Z „Pele z Klewek” umawiamy się w galerii handlowej, miejscu gdzie niektórzy piłkarze czują się lepiej niż na boisku. Jednak „Czereś” to zawodnik innych czasów. W latach 90. o istnieniu galerii w Olsztynie nikt nie myślał, a za awans do dawnej pierwszej ligi otrzymywało się połówkę fiata 126. Obecnie były król strzelców polskiej ligi szkoli młodych „Czeresiów” w swojej szkółce piłkarskiej. – Właśnie rozchorowało mi się pół drużyny. Musiałem odwołać ostatni mecz, a na treningu będą braki. Teraz załatwiam halę na jesienne zajęcia. Rodzice już się dopytują, kiedy dzieci będą ćwiczyć pod dachem – wymienia swoje obowiązki.
Znalazłeś już swojego następcę?
Nie wierzę, że w 10-letnim chłopaku można dostrzec talent. Na turniejach obserwowałem wielu zdolnych zawodników, którzy po roku byli już cieniem samych siebie. Piłkarz zaczyna się kształtować w wieku 16 lat, a prawdziwym sprawdzianem jest piłka seniorska.
Ale przy naborze muszą być jakieś kryteria.
Wyobrażałem sobie, że pojawią się chłopcy mający to coś – kiwkę, strzał, ciąg na bramkę. Coś, co wyróżnia na podwórku. Niewielu to posiada. Niestety, techniki nigdy za dużo. Z dzieciakami trzeba ćwiczyć co trening nawet zwykłe klepanie piłki. Efekty są szybko widoczne. Chłopaki po oddaniu kilkuset klepek w ciągu tygodnia podczas meczu już nie patrzą na futbolówkę przy nodze, ale na partnerów na boisku.
Krytykowałeś trenerów nie umiejących podejść do młodych piłkarzy, stosujących metody treningowe dla dorosłych. Jak to wygląda w twojej szkółce?
Niech o poziomie szkolenia młodzieży świadczą turnieje halowe. Tam słychać podpowiedzi trenerów – „Wybij! Szybko! Nie podawaj” – krzyczą do dzieciaków. Chciałbym zobaczyć turniej, gdzie gra się na dwa, trzy dotknięcia (śmiech). Niech dzieciaki myślą, jak obchodzić się z piłką, niech nie czują się z nią obco przy nodze. Imponuje mi szkolenie w Barcelonie. Tam dziecko bawi się piłką do 14. roku życia, potem jest czas na taktykę. Ja stawiam na zabawę, przy tym nie zapominam o podstawach taktyki, żeby nie przegrywać meczów po 0:10.
A ambicja? To wystarczy by zostać piłkarzem?
Piłka to prosta gra, opierająca się na schematach. Wystarczy się w nich odnaleźć. Zawodnik Ekstraklasy może mieć problemy w wyszkoleniu, ale niech myśli i odnajduje się właśnie w tych schematach! Taki Tomek Kiełbowicz: dobra lewa noga, wybiegany, z dośrodkowaniem. Dzięki jednej zalecie przez tyle lat utrzymał się w Legii. O zostaniu piłkarzem decyduje mądrość piłkarska. Z tym trzeba się urodzić. Było pewnie wielu zawodników w lidze polskiej, którzy byli lepsi pod jakimś względem ode mnie, ale osiągnęli mniej.
Prowadzisz i grasz w A-klasowej Fortunie Dorotowo Gągławki. Czego król strzelców szuka na A-klasowych pastwiskach?
Na początku bałem się przyjąć tę propozycję, bo wiadomo jaki jest obraz tej ligi. Dlatego umówiliśmy się z klubem na słowo, w każdej chwili mogę odejść. Ale zaczęło mnie to kręcić. Gram na stoperze, od którego zaczynałem grę w piłkę, więc wiem dużo o napastnikach. Procentuje też mój zmysł taktyczny zdobyty na boisku. Tomek Wieszczycki powiedział, że piłkarz po zakończeniu kariery staje się dwa razy mądrzejszy i to się sprawdza, widzi się więcej. Ta liga nie jest „wybijanką”, jak się ludziom wydaje. Wystarczy wnieść trochę taktyki i są efekty. I jeszcze jest ta pasja u zawodników! Nie ma kasy, ale jest rodzinna atmosfera. Jak za najlepszych lat w Stomilu.
I tak zrobisz kolejny awans w swojej karierze. Tym razem do okręgówki.
Jest dobrze. Rozegraliśmy cztery mecze, wszystkie wygraliśmy. W spotkaniach gdzie posiadanie rozkłada się po równo, strzelamy po cztery gole. Moi zawodnicy od początku meczu grają tak, jakby zostało 10 minut do końca, a oni musieli gonić wynik.(śmiech) Tłumaczę: spokojnie, panowie, jest czas. Mam ośmiu zawodników, którzy są w stanie rozstrzygnąć losy meczu. Dlatego strzelają nie tylko napastnicy i pomocnicy, ale też obrońcy.
To są właśnie te schematy, o których mówiłeś.
Tak, ale już słyszę głosy, że te zwycięstwa nie są moją zasługą tylko poprzedniego trenera. Przede mną nie potrafili wygrać pół meczu. Byli przemęczeni fizycznie, zajechani, bez sił. Ale jestem na to odporny. Doceniają to inni. Od kilku dni dzwonią do mnie z czwartoligowego Startu Nidzica, żebym ich ratował. Do zimy zostaję jednak w Gągławkach. Są jakieś zasady.
Zawodnicy nie mają problemów ze zwracaniem się do ciebie?
Mówią do mnie „Sylwek” lub „Czereś”. Wiadomo, że nie będą krzyczeć „panie trenerze, piłka z tyłu” (śmiech) Ja mam za to problem z zawodnikami niegrającymi w pierwszym składzie. Pojawiają się na treningu, zdają sprzęt i już nie wracają.
Czujesz, że Czereszewski to piłkarz zapomniany, którego na próżno szukać w mediach?
Czasami odbieram więcej telefonów z Warszawy niż z Olsztyna. Pytają się mnie, czy mógłbym pojawić się za godzinę u nich w studiu. Potem są zdziwieni, że nie mieszkam w stolicy.
Andrzej Juskowiak, Tomaszowie Łapiński i Wieszczycki, twoi koledzy z boiska, dzisiaj są ekspertami telewizyjnymi. Fajnie byłoby usiąść na ich miejscu?
W telewizji widzę cały czas te same twarze. Pewnie, że też bym chciał to robić, ale nie na dłuższą metę. Nie chodzi nawet o konieczność dojazdów do Warszawy. Cenię bardziej swoją prywatność, a w telewizji chyba niektórzy próbują się promować. Może jakiś prezes pomyśli, że któryś z nich dobrze mówi i da mu pracę? Wolę wyprawy na ryby i życie w Olsztynie.
Miejscowy klub też o tobie zapomniał.
Zaproponowano mi kiedyś bycie twarzą OKS-u. Miałem świecić twarzą z plakatów, ale nic więcej z tego nie wyszło. Nikt nie miał na to pomysłu. Mówiono mi: „’Czereśâ€™, musisz chodzić do klubu, pokazywać się, być tam”. To byłoby udawanie, czego nie lubię. Nie wyobrażam siebie siedzącego obok prezesa i szepczącego mu do ucha: „Panie prezesie, ja bym zrobił to tak, a coś innego jeszcze inaczej, lepiej”. Chcę być bliżej piłki, na przykład szkolić juniorów.
Przecież w Stomilu byłeś trenerem napastników jak Frankowski w kadrze.
Nic z tego nie wyszło. Byłem tylko kilka razy na zajęciach.
A pozyskiwanie sponsorów dla klubu?
To była moja inicjatywa. Znałem ludzi, którzy znali innych ludzi z kasą, mogących zainwestować. Ale nie nadawałem się do tego. To chodzenie, pukanie do drzwi, to nie dla mnie. Odbyłem tylko jedną rozmowę, z której nic nie wyszło. Wiesz, nie jestem człowiekiem, który prosi. Gdybym zapomniał pieniędzy na bilet autobusowy, nie poprosiłbym ciebie o kasę, ale poszedłbym pieszo.
Można było lepiej wykorzystać piłkarza z takim potencjałem.
W Warszawie byli zawodnicy pchają się do funkcji w klubach, jest ich tam pełno. W Olsztynie takich zawodników jak ja nie ma więcej. Gdybym był prezesem klubu z kasą, wiedziałbym jak takiego piłkarza wykorzystać. Omijanie mojej osoby najpierw nawet mnie złościło, teraz patrzę na to z ironią.
W Olsztynie jest wciąż głód na piłkę na wysokim poziomie jak kilkanaście lat temu?
Każde miasto powinno mieć „swój” sport i się na tym skupiać. W Toruniu mają żużlowego Apatora, w Olsztynie jest jeszcze siatkówka. Na piłkę zapotrzebowanie jednak jest, skoro na nasze mecze przychodziło 15 tysięcy osób. Pewnie głównym powodem obecnego stanu jest brak pieniędzy, również od miasta. Słyszałem, że pojawił się nowy sponsor, ale o budowie nowego stadionu słyszę od 18 lat.
Jak wspominasz grę w Olsztynie?
Dobry czas. Człowiek cieszył się tym, co miał. Dostaliśmy niezłe premię za awans. Nikt nie myślał o transferze do lepszego klubu, po prostu graliśmy. Porażki mieliśmy wkalkulowane w bilans, dlatego musieliśmy wygrywać u siebie. Za to zwycięstwa miały niesamowity smak. Bez porównania z tym, co było w Legii. W Warszawie trzeba było wygrywać seriami, gorzej było po porażkach. Oczywiście, na Łazienkowskiej był większy stadion, lepsi piłkarze, ale nie byłoby tego bez Olsztyna.
Z kim dzieliłeś malucha – nagrodę po zrobieniu awansu do pierwszej ligi?
Z Bartkiem Jurkowskim. Pamiętam, że przed rozpoczęciem meczu auta stały dookoła murawy. Na czas meczu zjechały gdzieś indziej. Zanim je otrzymaliśmy, każdy wybrał sobie kolor. Nie wiedziałem o tym, więc przypadł nam najgorszy, według drużyny, kolor biały. Za to najszybciej go sprzedaliśmy (śmiech). Wtedy to było chyba z 7 tysięcy.
Duży wpływ miał na ciebie Bogusław Kaczmarek?
Zobaczył mnie kiedyś w Gwardii Szczytno, gdzie grałem na wypożyczeniu. Stwierdził, że niemożliwe jest, by tak dobry zawodnik kopał w trzeciej lidze. Ja już wtedy miałem powoli dość piłki. W Gwardii przynajmniej grałem regularnie, a w Stomilu mogłem liczyć na miejsce w rezerwach i wyjazdy po różnych dziwnych miejscach. Kaczmarek mnie podniósł, a później świętowaliśmy awans.
Kaczmarek jest w niewielkim gronie trenerów, których zapamiętałeś ze względu na sposób prowadzenia treningów.
Miał pomysł na zajęcia, czekało się na nie. To były juniorskie ćwiczenia, dobre dla młodej drużyny. Ćwiczyliśmy to, co się przydawało na meczach. Trening strzelecki nie polegał na tępym waleniu na bramkę i czekaniem jak w kolejce po mięso. Kiedy jeszcze grałem, niewielu trenerów pamiętam, niewielu się czymś wyróżniało, miało swój pomysł na zajęcia. Teraz obserwuję obecnych szkoleniowców i uważam, że dwóch, trzech jest naprawdę dobrych. Na przykład Czesław Michniewicz, do którego nic nie mam, zmienia często kluby. Myślę sobie, że też tak chcę – chcę być trenerem! W dwóch klubach uda mi się coś osiągnąć i dzięki temu utrzymam się na rynku. Smuda wciąż jedzie na 1996 roku. Prezesi też są sobie winni. Wojciechowski kupił Smolarka, bo ten strzelił kiedyś bramki Portugalii. Czy to jest argument, że piłkarz kiedyś grał dobrze w piłkę?
Na rynku trenerskim bardzo powoli zaczyna się zmieniać. Niedawno stery objęli Piotr Świerczewski i Tomasz Hajto.
Faktycznie nie chcą tych młodych dopuszczać. Fajnie, że jest Hajto. Utrzymuje się w Jadze, ma pomysł, jest niezależny. Byłym zawodnikom czy reprezentantom, powinno się pomagać w uzyskaniu papierów trenerskich. Szkoleniowiec powinien być zawodnikiem, poznać grę od strony boiska. Niepotrzebne są wtedy kursokonferencje trenerskie. Co z tego, że ma się prawo jazdy, skoro nie umie się prowadzić samochodu?
Nie myślałeś o karierze trenerskiej na poziomie ekstraklasy?
Pewnie, że o tym myślę. Ale dzisiaj mam Gągławki, jutro może Start Nidzica, potem jeszcze coś innego. Może to jest właściwa droga, a może trzeba jakoś te posady sobie wychodzić inną drogą?
Pamiętasz swój transfer do Legii?
Byłem już spakowany na zgrupowanie ze Stomilem, kiedy zadzwonił prezes. – Spakowany? – zapytał. – Tak – opowiedziałem. – Chcesz grać w Legii? – powtórzyłem odpowiedź. Kazał mi przyjechać pod stadion i stamtąd zabraliśmy się do Warszawy. Zatrzymaliśmy się w hotelu naprzeciwko Rotundy, tam podpisaliśmy kontrakt. Po drodze spotkaliśmy Zbigniewa Bońka. Ł»artował, że szykuje się dobry transfer.
„Czereszewski to naprawdę dobry zawodnik” – myślałeś w ten sposób po transferze?
Nie, chciałem tylko grać. Cieszy mnie, że ja i Tomek Sokołowski, chłopaki z Olsztyna, graliśmy w podstawowym składzie jakieś 90 procent. Legia to specyficzny klub, nie każdy sobie poradził.
Z Sokołowskim świetnie czuliście się na boisku, a poza nim?
Nie, „Sokół” miał swoją grupę. W Legii każdy obracał się we własnym kręgu. Moja ekipa to Mięciel, Mosór, Skrzypek. Nie było też takiej drużyny jak za Kowalczyka – i do tańca i do różańca, chociaż imprezy też się zdarzały.
Z Mięcielem polubiliście się na tyle, że pobudował domek obok twojej działki.
„Miętowy” przyjeżdżał do mnie, spodobało mu się. Działka i domek na Mazurach to nie jest temat dla każdego. Niektórych denerwują śpiewające ptaszki czy jezioro. Trzeba to lubić.
Wejście do Legii zapowiadało się idealne – mistrzostwo i puchar.
Pamiętam, jak strzeliłem na 2:0. Chwilę potem Kucharski z Mięcielem wychodzili we dwóch na bramkarza. ٹle dograli sobie piłkę… I jeszcze te zmiany… Zszedł „Kuchar” z „Miętowym”, za nich weszli Jałocha z Kacprzakiem. Rozumiem, że wprowadza się dodatkowego obrońcę, ale nie powinno osłabiać się ataku. Nie było komu przytrzymać piłki z przodu. Poza tym nam szło nam naprawdę dobrze! Jeśli w takim meczu wygrywa się 2:0, to trzeba to już dowieźć do końca, nie odpuszczać. Mówiono, mecz o mistrzostwo, więc nie można go było przegrać! A jednak! Wszystko jest możliwe! Jeszcze ta przerażająca cisza w szatni po meczu. Nie pamiętam ile tak siedzieliśmy i kto pierwszy się odezwał.
Stąd domysły, że ten mecz sprzedaliście.
Pamiętam te historie o sędzi Czyżniewskim, leżącym na murawie i przyjmującym łapówki od Widzewa (śmiech). Przypominam sobie bramki i stwierdzam, że to niemożliwe. Widzew poszedł za ciosem, pokazał swój charakter. Po prostu nas stłamsił. Niedawno się dowiedziałem, że i tak nie sięgnęlibyśmy po podwójną koronę. Po meczu z Widzewem jechaliśmy do Katowic na ostatnią kolejkę. Z GieKSą mierzyliśmy się też w finale Pucharu Polski. Gdybyśmy wygrali z Widzewem, Katowice podłożyłyby nam się w lidze, a my im w pucharze.
W następnym sezonie nie zakwalifikowaliście się nawet do europejskich pucharów. Kibice mieli wam coś do powiedzenia?
Były umówione spotkania na stadionie, ale i tak było gorąco. Jacek Kazimierski raz podniósł głos na kibiców. Boże! Jak oni na niego ruszyli! Słownie oczywiście, ale widać było, że czekali na to. Potem już nikt z zawodników się nie odzywał, tylko słuchaliśmy (śmiech).
Miałeś szacunek u kibiców? W Olsztynie do dzisiaj nikt złego słowa na twój temat nie powie. Między innymi dlatego, że pozostałeś chłopakiem z Klewek, normalnym, nie wywyższającym się.
Nigdy od nich nie uciekałem. W Warszawie był z tym nawet problem. Niektórzy bardzo chcieli się spoufalać, potrafili robić niespodziewane wizyty w domu (śmiech). Kiedy graliśmy dobrze, klepali po plecach, kiedy szło nam gorzej już tak fajnie nie było. Kiedyś ktoś z tego środowiska wiedział, że mam samochód w warsztacie. Przez mojego znajomego zaproponował mi wypożyczenie swojego. W zamian miałbym mu pożyczyć 50 tysięcy złotych. Jeśli nie zwróciłby mi kasy, samochód byłby mój, a wart był jakieś 90. Myślę, fajnie, okazja! Na szczęście przespałem się z tym i zrezygnowałem. Kurde, przecież ten samochód wciąż byłby jego! (śmiech)
Z Legii poszedłeś na wypożyczenie za poniekąd sprawą trenera Smudy.
Wielu chciało wtedy odejść. W klubie zaczęły się czystki. Smuda chciał udowodnić, że słabe miejsce było naszą winą. Właśnie tacy szkoleniowcy mnie denerwują. Wiadomo, grają piłkarze, ale trenerzy często biorą wyniki na siebie, a sprawy załatwiają w szatni. Podobnie było z aferą z Borucem i Ł»ewłakiem. Co jest złego w napiciu się wina? Gdyby nie alkohol nie byłoby reprezentacji Anglii czy Niemiec. Osobiście wstydziłbym się coś takiego wyciągać na światło dzienne!
Spodziewałeś się katastrofy na Euro, znając wcześniej Smudę?
Kadra miała 2,5 roku czasu na przygotowania. Te wywiady, mecze, w których grali kiepsko, ale głaskano ich po głowie, bo przecież nic się nie stało. Okazało się, że każdy może prowadzić reprezentację czy PZPN. Gdybyś był za Smudę czy Latę, nie wypadłbyś gorzej. Co do Smudy, pamiętam kiedy kamery podsłuchały go podczas zbiórki na treningu przed meczem z jakimś słabszym rywalem: „Panowie, ja proszę, zagrajcie jak z Portugalią, sprężcie się”. To ma być jego główny atut jako trenera? Ma powiedzieć piłkarzom, że wychodzą na boisko wygrać mecz? Myślę, że najbardziej podpadł ludziom mówiąc, że nic nie zmienił. Zbigniew Boniek powiedział, że trener nie wytrzymał ciśnienia. Ja się z tym zgadzam.
Smuda odszedł, a ty byłeś już jedną nogą w Chinach.
Wracam z Chin, gdzie oglądałem warunki, a na miejscu Smudy jest Krzysztof Gawara. Nie chciał mnie puścić z Legii. W pierwszej chwili aż zbladłem. Potem pojechałem do prezesa Zarajczyka z Pol-Motu, który obiecał mi wyjazd do Azji.
To nie były jeszcze Chiny, do których przyjechali Anelka z Drogbą. Nie bałeś się?
Niektórzy pukali się w czoło. To była odważna, ale trafna decyzja. Chociaż nie sądzę, że nawet dzisiaj jest na tyle dobrze, by grali tam tacy zawodnicy jak Drogba. Ja jednak nie narzekałem. Mieszkałem w hotelu, wszędzie wożono nas busem lub lataliśmy samolotem. Mieliśmy dobrych trenerów z Rosji i Serbii. Do tego solidnych graczy z Brazylii, ale nie ściągniętych z plaży. Prawdziwych piłkarzy z siłą i ciągiem na bramkę. Na treningach się obijali. Myślałem – Brazylijczycy, wiadomo. Ale na meczach dawali z siebie wszystko. Z miejsca graliby pierwszych składach Legii czy Wisły za najlepszych lat. Prawie ugraliśmy awans do pierwszej ligi.
Ale na waszej drodze stanął przekręt.
W całym sezonie straciliśmy bardzo mało bramek. W ostatnim meczu prowadziliśmy do przerwy już 2:0. Awans był w naszych rękach. Ostatecznie przegraliśmy 2:4. Poszedł jakiś sygnał z góry i Chińczycy z naszej drużyny nas puścili. Chciałem już wracać do Legii. Śniły mi się treningi (śmiech). Tak bardzo chciałem już tam być. W Warszawie był już Okuka i jego ciężkie treningi. Ale zdały egzamin. W 60. minucie włączyliśmy piąty bieg i kasowaliśmy rywali.
Po udanej rundzie i mistrzostwie znowu próbowałeś wyjechać za granicę.
Podpisałem umowę z AEL Limassol, ale odnowiła mi się kontuzja podczas sparingu z Apollonem. Strzeliłem nawet dwie bramki. I tak chciano się mnie pozbyć w nie do końca uczciwy sposób. Na drugi dzień przyszedłem do klubu z prawnikiem. Zdziwiło ich to, że piłkarz korzysta z usług kogoś takiego. Sprawę wygrałem i wróciłem do Polski.
W przeszłości pytały o ciebie lepsze kluby niż cypryjskie.
Po meczu z Bułgarią w Burgas pytało o mnie TSV. Borussia Dortmund też była zainteresowana. Koreańczycy blokowali moje odejście. Pytałem menadżera sezon w sezon, ale odchodziłem z niczym.
Nie mogłeś się postawić? Kluby z Niemiec nie będą pytać w nieskończoność, w końcu twoja wartość by spadła.
Dla Koreańczyków nie liczyła się kasa. Liczyła się tylko walka o mistrza, chociaż to był czas, kiedy nam nie szło i śmieliśmy się, że niedługo pobije nas Świt Nowy Dwór Mazowiecki. To nie był okres, kiedy promowano chłopaka z zaplecza i po kilku meczach sprzedawano go zagranicę. Wiem, że teraz polski piłkarz szybciej wraca z obcej ligi niż przyjeżdża, ale tej szansy mi szkoda.
Wspomniałeś mecz z Burgas. „Kurczę, mogłem więcej w tej kadrze ugrać” – nachodzą takie myśli?
Miałem dobrą konkurencję: Juskowiak, Trzeciak, Świerczewski. Poza tym ten mecz mi po prostu wyszedł. Zresztą po tym spotkaniu złapałem kontuzję, wypadłem z meczu z Anglią.
Po prostu dobry dzień i wyszło?
Jeśli ktoś jest dobrym kadrowiczem to na 30 meczów 20 gra dobrych, a nie 2,3.
Wróćmy do kariery klubowej. Kontrakt z Lechem po tylu latach w Legii to nietypowy ruch.
Chcieli mnie z powrotem w Warszawie, ale pojawił się nowy gość, nazwijmy go dyrektorem, który był tylko od oszczędzania kasy. Obraziłem się trochę na to, jak mnie potraktowano. Miałem też oferty z Petrochemii Płock. Było blisko, ale Poznań był atrakcyjniejszy pod względem sportowym. Miasto zainteresowane piłką, duży, pełny stadion. Chyba mnie tam lubili, bo kiedy przyjechałem na Bułgarską z Łęczną, zerwałem więzadła, schodząc z boiska dostałem owację. Może postrzegali mnie bardziej jako na człowieka niż piłkarza Legii.
Szacunku do kibiców mógłbyś uczyć innych piłkarzy z Olsztyna – braci Gikiewiczów.
Znam ojca Mierzejewskiego i wiem, że jego syn to poukładany chłopak. Za to ci dwaj… Niedaleko pada jabłko od jabłoni? Tylko tyle mogę powiedzieć. Ile ten chłopak ma bramek w Śląsku?
W poprzednim sezonie dwie, w tym żadnej (stan na 4. kolejkę – red.)
Oni myślą, że ich najlepszy czas nigdy się nie skończy. Ł»e zawsze będą mistrzami Polski. Jeśli Łukasz nie będzie strzelał bramek, będzie musiał zmienić klub. Pójdzie na przykład do Świtu Nowy Dwór Mazowiecki, gdzie jest większość kibiców Legii. Fani pamiętają rzeczy dobre, ale złe w szczególności. Naprawdę można bardzo zaszkodzić swojej karierze takim głupim śpiewaniem. Bałbym się zrobić coś takiego! W ogóle jak to świadczy o zakompleksieniu! Przecież o mistrza nie walczyli z Legią tylko z Ruchem. Legia w ostatniej kolejce liczyła się najmniej. Sebastian Mila też śpiewał. Człowiek na poziomie, a zrobił coś tak głupiego.
W Łęcznej czułeś się trochę jak w domu, jak w Olsztynie?
Przypomniały mi się dobre czasy. Było super! Mieliśmy okres, kiedy przegraliśmy sześć meczów z rzędu a następny graliśmy z Wisłą Kraków u siebie. Skończyło się 1:2. Po meczu do szatni przychodzi prezes z Bogdanki i mówi, że… da nam premię, bo świetnie gramy! (śmiech) Dobrze współpracowało mi się z trenerem Zielińskim. Niestety go zwolniono, ale nie z jego winy. Padł ofiarą grupy „Ślązaków”. Nie podam nazwisk. Prezentowali typowo polskie podejście: wystarczy wygrać kilka meczów i już nie trzeba się starać. Pojechaliśmy na zgrupowanie do Czech po rundzie jesiennej. Pierwszego dnia właśnie ci „Ślązacy” mówią, że idą na dyskotekę i chcą mnie wyciągnąć. Kompletnie mnie to zdziwiło! Jak to? Pierwszego dnia? Rozumiem w połowie obozu, ale od razu po przyjeździe? Pytam się ich: „Ł»ony trzymają was tak bardzo na smyczy, że nie możecie się napić piwa w domu”?
Trener Zieliński nie miał łatwo. W Łęcznej „Ślązacy”, w Lechu zwolniono go przed meczem życia z Manchesterem City, a w Polonii znosił fochy prezesa i piłkarzy w szatni.
On i Waldemar Fornalik od zawsze byli w cieniu trenerów z głośnymi nazwiskami. Nie ważne co osiągnęli, to i tak bardziej przychylnym okiem patrzyło się na szkoleniowców ze znaną marką. W Lechu nie dawano mu szans, ale zrobił mistrza, w Polonii też miał wyniki. Moim zdaniem zasłużenie trafił do grona trenerów z górnej półki. Zasłużenie, bo musiał się naharować, żeby to osiągnąć.
W Górniku rozwiązano z tobą kontrakt. Potem trafiłeś do Odry, klubu bardzo specyficznego – nie wkurzało ciebie to, gdzie wylądowałeś?
Nie mam żalu do Górnika o rozwiązanie umowy, miałem kontuzję. O Odrze też nie mogę nic złego powiedzieć. Z drugiej strony uważam, że takie kluby nie powinny istnieć. Ten festyn, grill na trybunach. Byłem bez kontraktu, więc mnie wzięli.
Waldemar Fornalik, wtedy trener w Wodzisławiu – specjalista od naprowadzania piłkarzy na właściwe tory – nie pomógł tobie?
Trenera wspominam dobrze. Jednak co taka pomoc by mi dała? Pograłbym najwyżej ze trzy lata dłużej. Można żałować tylko jednego: za moich czasów nie było szkolenia na poziomie. I pewnie do dzisiaj go nie ma. Wielu zawodników to potwierdza. Przy moich predyspozycjach mógłbym grać wszędzie, naprawdę wszędzie poza bramkarzem! Gdybym trafił w wieku 7 lat na przykład do szkółki takiego Ajaksu Amsetrdam, grałbym pewnie gdzieś indziej.
Mimo wszystko wcześnie skończyłeś karierę.
Byłem za bardzo zmęczony piłką.
To znaczy?
Miałem dość organizacji w większości polskich klubach. Nie było pasjonatów z prawdziwego zdarzenia, którzy zagwarantowaliby sukcesy, a nie będą tylko o nich mówić. Nie było wspólnego celu, grania do jednej bramki. Każdy ciągnął w tę swoją stronę. Było dużo mówienia, a mało działania. Legia daje obecnie wzór i pomysł na prowadzenie klubu, ale pewnie w wielu miejscach od moich czasów niewiele się zmieniło.
Ł»ałujesz jakiejś swojej decyzji?
Kiedy odszedłem z Wodzisławia, pytało o mnie Zagłębie, dzwonili dziennikarze z Wrocławia. Gdyby telefon zadzwonił kilka miesięcy później, pewnie bym się zdecydował na grę. Przecież te kilka sezonów na niższym poziomie dałbym radę. Dzięki wybieganiu, wytrenowaniu poradziłbym sobie. Nagle doszło do mnie, o co mi chodzi. Kurde, przecież chciałem jeszcze pograć w piłkę! No to gram. W A-klasie! (śmiech)
Rozmawiał DAMIAN DRAGAŁƒSKI