Królewscy przyjeżdżają do Barcelony zanurzeni po szyję – napisał dziś kataloński „Sport” i jeśli trzymać się tych topielczych porównań, Real ciągle dryfuje. Jest nadal przy życiu, ale ani o centymetr bliżej powierzchni. Przewaga Barcy w tabeli Primera Division nadal wynosi osiem punktów. Dwa kwadranse przed końcem, kiedy Messi strzelił na 2:1, mistrzowski tytuł był już prawie na katalońskim podwórku, ale wystarczyło pięć minut, by Ronaldo tę egzekucję przynajmniej znacząco opóźnił. Mecz musiał się jednak podobać, bo był w nim cały bogaty pakiet piłkarskich emocji. Wszystko, prócz chłodnej kalkulacji, ile dany wynik przynosi korzyści, a ile strat jednej i drugiej drużynie.
Emocje w La Liga nie skończą się w październiku. Choć kto wie, jakby to było, gdyby nie Pepe przy pierwszym golu dla Barcy (dziwnym, w pierwszej fazie akcji wypracowanym, a jednak strzelonym w chaosie, nie bardzo w stylu Blaugrana) i gdyby nie Benzema, który zmarnował dwie oczywiste patelnie. Nie przekonały nas jakoś łopatologiczne tłumaczenia Romana Koseckiego, że „te najłatwiejsze sytuacje są często najtrudniejsze”. Bzdura. Benzema miał obowiązek przyszpilić rywali golem na 2:0, a wtedy – choć sami nie jesteśmy zwolennikami takiego gdybania – wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Kto wie, czy właśnie ten detal, krótki fragment pierwszej połowy, nie odwrócił kierunku, w którym zmierzało spotkanie.
Całe Camp Nou dwukrotnie skandowało dziś hasło „independencia!”, domagając się katalońskiej niezależności, ale póki co… to Barcelona ogłosiła piłkarską niepodległość. Głównie w defensywie, dosyć mocno odklejając się od pierwowzoru Guardioli. Środek obrony był momentami dziurawy jak sito. Aż szkoda, z perspektywy kibiców Realu, że madrytczycy w całym meczu tak rzadko go absorbowali. – Ten mecz to potwierdzenie, że drużyna Pepa umarła. Oczywiście, ona dalej będzie wygrywać, ale już w innym stylu – komentował autor hiszpańskiej biografii Guardioli – Guillem Balague.
Statystyki dwóch pierwszych kwadransów zupełnie zakłamywały rzeczywistość. Barcelona miała 65% posiadania piłki, dziewięciu jej zawodników skuteczność podań powyżej 90%, a tymczasem w istotnych sytuacjach bramkowych to Real prowadził 4:0. Niewiele z gry miał Cristiano Ronaldo. Rzadziej przy piłce byli tylko Benzema, Marcelo oraz Casillas, a jednak zrobił dokładnie to, co leżało w jego obowiązkach. To samo Messi. Co można napisać o Messim, by nie powiało banałem? Ł»eby nie powtarzać tego, co wszyscy widzieli? Może, że żaden inny piłkarz nigdy nie strzelił tylu goli Casillasowi powinno wystarczyć za odpowiednie świadectwo.
Trzeba oddać, że w drugiej połowie znacznie bliższa zdobycia bramki była Barcelona. Sprawiała wrażenie jakby się otrząsnęła. Jakby rywal pokazał już wszystko, co miał do zaoferowania. W końcówce znów była o centymetry od 11-punktowej przewagi w tabeli. Ale ostatecznie jej nie osiągnęła. I tak właściwie, skoro liczymy, że dzisiejsze emocje to ciągle tylko wstęp do dalszej rywalizacji o tytuł – całkiem dobrze się stało.
PAWEŁ MUZYKA