„Poczuj atmosferę stadionu” na bandach reklamowych, a na trybunach nudy i werbalne obrzucanie się błotem kibiców obu drużyn. Na boisku nie lepiej, więc tak jak typowi malkontenci na początku zaznaczamy – mamy za sobą świetne widowisko w pierwszej połowie i kiepściutkie w drugiej. I, co warte uwagi, Wisła wreszcie przestała grać przeciwko trenerowi. Tyle, że piłkarsko i tak była za słaba na Legię i przegrała 1:2. Ale to bez znaczenia, bo jeśli chodzi o dalekosiężne wnioski – w Krakowie odzyskują zespół godny ekstraklasy.
Osławiony efekt nowej miotły potrwał około kwadrans – zakończony zresztą znakomitym trafieniem Garguły z wolnego, co jednocześnie oznacza symboliczny koniec rundy dla pomocnika Wisły. Bo ledwie po okazaniu radości miał już problemy z dotoczeniem się do koła środkowego. Tomasz Kulawik darował sobie gestykulację i schował ręce do kieszeni. Jakby pogodzony, że w kilkanaście dni nie postawi trupa na nogi. Jego piłkarze w sekundzie padli bez walki. Legia przejęła i inicjatywę, a za egzekucję wziął się Jakub Kosecki. Raz, dwa i po robocie, szczęśliwe dwie piłki spadły pod nogi skrzydłowego wojskowych, który nie miał specjalnego wyboru. Najpierw przylutował od słupka, a później pomógł mu Pareiko – tradycyjnie padający na dupę, pod którą… wcześniej przemknęła mu piłka.
Druga połowa? Dajmy spokój, podobne granie oglądamy od piątku do poniedziałku co weekend. Nędza, brak sytuacji. Czasem w oczy rzucał się Salinas, ślizgający się przy każdej akcji (czym przypominał trochę Manu). Ale mecz i tak się jakoś oglądał, choć głównie przez wrażenie z pierwszej połowy. Tak, właśnie przez te dwa pojedyncze błyski Koseckiego, który ten dzień na zawsze powinien zakreślić sobie w kalendarzu. Bo tak owocny wieczór będą mu przypominać w studiach telewizyjnych nawet po zakończeniu kariery.
A, parę słów z obowiązku powinniśmy poświęcić przystawce do nieco nadgniłego dania głównego serwowanego na Łazienkowskiej. Ruch kontra Bełchatów… O wnioski ciężko. Przychodzi nam tylko do głowy, że niektóre mecze powinny odbywać się o tej samej porze, żeby na równe popisy nieudolności nawet nie tracić czasu. Dla nas weekend rozpoczyna się wyjątkowo siermiężnie, ale dla wicemistrzów Polski przyjemnie – choć tylko przez pryzmat wyniku. 2:1 z GKS-em to już trzecie zwycięstwo „Niebieskich” z rzędu w czwartym meczu pod wodzą Jacka Zielińskiego, który zaczynał od remisu z Koroną. Na Cichej wszystko zaczyna wracać do normy, przynajmniej pod względem regularności w koszeniu punktów na amatorach…