. Maciej Rybus w wywiadzie dla Weszło. Jak sam stwierdził – swoim najdłuższym wywiadzie w życiu…
Rozmawiamy godzinę po meczu i tak się zastanawiam, czy wczoraj, kiedy decydowano o przesunięciu terminu, miałeś nadzieję, że zagracie z Anglikami w listopadzie? Sugerował to m.in. Jerzy Dudek, mówiąc, że wtedy Fornalik mógłby skorzystać z Błaszczykowskiego i z ciebie.
Od początku wiedziałem, że mecz zostanie rozegrany dzień później, bo takie są przepisy. Do czternastego listopada też raczej bym nie zdążył, bo czekają mnie jeszcze dwa tygodnie rehabilitacji. Potem, na początku listopada wracam do Rosji i będę musiał nadrobić zaległości. Chciałbym w tym roku rozegrać jeszcze jakiś mecz, ale już raczej nie w reprezentacji. Poza tym nie wiem, czy bym dostał powołanie. Po tym, jak wypadłem z kadry na Czarnogórę, wszyscy mówili, że to wielkie osłabienie, a potem trener Fornalik powiedział w wywiadzie, że nie wiadomo, czy bym się znalazł w składzie.
Bardziej cię to dziwi czy mobilizuje?
Mobilizuje. Rozegrałem w kadrze z 21-22 mecze, bo nie liczę tych z Tajlandią czy Singapurem, ale nie uważam, żebym miał jakąś mocną pozycję. Cały czas muszę swoje udowadniać. Idealny przykład to Euro. Pierwszy mecz mi nie wyszedł i od razu zostałem odpalony.
Na pewno z powodów boiskowych?
Wydaje mi się, że tak. Po meczu powiedziałem w wywiadzie, że źle się czułem na boisku, a trener się bronił, że w przerwie mnie o to pytał. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żebyśmy wtedy rozmawiali. Wcześniej tylko pytał, jak się czuję fizycznie. Odpowiedziałem, że OK, ale piłkarsko nic mi nie wychodziło. To nie był mój dzień, choć czułem się dobrze. Nie wiem, może za bardzo chciałem i dlatego nie wyszło? Proste straty, niedokładne zagrania – to wszystko mnie deprymowało i im dalej w mecz, tym bardziej traciłem pewność.
Przeczuwałeś już wtedy, że to koniec twojego udziału w mistrzostwach?
Właśnie nie, choć wiedziałem, że jak u trenera Smudy zagrasz słabo, to trzeba się liczyć, że tracisz kredyt zaufania. Spodziewałem się, że z Rosją usiądę na ławce, ale kolejną szansę dostanę. Tym bardziej, że grałem ze Słowacją i Andorą, a trener powiedział mi, że jestem dla niego ważnym zawodnikiem.
Powiedziałeś, że nie masz żalu do Smudy, a mnie się wydaje, że jest zupełnie przeciwnie.
Ł»al to mogą mieć inni zawodnicy. Na przykład Kuba Wawrzyniak albo Kamil Glik, który przyjechał na tydzień, a nie zagrał ani minuty w sparingach przed Euro. Ja szansę dostałem, nie wykorzystałem jej, ale rzeczywiście – mam żal, że nie zagrałem nawet choćby w końcówce z Rosją lub Czechami.
Było to o tyle zaskakujące, że od dawna uchodziłeś za pupilka Smudy. Nawet kiedy byłeś w kiepskiej formie w Legii, forował cię i nie przestał wysyłać powołań.
Po podpisaniu kontraktu z Terekiem pytał: „gdzie ty tam idziesz? Dziki kraj, niepoważny klub!”. Wcześniej nie rozmawiałem z nim na ten temat, bo miałem swoje zdanie i ode mnie zależało, czy wyjadę do Rosji. Potem, na odprawach tuż przed Euro mówił, że dobrze mi idzie i inni powinni brać ze mnie przykład, że się nie poddaję. Gadał ze mną, żartował. Czułem, że mnie pcha do przodu. Po meczu z Grecją to się zmieniło. W ogóle ze mną nie rozmawiał. Jak się zaśmiałem, to krzywo spojrzał. Jakieś takie docinki…
Nikogo to nie zdziwi. Wywiady z Lewandowskim i Grosickim pokazały, jaką mieliście atmosferę na kadrze i jakim szacunkiem cieszył się trener. Nie sądzisz, że to nie miało prawa się udać?
Może trochę tak jest… Atmosfera między zawodnikami była super. Wcześniej były grupki, a wtedy wieczorami wszyscy przesiadywaliśmy w jednym miejscu. Ale nie było wyniku… W przeciwnym razie każdy o wszystkim by zapomniał, chwalono by trenera i dziś nie rozmawialibyśmy na ten temat. A że wynik był tragiczny, to wychodzą teraz te brudy.
Absurdalna była też opinia Smudy na temat twojego wyjazdu do Rosji. Tak jakbyś zmieniał klub na afrykański.
Sam nie wiem…
To inaczej – nie chciałeś z nim rozmawiać przed podpisaniem kontraktu z Terekiem, żeby później ci nie wypominał w razie niepowodzeń, że jednak podpisałeś?
Nawet nie było okazji, żeby porozmawiać. Kontrakt podpisałem w Turcji, bo tam Terek przygotowywał się do sezonu. No i zacząłem wysłuchiwać opinii na temat Groznego i dzikiego kraju. A jeśli ktoś tam nie był, to nie ma pojęcia, jak jest. W końcu Smuda powiedział: „no, jak już podpisałeś, to nic z tym się nie da zrobić. Tylko żebyś utrzymał formę”. Może to było w formie żartu, bo później zrozumiał, że Rosja to nie tylko Grozny, ale też Zenit, Spartak i Anżi. Ja od początku nie miałem wątpliwości i wiedziałem, że to silniejsza liga. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że dobrze wybrałem. Tym bardziej, że Terek zwykle co roku walczył o utrzymanie, a teraz po jedenastu kolejkach mamy trzecie miejsce i realną szansę na puchary.
Mam wrażenie, że ten wyjazd kompletnie zmienił twój wizerunek. Wcześniej postrzegano cię jako z jednej strony wyróżniającego się czasem piłkarza Ekstraklasy, a z drugiej – tego od Wiertniczej, Desperadosów i zdjęć na Fotce. Po transferze zaczęto o tobie pisać jedynie w kontekście udanych występów i kolejnych bramek w dużo silniejszej lidze niż nasza.
Początek w Legii, za trenera Urbana miałem udany. Wiadomo – fajny, młody zawodnik. Później się zaczęły artykuły ze zdjęciami, papierosy, dyskoteki… To na pewno zmieniło mój wizerunek i długo się za mną ciągnęło. Za trenera Skorży też nie miałem na początku dobrego okresu. Pamiętam taki mecz… Trener Urban przyjechał do nas z Zagłębiem i byłem tak zdenerwowany, że nie gram, że zaproponowałem mu, żeby wziął mnie do siebie na wypożyczenie. Na szczęście zacząłem wchodzić w końcówkach i od meczu z Gaziantepsporem do transferu do Tereka nie wypadłem ze składu.
Co było powodem tej obniżki formy za Skorży?
Trener Urban mawia, że kiedy nikt cię nie zna, łatwiej ci na początku pokazać się z dobrej strony. Później, jak już wysoko ustawisz sobie poprzeczkę, można zaliczyć zjazd i trzeba umieć się z tego podnieść. Trener Smuda bardzo mi pomógł, wysyłając te powołania, ale możliwe, że sam sobie zaszkodziłem, bo lubiłem wyjść na miasto, na dyskotekę…
Podobno uważasz siebie za pechowca, bo to ciebie paparazzi zawsze łapali na fajce lub z piwem, a kolegom zwykle uchodziło na sucho.
Był taki okres, że gdziekolwiek bym poszedł, zawsze coś się pojawiło. Doszło do tego, że jak już wyszedłem w weekend na dyskotekę, to przez pierwsze dni kolejnego tygodnia się denerwowałem: „kurde, żeby nic nie było w Fakcie lub Super Expressie”. Strasznie mi to siedziało w głowie. A wiadomo jak to było – zagrał człowiek dobry mecz, to się szło na miasto pokazać kibicom, ktoś cię pozna, pochwali… Tylko później ci, którzy klepali mnie po plecach, po słabszym meczu rozpowiadali, że Rybus baluje w Platinium. Na początku mnie to denerwowało, bo łatwo się domyślić, jak takie wiadomości odbiera rodzina czy znajomi z Łowicza. Ale teraz się z tego śmieję. Nawet czasem szukam w internecie tych zdjęć, jak mnie łapali z papierosem w wieku 18 lat.
Sugerujesz, że te imprezy nie były wcale takie grube, tylko bardziej zjadała cię od środka ta niepewność, czy ktoś coś napisze lub opublikuje jakieś zdjęcie?
Nigdy nie przesadzałem z imprezami. Jeśli już wychodziłem, to przede wszystkim po wygranym meczu, kiedy dzień później mieliśmy wolne. Widziałem, jak wielu zawodników Warszawa wchłonęła. Trener Magiera prowadził z nami takie rozmowy wychowawcze.
Na łamach „Przeglądu Sportowego” powiedział, że wsiadłeś do ekspresu i jeżeli wysiądziesz z niego w Łowiczu i zabalujesz, to ci odjedzie. A następny będzie parowóz, który ekspresu nie dogoni.
Pamiętam te słowa. Czułem, że słabo gram, nie wiedziałem czemu. Dziś jestem mądrzejszy o tamte doświadczenia, zmieniłem się i nie mam już potrzeby imprezowania. Takich błędów już nie popełnię.
Dalej palisz?
Czasem sobie zapalę. Mam już 23 lata i jeżeli mam ochotę, to nie będę się ukrywał. Ale wiadomo, że na zgrupowaniach tego nie robię. Wcześniej to było na zasadzie szpanu. Chciałem pokazać starszym kolegom, że nadaję się ich do towarzystwa. Wielu piłkarzy tak postępuje, żeby dobrze żyć ze starszymi.
Dzisiejsze młode pokolenie z Legii jest chyba trochę spokojniejsze niż ty i Borysiuk.
Mam z nimi kontakt i wydaje mi się, że sodówka im nie uderzy. Kto tam gra – Łukasik, Furman, Ł»yro, Wolski… No, „Kosa” jest może trochę inny.
Widziałeś jego ostatnie zdjęcie?
No, widziałem. On, z tego co pamiętam, zawsze lubił się tak ubrać (śmiech).
Tobie za to do dziś niektórzy wypominają konto na Fotce.
Miałem je jeszcze w wieku szesnastu lat, przed przejściem do Szamotuł i jakoś tak zostało. Pisało się z dziewczynami. Teraz nie korzystam z żadnego portalu społecznościowego. Ani Facebooka, ani Twittera. Jakoś mnie to nie interesuje. W ogóle rzadko się udzielam. Kiedy strzelę jakąś bramkę, to telefon dzwoni cały czas, ale ogólnie wolę przekonywać swoją grą na boisku.
Pecha miałeś – zresztą nie tylko ty – po wypadzie na Wiertniczą, bo wypad do tego lokalu akurat wtedy skończył się na piciu.
O tym to nawet nie chcę gadać. Trochę nas poniosło…
Środowisko was nie potępiło.
Tak, ale dla naszych dziewczyn i rodzin był to cios. Nie poszliśmy tam „po potrzeby”, ale akurat był taki dzień i taka pora, a czasem po zwycięstwie jest taka adrenalina i napięcie, że myślenie się wyłącza. Chcieliśmy popić i poświętować. Wybraliśmy akurat takie miejsce i skończyło się, jak się skończyło. Pech. Nie spodziewaliśmy się, że ktoś zrobi zdjęcia. Potem pojechaliśmy do Bełchatowa na zgrupowanie przed ŁKS-em. Rano się budzimy na śniadanie i Ariel mi mówi, że dostał od kogoś SMS-a, że w gazecie jest coś takiego. Szok. Trener nas zawołał, opowiedzieliśmy mu, jak było. Baliśmy się, że nie będziemy grać, a zagraliśmy i zwyciężyliśmy. Wszyscy traktowali ten nasz wypad z przymrużeniem oka, bo wygraliśmy ważny mecz ze Spartakiem. Jedni żartowali, inni – jak Roman Kosecki – mówili, że niepotrzebnie daliśmy się złapać, ale gdybyśmy wiedzieli, że ktoś tam będzie, to chyba logiczne, że byśmy tam nie poszli. Było, minęło. Staram się o tym zapomnieć. No i kolejne takie doświadczenie…
Jeśli faktycznie wyciągnąłeś wnioski, to mógłbyś chyba z tymi młodymi legionistami prowadzić rozmowy wychowawcze.
Musiałoby jeszcze minąć kilka lat. Poza tym każdy ma swój rozum i nie powinno się nikomu wpajać na siłę, co wolno, a czego nie. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mi teraz wmawiał, co mam robić poza treningami. Sam wiem, czego potrzebuję i nie spodziewam się w najbliższym czasie zobaczyć żadnych moich zdjęć w „Fakcie”.
Mieszkasz teraz w takim miejscu, że nie mieliby cię nawet gdzie przyłapać.
W Kisłowodzku prawie w ogóle nas nie rozpoznają. Możliwe, że ludzie nie wiedzą, że mamy tam bazę. Nie ma gdzie wyjść – jest kilka restauracji, ale jeżeli chcielibyśmy skoczyć na dyskotekę, to musielibyśmy przejechać czterdzieści kilometrów. Czasem po prostu się nie chce. Najwięcej czasu spędzamy w bazie, ale kiedy mamy dwa dni wolnego, trener pozwala wyjść.
To chyba ogólnie bardzo sympatyczny facet.
Niby tak, lubi nas, ale z drugiej strony rzadko pokazuje, że jest zadowolony, rzadko się uśmiecha. Tylko ciężka robota. Nawet po wygranej nie jest w szatni zbyt wylewny. Z tego, co słyszałem, alkoholu nigdy nie pił i jest na to strasznie cięty. Zdziwiłem się, bo wiadomo, jak człowiek myśli. Ruscy – to piją dużo. A tutaj? Na piwko po meczu nie ma szans. Ale też grał w piłkę i na pewno miał kolegów, którzy lubili wyskoczyć na miasto, więc gdyby nas przyłapał przy piwie, to może nie byłoby dramatu. Lepiej po prostu przy nim tego nie robić.
Często, kiedy Polacy wyjeżdżają za granicę, po jakimś czasie opowiadają, że pod względem organizacyjnym, treningowym, taktycznym jest przepaść. Jak było w twoim przypadku?
Organizacyjnie Terek nie jest takim klubem jak Legia. Trochę przepaść jest. Może gdybyśmy mieszkali w Groznym, to mielibyśmy lepszą bazę i boiska treningowe. A tak, to mamy warunki sprzed trzydziestu lat. Sporo rzeczy na początku było dziwnych. Na początku nawet nie chciałem normalnie jeść w bazie. Wszystko wydawało mi się jakieś takie tłuste, cały czas to samo. Teraz nie zwracam już na to uwagi. A treningi rzeczywiście są ciężkie. Na początku trochę narzekaliśmy z Marcinem Komorowskim, że w tygodniu, między meczami, trenujemy, jak w Legii nie trenowaliśmy podczas okresu przygotowawczego. Chyba żaden zawodnik nie lubi za dużo biegać lub ćwiczeń wytrzymałościowych, ale przyniosło to efekt i kiedy graliśmy co trzy dni, czułem się bardzo dobrze. Przyzwyczaiłem się i już nie narzekam.
Widzisz, wymieniłeś kilka rzeczy, które ci się nie podobały, a zaaklimatyzowałeś się błyskawicznie. Grałeś w zasadzie od samego początku.
W pierwszym meczu wszedłem na dwadzieścia minut, chciałem pokazać się indywidualnie, trochę rozruszałem grę i już po pierwszych akcjach stadion zaczął skandować moje nazwisko. Kibicom podobało się, że jak już dostawałem piłkę, to jechałem na dwóch obrońców, strzelałem, wrzucałem… Potem na każdym meczu u siebie krzyczą „Rybus, Rybus”. „Komor” się śmiał, że już po debiucie traktowali mnie jak Boga. Tak naprawdę nie musiałem niczego udowadniać ani walczyć o skład. Trener postawił na mnie od razu. Kiedy przyszedłem, powiedział, że jestem do gry w jedenastce.
Nawet transfer Makuszewskiego pokazał, jak bardzo się z tobą liczą w Tereku. Mogło się wydawać, że w przypadku trzymiesięcznej kontuzji postawią na kogoś młodego albo jakiegoś rezerwowego, a oni od razu kupili kolejnego zawodnika.
Mam nadzieję, że jak wrócę, to będzie nam dane razem grać. Rywalizacja w Tereku jest bardzo duża i nie ma problemu z pieniędzmi. Jeśli ktoś wypada, to szybko szukają zastępcy. Zrobiliśmy Polakom dobrą reklamę i kiedy doznałem kontuzji, trener od razu zadzwonił do „Piekarza”, a on polecił „Makiego”. Na pewno go wcześniej nie oglądali, bo nie mieli takiej możliwości. Obejrzeli kilka filmików na Youtube, zaufali Mariuszowi i kupili Maćka. Ale na pewno by tak nie było, gdybyśmy z „Komorem” tak szybko nie weszli do drużyny.
Polczakowi nie poszło tak lekko.
Kiedy w poprzednim sezonie „Komor” złapał kontuzję, Piotrek wszedł, strzelił bramkę i grał do końca sezonu. Dobrze sobie radził. Ale rozpoczął się nowy sezon, Marcin wyzdrowiał, wrócił do składu, a Piotrek usiadł na ławce. Z Rubinem, kiedy dwóch naszych obrońców się zderzyło, zmienił w piątej minucie jednego z nich i znowu poszło mu całkiem fajnie. Ale potem znowu usiadłâ€¦ Trudna sytuacja. Widać, że nie ma takiego zaufania u trenera. Niezależnie od tego, jak dobrze zagra – jeśli wszyscy będą zdrowi, raczej do jedenastki się nie załapie. Ale zarabia dobre pieniądze, których w Polsce na pewno by nie dostał. Zostały mu dwa lata kontraktu i czeka na swoją szansę. Czasem warto poczekać.
99% piłkarzy nie przyznałoby się, że jest gwiazdą swojej drużyny, a ty w Rosji szybko stałeś się rozpoznawalny. Nie jesteś już w Tereku jednym z wielu.
Kibice wybrali mnie najlepszym zawodnikiem sezonu, mimo że rozegrałem jedną rundę. Zawsze jak jedziemy na stadion do Groznego, proszą mnie o koszulkę lub zdjęcie. Dostałem też zaproszenie do takiego piłkarskiego show „90-60-90” do Moskwy. Nagrywaliśmy to chyba z trzy godziny, bo tłumaczka nie rozumiała piłkarskich zwrotów. Ale i tak miałem dość łatwo, bo musiałem wytypować skład reprezentacji na Euro i zatańczyć jakiś polski taniec, a Martin Jiranek, który w dzieciństwie chodził do szkoły gastronomicznej, dostał rysunek byka i miał wskazać części, z których wychodzi najlepsze mięso. Patrząc na poziom, Rosja nie była dla mnie przepaścią. Na początku, w trakcie meczu z Tomskiem, wydawało mi się, że ta liga jest mega słaba. Myślę sobie: „kurde, jak wszystkie drużyny tak grają, to spokojnie sobie poradzimy”. Później, z kolejnymi przeciwnikami, to się zmieniło. W Rosji gra się inaczej – nikt nie kalkuluje, nie gra na 0:0. Cały czas do przodu, akcja za akcją i fajnie się to ogląda. W Legii graliśmy atakiem pozycyjnym, a wiadomo, jak to wygląda w wykonaniu polskich drużyn. Potrafimy grać głównie z kontry. W Tereku zresztą też tak gramy i bardziej mi to odpowiada. Na pewno czuję się bardziej dowartościowany niż w Legii. Tam nigdy nie miałem takiej pozycji.
Często podkreślasz, że Terek to dla ciebie przystanek do większego klubu, co chyba trochę denerwuje twojego trenera, nie sądzisz?
Wielu było też takich, którzy nie grali, ale kasowali grubo, więc woleli zostać. Terek nie jest klubem moich marzeń i zawodnicy zwykle nie przechodzą z niego do najsilniejszych lig. Raczej przechodzi się do Rosji z Zachodu. Zapłacili za mnie trzy miliony euro – w tej lidze to małe pieniądze i wydaje mi się, że jest szansa na transfer do większego klubu. Może gdybym nie doznał kontuzji, utrzymał formę i grał w reprezentacji, to odszedłbym już w zimie? Ale chyba wolę poczekać do końca sezonu, bo może uda nam się awansować do pucharów. Dziwna sytuacja, bo zaczęliśmy tak grać po przegranej 0:5 z beniaminkiem. Nie wiem, z czego to wynika. Może ze zmiany ustawienia. Wcześniej graliśmy trójką środkowych obrońców i dwoma bocznymi „wiatrakami” i ze mną bardziej w środku. Na początku wszyscy mówili, że nasze zwycięstwa to przypadek, ale tą taktyką wygraliśmy pięć meczów z rzędu. Niby gramy z kontry, czyli teoretycznie – defensywnie, ale stwarzamy sporo sytuacji.
Co zrobiłeś z mercedesem?
Stoi w garażu w Rosji. Nawet nie zdążyłem go zarejestrować i jeździłem bez blach. Obowiązuje tam taki przepis, że przez trzy tygodnie można jeździć bez tablic, ale policja raz mnie zatrzymała. Najpierw chcieli paszport, potem jeszcze jakiś dokument, ale jak powiedziałem, że to prezent od prezydenta Kadyrowa, to od razu mnie puścili. Słyszałem wcześniej, że prezydent jest hojny i lubi dawać takie prezenty, ale nie spodziewałem się, że dostanę coś tak szybko. Strzeliłem dwie bramki, wygraliśmy, a że akurat miałem urodziny, to chyba to zadecydowało. Naprawdę, szok. Zeszliśmy po meczu do szatni, cieszyliśmy się z wygranej, poszedłem na moment pogadać do Mario Piekarskiego i Romana Oreszczuka i po chwili ktoś mnie zawołał, że trener chce mi coś powiedzieć. Wszedłem, trener złożył mi życzenia i powiedział, że dostaję mercedesa E klasy. Tydzień później, przed meczem ze Spartakiem, prezes wręczył mi kluczyki i trochę pojeździliśmy razem po mieście, bo wcześniej nie korzystałem z automatu. A za nami obstawa dziesięć samochodów ochroniarzy. Ogólnie jest spokojnie, ale pilnują nas na każdym kroku.
Wcześniej jeździłeś tylko taksówkami.
Sześć-osiem złotych i wszędzie dojedziesz, ale wielkiego komfortu nie było. Raczej powrót do przeszłości – stare łady i wołgi, szyby popękane…
Czytałem też, że za pierwszy miesiąc zapłaciłeś kosmiczny rachunek telefoniczny.
A tego to nie pamiętam…
Tak mówiłeś w „Przeglądzie Sportowym”.
Nie wiem… Największy rachunek miałem trzy tysiące i trochę się zdziwiłem, bo wcale tak dużo nie dzwoniłem. „Grosik” mi mówił, że jemu czasem wychodzi osiem „koła”. W porównaniu do niego dramatu nie ma.
Myślisz, że masz szansę na kolejne tak okazałe premie czy mercedesem wyczerpałeś swoją pulę?
O samochód byłoby ciężko, ale słyszałem, że paru kolegów dostało zegarki, Bułgar mieszkanie… Mogłem też zamienić mercedesa na pieniądze, ale nie wiem, czy dostałbym równowartość.
Faktycznie z samych premii za zwycięstwa wyciągasz więcej niż za normalną pensję w Legii?
Za mecz z Zenitem, w którym nie grałem, chłopaki dostali poczwórne premie. Za Spartak – potrójna. Jak wygraliśmy 2:1 z Wołgą, podwójna, czego nikt się nie spodziewał, bo przeciwnik nie był mega silny. Zwykle odbieramy te premie tydzień później w gotówce. Ale nawet przy najwyższych premiach za cztery wygrane mecze miesięcznie nie wyciągnąłbym więcej niż normalna pensja w Tereku. Tym bardziej, że na razie odbieramy połowę, a drugą mamy dostać po tym, jak zajmiemy miejsce w ósemce. I tak dobrze. W Legii premie mieliśmy tylko za mistrza. Tutaj raz dostaliśmy nawet za remis z Rostowem, bo powiedział po meczu, że podobała mu się nasza gra.
Zdarzały się odwrotne sytuacje? Ł»e po jakiejś porażce wam np. wygrażał?
Po tym 0:5 przyjechał na trening i pytał, czemu tak się stało i czy nam się nie chciało. Ł»e rozmawiamy często o premiach, a po porażce nikt z nim nie rozmawiał. Ale wszystko spokojnie. Tylko cały czas mówię o prezesie, który zajmuje się wieloma sprawami w klubie, a nie o prezydencie Kadyrowie. Wcześniej, jeszcze przed moim przyjściem, zdarzało się, że za karę musieli siedzieć tydzień w Groznym.
Da się tam dłużej wysiedzieć?
Sam nie wiem, bo wyszedłem tam tylko raz do restauracji na dwa dni przed meczem. Normalnie. Teraz budują taki kompleks kilku wysokich budynków o nazwie „Grozny City”. Miasto szybko się rozwija i nie widać żadnych śladów po wojnie. Przerażać może tylko nazwa lub widok ludzi z długą bronią na ulicy. Dla mnie to już normalne, ale nie wszyscy, nawet za wysokie pieniądze, chcieliby mieszkać w Rosji. Ja, jak pierwszy raz pojechałem do Kisłowodzka, spodziewałem się, że będzie dużo gorzej. Ł»e nie będę miał gdzie wyjść na zakupy. Wszystko, co potrzebne – internet, playstation i Cyfrę już mam. Tylko mieszkam sam i to jest najgorsze.
Jeden z Polaków z Trabzonu tak się wynudził w Turcji, że czytał absurdalną liczbę książek i sięgał nawet po takie, po które normalnie w życiu by nie spojrzał.
Ja książek nie czytam. Ewentualnie gazety, ale też nie mam do nich większego dostępu. Po rosyjsku jeszcze nie potrafię czytać. Raczej literka po literce. Ale z chłopakami w szatni potrafię już pożartować. Nawet jak czasem nie wiem, co powiedzieć, to wychodzą zabawne sytuacje. Ważne, żeby mieć kontakt ze wszystkimi. Gdybym się w ogóle nie odzywał, to mogliby mnie inaczej traktować.
Gdybyś znał angielski, to byłoby ci łatwiej?
Ale ja po angielsku też się dogaduję. W szkole mało się nauczyłem – najwięcej z filmów i w szatni, gdy przebywałem z Dicksonem Choto, Inakim Astizem i Martinsem Ekwueme. Wiadomo, że perfekcyjnie nie mówię i nie będę się wychylał na konferencji lub przed kamerą, bo zabraknie mi słów…
Wiem, do czego, a raczej do kogo zmierzasz.
Wojtek, tak?
Tak.
Jeśli nie czuję się na siłach, to po co miałbym z siebie robić pośmiewisko? Jak czasem dzielę pokój z Jonathanem Legaerem, to nie mam problemu z komunikacją. A on siedzi w Tereku od roku i po rusku nic nie mówi, dlatego trzyma się z nami.
Dobrego masz kompana… Ostatnio wjechał po pijaku w sklep.
Nie wiem, co mu odbiło, bo to zupełnie normalny i koleżeński gość. Nie przypuszczałem, że odwali taką hardkorową akcję. Podobno tłumaczył to tak, że zauważył rozlaną benzynę na stacji i chciał ją ominąć. Coś musiał wymyślić (śmiech).
Powiedz na koniec, czy wyobrażasz sobie grę w Tereku np. do 29. roku życia?
Czemu nie. Mógłbym tu zostać dłużej i zarobić więcej pieniędzy. Myślałem, że będzie gorzej. Miałem momenty zawahania: „gdzie ja przyszedłem? Co to za miasto?”. Pierwsze dni mi się dłużyły, a ten rok minął mi naprawdę szybko. Teraz powinno być z górki.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA