Jedna z bardziej komercyjnych twarzy kuli ziemskiej wróciła na pierwsze strony sportowych gazet. Już nie reklamując nowy smak chipsów, Pepsi, czy aparatów fotograficznych. Tym razem zabłysnął tam, gdzie niektórzy powątpiewali w sens kontynuowania nieuniknionej bessy. Na zielonym boisku, nazajutrz po śmierci ojczyma, na oczach wypełnionego po brzegi Estadio Mineirao. Ronaldinho trafił trzykrotnie, przy okazji wysyłając sygnał do Mano Menezesa: – ٹle zrobiłeś nie zabierając mnie do Wrocławia.
70 tysięcy widzów na trybunach. Niespełna 2,5 miliona mieszkańców. Belo Horizonte, stolica stanu Minas Gerais, od czerwca ma nowego idola. Wiadomość o przenosinach charyzmatycznego Brazylijczyka poruszyła cały region, z kolei dla niego była ucieczką od zgiełku Rio, głośnego życia po zmroku, czegoś co jego karierze nadawało kolorytu i nie pozwalało popaść w monotonię. Władze Atletico Mineiro zadbały o to, by ich 32-letni gwiazdor zredukował bieg i pozwolił wyeksploatowanemu organizmowi nieco się wyciszyć. To klub wybrał miejsce zakwaterowania Ronaldinho, wybierając usytuowany na obrzeżach miasta Pallace Hotel. Za dobę pobytu w tym miejscu płaci się od 780 dolarów, a mało prawdopodobne, by piłkarz odmówił sobie tej bogatszej oferty.
W ciągu krótkiego czasu zrobiło się o nim tak cicho, że jeden z internautów postanowił uśmiercić Brazylijczyka. Przynajmniej chwilowo – na stronach Necropedii – udało mu się. Komunikat brzmiał: – Ronaldinho nie żyje. Zginął w wypadku samochodowym na drodze numer 80 pomiędzy Morristown a Roswell. R10 to kolejny uśmiercony, tuż po Pele i Messim. Głupota ludzka nie zna granic, o czym świadczyła data zgonu Gaucho – 4 września 2012 roku – choć informację podano 3 września.
– Ronaldinho żyje i ma się całkiem dobrze – komunikowały media po pierwszych występach w barwach Atletico. Ponoć podciągnął się fizycznie, pomimo że ze smukłą sylwetką ma tyle wspólnego, co Rafał Murawski. Gra w zespole, w którym brakuje głośnych nazwisk. Tym jedynym nieco bardziej rozpoznawalnym jest Jo. 25-latek, wracający do ojczyzny z podkulonym ogonem. W Europie trochę pograł w CSKA, to potem kupił go Manchester City, wysyłając na wypożyczenie do Galatasaray i Evertonu. Teraz w duecie z Ronaldinho ma przypomnieć kibicom o mistrzowskim sezonie sprzed 41 lat.
Gdy wydawało się, żeR10 wjechał na właściwy tor, że uciekł od imprezowego towarzystwa, spadła na niego największa tragedia. U matki – z zawodu pielęgniarki – wykryto raka złośliwego. Ł»eby tego było mało, w ostatni piątek zmarł opiekujący się nią ojczym Ronaldinho. Brazylijczyk mimo to wybiegł na boisko i pokazał, że jeszcze dryfuje. Trzy bramki, z czego ta pierwsza stanowi lekcję instruktażową dla piłkarskiego światka, przypomniały o magii R10. A sam zawodnik z piłką przy nodze wyglądał tak, jak wiecznie opisujemy jego barwny życiorys. W wersji „for fun”. I jak tu nie złożyć rąk do oklasku, gdy obserwuje się takie bramki, jak te poniżej. Póki co, jego Atletico Mineiro plasuje się na drugim miejscu ze stratą sześciu punktów do lidera.
Czy na reprezentację nie jest już za późno? W ostatnim czasie Mano Menezes „odkurzył” Kakę. Jeśli piłkarz Realu nie zda egzaminu we Wrocławiu, selekcjoner zmuszony będzie szukać dalej. Nawet przyjazd najbardziej utytułowanej drużyny świata nie gwarantuje kompletu widzów na trybunach stadionu Śląska. Brazylia już nie jest tak rozchwytywana, jak kiedyś. Coś tu nie tak, kogoś brakuje, a może czegoś? Może tej magii, którą karmili oczy widzów Rivaldo, Ronaldo i Ronaldinho. Zatem jaki będzie następny wybór Menezesa? Prawdopodobne, że skierowany na Belo Horizonte i najbliższy mecz magicznego R10.
MICHAŁ WYRWA
