Edward Potok: – Nikogo nie wołałem o pomoc, sami zaproponowali…

redakcja

Autor:redakcja

06 października 2012, 16:39 • 13 min czytania

– Lato nie ze wszystkim i nie ze wszystkimi sobie poradził. Jednak niekoniecznie tylko ze swojej winy, bo jak niektórzy członkowie zarządu coś zgodnie przegłosowali, to po wyjściu z sali okazywało się, że mają inne zdanie. Może myślał, że tak jak w piłce, wszyscy będą działali wspólnie i uczciwie? – zastanawia się Edward Potok, kandydat na prezesa PZPN. Przebieg rozmowy, podobnie jak w przypadku Zdzisława Kręciny, staramy się oddać jak najdokładniej: bez zmiany kolejności pytań, bez specjalnej edycji i korekty.
Dlaczego zdecydował się pan kandydować? Albo inaczej – co ma Potok, czego nie mają Kosecki, Boniek, Kręcina i Antkowiak?
Każdy z nas się różni. Ja mogę jedynie powiedzieć, co ja mam, a nie to, co mają panowie Kosecki czy Boniek.

Edward Potok: – Nikogo nie wołałem o pomoc, sami zaproponowali…
Reklama

To w takim razie, co pan ma, czego oni nie mają?
Jestem osobą, która przeszła wszystkie szczeble piłki nożnej. Zaczynałem jako zawodnik w niższych klasach rozgrywkowych, a po kontuzji zapisałem się w Łodzi kurs instruktorski. W 1975 roku rozpocząłem pracę z młodzieżą w Metalowcu فódź, potem prowadziłem przez kilka lat trzecioligowego Orła, później Zawiszę Bydgoszcz. Po skończeniu AWF, byłem zastępcą szefa i szefem Orła, szefem i dyrektorem Zawiszy. W 2004 roku zostałem prezesem فZPN, wybierano mnie na dwie kadencje, podobnie do zarządu PZPN. Ale zajmowałem się nie tylko piłką, bo w Orle było dziewięć sekcji sportowych, w Zawiszy – jedenaście. Wtedy Bydgoszcz była w ścisłej czołówce, miałem ponad czterystu etatowych pracowników.

Wszyscy to znamy, a ja chciałbym się dowiedzieć, co pan ma, czego nie mają inni? Bo Kosecki był lepszym piłkarzem, Boniek…
Proszę pana… Ustalanie kto był lepszym w jakimś działaniu jest niezwykle trudne. To sprawa subiektywna. Może i oni byli wielkimi piłkarzami, ja byłem w niższych klasach – ale grałem! Jeśli mówimy o trenerce, to miałem wielu reprezentantów kraju, w samym Orle naliczyłem z trzydziestu młodych chłopaków, którzy później grali w ekstraklasie. Andrzej Woźniak – u mnie był jako 19-latek, potem w reprezentacji, Chałaśkiewicz, Wesołowski czy Piotrek Nowak. Byłem przez dwanaście lat trenerem, na pewno dłużej niż koledzy. Kierowanie firmami to również dla mnie wielka sprawa.

Reklama

Początkowo miał pan w wyborach nie startować.
Gdybym miał nie startować, tobym nie startował.

Sam pan powiedział, że wystartował w ostatniej chwili, bo plan miał zupełnie inny.
Proszę pana… Człowiek zawsze ma różne plany. Były rozmowy o rozwiązaniach, które były na tamten czas. Ale zgodnie z uchwałami PZPN i regulaminem przystąpienia do wyborów, spełniłem wszystkie warunki.

Tego nie kwestionuję. Prawdą jest wcześniej, że miał pan poprzeć innego kandydata w zamian za stanowisko wiceprezesa?
Nigdy nie stawiałem tak sprawy, że w zamian za coś miałbym kogoś poprzeć. Za dużo zrobiłem dla polskiego sportu i polskiej piłki, żebym prosił kogoś o stanowisko w zamian za coś.

To co pan takiego zrobił dla polskiej piłki? Konkretnie.
Proszę pana, mówiliśmy o tym. Ł»yczyłbym panu czy komukolwiek, żeby w moim wieku miał za sobą bycie trenerem drużyny ligowej, kierował jednym z największych klubów piłki nożnej, skończył trzy uczelnie, w tym warszawski AWF. Miałem duże szczęście, że tyle osiągnąłem.

Znów pan nawiązuje do Zawiszy, a z tego, co słyszę, to wielu wywiozłoby pana stamtąd dziś na taczkach.
Proszę pana… Każdy, kto aktywnie pracuje, musi być przygotowany na różne rozwiązania. Wystarczy, że pan napisze coś nie do końca sprawdzonego czy nieprzyjemnego dla kogoś, to też go tak ocenią. Dziś się trzeba z tym liczyć – znani ludzie w sporcie, polityce czy biznesie często są bardzo negatywnie oceniani, a dopiero później okazuje się, że wiele zrobili w danej dziedzinie.

Za pana prezesury wycofano jednak Zawiszę z drugiej ligi przez złą sytuację finansową.
Powinien być pan przygotowany i zorientowany, jeśli chce rozmawiać z taką osobą, jak ja. Bo to nieprawda. Jeśli pan przychodzi do mnie i kłamie… Proszę sprawdzić w uchwale, że wycofanie z rozgrywek padło na drugim posiedzeniu zarządu, z osobą, która przyszła na moje miejsce. Ja już wtedy nie byłem szefem.

ٹle się wyraziłem – kibice za tamtą decyzję obarczają pana, pańską złą prezesurę.
To panu odpowiadam, jak wyglądała uchwała.

Chodzi o to, w jakim położeniu finansowym był wówczas klub, kibice do dziś mają do pana pretensje.
Jeśli uważają tak, jak pan mówi, to mogą być niezadowoleni. Ale to nieprawda.

Zawisza miał problemy finansowe, mówiło się o długach.
Klub nie miał złotówki zadłużenia, bo niemożliwym było, żeby klub wojskowy miał choćby złotówkę długu. Właścicielem było wojsko i nie było takich sił, aby jakichś pieniędzy nie dało się odzyskać.

To dlaczego w Bydgoszczy mają o panu tak złą opinię?
Niech pan ich spyta. Bo ja mam informacje, że mają o mnie rewelacyjną opinię. Jestem zdania, że jeśli ma pan 30-40 proc. pozytywnych opinii, to jest pan dobry. Byłem tam w ubiegłym roku, podczas wystąpienia powiedziałem kilka zdań, bardzo ładnie mnie przyjęto.

Zgadza się pan, że PZPN ma najgorszy wizerunek w społeczeństwie ze wszystkich organizacji?
Nie zgadzam się, ale faktycznie, wizerunek jest bardzo zły. O wielu instytucjach nie mówi się w ogóle, bo albo nikt się nimi nie zajmuje, albo są tak słabe. A PZPN? Teoretycznie, jeśli o jakimś podmiocie mówi się dużo, to dobrze, ale im więcej byłoby pozytywnych opinii, tym lepiej.

Ten wizerunek można łatwo zmienić? A może odejście Grzegorza Laty już go poprawi?
Można zmienić. Nie sądzę, żeby sama zmiana prezesa coś zmieniła, nie to jest główną przyczyną. Problem tkwi w braku współpracy z mediami, odpowiednim przekazie do kibiców i społeczeństwa. Oczywiście, dochodzą do tego niezrozumiałe decyzje, które nie są przekazywane takim językiem, aby… były zrozumiałe. Do tego częste wpadki, które negatywnie wpływają na odbiór PZPN.

Poprawienie współpracy z mediami to jeden z punktów pana programu. Co pan przez to rozumie – zmianę regulaminu czy zmianę osób, w tym Agnieszki Olejkowskiej?
Gdyby receptą było zwolnienie pięciu czy dziesięciu osób, to każdy by to zrobił.

Obecni ludzie odpowiadają za tę współpracę z dziennikarzami.
Tak, ale w wielu dziedzinach muszą być dokonane zmiany, począwszy od osoby najważniejszej – prezesa. On musi mieć kontakt z mediami, być do dyspozycji w odpowiednim wymiarze, mieć dobrze przygotowany zespół ludzi, który odpowiednio reprezentuje i prezesa, i związek. Trzeba podjąć wiele przedsięwzięć, które zachęcą media do współpracy z PZPN. Może należałoby podjąć współpracę z młodymi dziennikarzami, podpisać umowy z uniwersytetami, których studenci mogliby pisać o związku i jego przedsięwzięciach?

Uważa pan, że młodzi ludzie są chętni do pisania o PZPN w pozytywnym świetle? Bo ja odnoszę przeciwne wrażenie.
Jeśli będziemy korzystać z ich opracowań, to wierzę, że tak. W zamian będziemy ich albo wynagradzać, albo pokazywać przez polską piłkę na zewnątrz. Proszę pana, to nie jest tak, że jednym ruchem wszystko poprawimy. Tych spraw negatywnych nazbierało się przez lata – począwszy od sędziów, od korupcji, dochodziły kolejne złe sprawy. Nie da się z dnia na dzień tego naprawić. Ale przy chęciach i odpowiednim działaniu do odczuwalnej poprawy wystarczy rok.

Kandydowanie Zdzisława Kręciny, jak ocenia wielu, jest skandalem?
To, że jestem jednym z kandydatów, stawia mnie w niezręcznej sytuacji. Wypowiadanie się o innych byłoby nieuczciwe – tak samo, gdyby ktoś o mnie mówił rzeczy, które nie są sprawdzone czy uzgodnione… Nie ma sensu powtarzać, w jakich okolicznościach Kręcina odszedł, ale odejścia sekretarza w takich okolicznościach sobie nie przypominam. Musiały być tego jakieś powody. Cóż, to jego decyzja, sam jestem ciekaw, co nim kierowało.

Chce coś udowodnić.
Być może. To inteligentny człowiek, bardzo dużo zrobił dla polskiej piłki i jeśli udowodniłby, że nie wszystko, co się o nim mówi, jest prawdą, to z chęcią bym go wysłuchał. Każdego człowieka trzeba cenić.

Pan wygrywa wybory i bierze Kręcinę na sekretarza bądź kogoś o podobnym profilu czy szuka kompletnego przeciwieństwa?
Mimo że jestem w związku od wielu lat, chciałbym postawić na mocne reformy i zmiany. Dlatego nie mieści się to w moich założeniach.

Reforma, czyli przede wszystkim wymienić ludzi?
Nie do końca, choć będzie to powiązane. Reforma i zmiana systemu, zarządzania czy kierowania związkiem, większa otwartość na zewnątrz – to najważniejsze rzeczy. Jeśli ktoś nie będzie spełniał warunków, by te zmiany dokonać, być może się pożegnamy. Ale w polskim związku jest wielu, wielu ludzi, również młodych, którzy mogą okazać się bardzo przydatni.

Trzeba obiecywać stanowiska, aby wygrać wybory?
Nie, nie, nie… Przynajmniej ja na dzień dzisiejszy niczego nie obiecuję, z nikim o tym nie rozmawiałem. Czy mogę się z tym spotkać w końcowej fazie? Nie wykluczam, ale nie przewiduję. Dziś pomagają mi jednak osoby, bo jednoosobowo nie dałbym rady prowadzić kampanii, z którymi wiem, że mógłbym dalej współpracować.

Kilka lat temu, kiedy فKS rozpaczliwie walczył o uzyskanie licencji na grę w ekstraklasie, w większym gronie pojechaliście do Warszawy: Grzegorz Klejman, kilku piłkarzy i pan. Klub licencję dostał i Klejman zaprosił kilka osób na imprezę do „Anatewki”, parę ulic stąd. Wszyscy świętowali, alkohol lał się strumieniami, a pan siedział po cichu, do nikogo nic nie mówił, jedynie jadł i pił, a dzień później okazało się, że ŁKS w ekstraklasie… jednak nie zagra.
Bardziej bym pana cenił, gdyby pan był dobrze przygotowany.

Tak, dlaczego? Co się nie zgadza?
Po pierwsze, alkoholu nie tknąłem.

Nie powiedziałem, że pan tknął. Ale chyba nie to jest najważniejsze.
Nie tykam alkoholu pod żadną postacią od 6 marca 2007 roku. Nawet grama piwa. Nic.

Z czym to jest związane?
Z taką moją decyzją… Chciałem być zawsze sprawny do działania, a alkohol w tym nie pomaga. Rzeczywiście, w tamtym okresie byłem przekonany, że ŁKS na licencję zasłużył, spełnił minimalne warunki. Oprócz jednego, czego do dziś nie potrafię zrozumieć – aroganckiego, wręcz wrogiego zachowania człowieka będącego wówczas prezesem. Na prośby komisji, co później sprawdziłem, odpowiadał, że nie ma czasu przyjechać. Bo jest w ogródku, koło Warszawy! Nie mogło to zadecydować o nieprzyznaniu licencji, ale była to rzecz niedobra. Komisja czeka kilka godzin, a ktoś robi sobie żarty – że dokumentów nie dowiezie, że jednak nic nie będzie wyjaśniał. Wiem, jak komisja „odwrotnie” się wtedy do sprawy ustawia. Nie wiem, czy kiedyś do tego dojdę, ale myślę, że musiały być osoby źle nastawione na ŁKS. Bo, mimo wszystko, klub powinien warunkowo dostać licencję.

Odchodzi pan od kluczowej kwestii – wiedział pan wtedy, co się święci? Wszyscy się cieszyli, tylko nie pan.
Proszę pana, w takich sprawach zawsze trzeba być ostrożnym. Jeśli nie ma się odpowiednich dokumentów, to należy poczekać do końca. Ale ja po spotkaniu w Warszawie też byłem pewien, że ta licencja została przyznana.

A powiedział pan, że jestem źle przygotowany, bo?
Bo zrozumiałem, że pan twierdzi, że piłem wtedy alkohol. Dobra, nie ma tematu.

Jak pan wspomina rozmowy z Ryszardem Forbrichem w sprawie transferu Pawła Kryszałowicza?
Dziś ktoś już mnie o to pytał, ale ja tego nie pamiętam. Sprawa z mundurem to plotka.

Sam Forbrich to opowiadał.
Ciekawie byłoby, gdyby ktoś tę plotkę rozwikłał, bo jak przyjechałem do Zawiszy, to ona już krążyła. Myślę, że tak powiedział trener فazarek do innego pułkownika i, znając فazarka, mogło tak być. Forbrich to chyba podłapał i siebie do tej historii wstawił. Pamiętam jednak, że o Kryszałowiczu z Forbrichem rozmawiałem, potem on coś opowiadał, że go straszyłem bronią… Trudno mi powiedzieć, być może to jakieś żarty wtedy były.

Paweł Zarzeczny pisze: „Jak spojrzeć na zestaw par, jak Boniek dogada się z Kosą, to Kręcina dogada się z tym Potokiem i Antkowiakiem, i będziemy mieli taki PSL u władzy.”
Nie wolno w życiu mówić, że coś nigdy się nie stanie, ale w tym przypadku jest to nieprawdopodobne. Jeśli byłyby jakieś rozmowy, to takiego rozwiązania nie przewiduję.

Czuje się pan kandydatem, będącym na uboczu, traktowanym jak czarnego konia? Tak pan jest odbierany.
Proszę pana, mówiłem o swoim doświadczeniu, ważnych funkcjach, które pełniłem, więc jeśli tak późno podjąłem taką decyzję, to musiałem mieć podstawy. To nie jest decyzja po to, aby zająć miejsce w zarządzie. Nie! Zdecydowałem, że o posadę prezesa będę walczył do końca., bo szanse mam.

Przedstawia pan to w taki sposób, jakby całe piłkarskie środowisko poprosiło pana o kandydowanie. Ja to tak odbieram.
Na takim etapie nie było potrzebne, aby całe środowisko jednakowo myślało.

W takim razie – część środowiska.
To się zgadza. Wpływ na moją decyzję w znacznej części miało to, że wystąpiono do mnie z propozycją, abym wystartował. Wtedy zacząłem poważnie o tym myśleć. Nie prosiłem nikogo, nie wołałem o pomoc, bo chciałbym wystartować. Jestem chyba jedynym z pięciu przypadków, że zwrócono się do mnie z takim zapytaniem.

Zbigniewa Bońka domaga się większość środowiska.
Tak, bo Boniek jest szanowany i widzą go na tym stanowisku. W moim przypadku chodzi o poparcie działaczy, a jest jeszcze wielu ludzi…

Zbigniew Lach mówi, że jest pan najlepszym kandydatem.
Bardzo go cenię, ale on mówi różne rzeczy.

Skoro środowisko wypchnęło pana na piedestał, będzie pan zaskoczony, jeśli nie wygra?
Nie. Mam realne spojrzenie na sytuację i myślę, że żaden z kandydatów nie może z pewnością powiedzieć, że wygra w pierwszej turze. Nie widzę nikogo, kto miałby taką przewagę.

Nie ma faworyta?
Oczywiście, że są. Boniek i Kosecki to wielcy kandydaci. Ale uzyskanie w pierwszej turze 51 proc. będzie bardzo trudne dla któregokolwiek z tej piątki.

Kandydaturę Koseckiego odbiera pan jako próbuję ingerencji PO w piłkę nożną?
Odbierałbym, gdyby Kosecki nie był wielkim piłkarzem. Tak, wtedy byłbym mocno zmartwiony, a w takiej sytuacji trzeba to odczucie mocno złagodzić. Kosecki zaskoczył mnie działaniem w MZPN jako wiceprezes. Zresztą, na ogół jest tak, że przy wyborach na delegata najwięcej głosów – jakby automatycznie – dostaje też prezes, ale tam najwięcej dostał Kosecki. Czyli coś w sobie ma.

Dlaczego wszyscy nagle odwrócili się od Grzegorza Laty? Pytania, czy uzbiera odpowiednie poparcie, by wystartować w wyborach, kwitował pustym śmiechem.
Jestem członkiem zarządu, on był prezesem, więc trudno mi oceniać. Jest to człowiek uczciwy, używając prostego określenia – dobry.

Z jednej strony uczciwość, a z drugiej strony nieotwarta koperta chowana do sejfu…
Jest to człowiek, który jako piłkarz dokonał wielkich rzeczy. Proszę pana, być dzisiaj królem strzelców na świecie, to niewyobrażalna rzecz. Gdybym był najlepszy na świecie, nawet w najgorszej dziedzinie życia, to byłbym wielkim człowiekiem.

Ale nie z tego teraz Latę rozliczaliśmy.
Gdyby nie dawne wydarzenia, nie zostałby prezesem. Myślę, że za trzy, cztery lata znów będziemy mocno go oceniali. Przeważy to, jak wielkim był piłkarzem i człowiekiem.

Trochę jak z Michałem Listkiewiczem.
To inne porównanie.

Za nim też wielu zatęskniło dopiero po latach, jak już zmienił się prezes.
No tak… Lato nie ze wszystkim i nie ze wszystkimi sobie poradził. Jednak niekoniecznie tylko ze swojej winy, bo jak niektórzy członkowie zarządu coś zgodnie przegłosowali, to po wyjściu z sali okazywało się, że mają inne zdanie. Może myślał, że tak jak w piłce, wszyscy będą działali wspólnie i uczciwie? Był wielkim człowiekiem i wielkim piłkarzem, zostawmy go w spokoju.

Ale nie odpowiedział pan na główne pytanie: dlaczego środowisko odwróciło się od Laty?
Nie tyle środowisko odwróciło się od samego Laty, co zreflektowało się, że PZPN idzie w złym kierunku. Ł»e opinia i wizerunek polskiego związku zamiast się poprawiać, były coraz gorsze.

To pan, Kręcina czy Antkowiak, jako osoby od dawna działające od wewnątrz, nie powinniście mieć w wyborach szans.
Rola prezesa wybieranego w taki sposób jest tak wielka, że to on nadaje ton temu, co się dzieje. Proszę pana, często tak bywa, że uczeń przerasta później nauczyciela. Ł»e uczeń, czyli członek zarządu, nie ma wpływu na zmianę kierunku, w którym PZPN zmierza. To rola prezesa i podlegającego mu biura.

Rozumiem, że pan jest tym uczniem?
Z kandydującej piątki jest czterech uczniów. W końcu Boniek też był wiceprezesem i też zna zasady funkcjonowania.

Wielu się obawia, że jeśli Potok wygra, to da pożyć kumplom.
Proszę pana, musiałbym od razu założyć, że chcę zostać znienawidzony, jak inni. Ł»e miałbym w życiorysie funkcję prezesa PZPN i opinię, że nie nadawałem się do rządzenia. To zbyt wielka cena. Zwłaszcza w moim przypadku, gdzie wiele osiągnąłem. Musiałbym założyć, że zniszczę wszystko to, co zrobiłem przez całe życie.

50 tysięcy miesięcznie to niemała rekompensata.
To mnie nie interesuje, ja i tak w życiu nie narzekam. Uważam, że prezes sam nie powinien zabiegać o środki, to leży w kompetencji zarządu. Nie będzie już tak, że prezes wystąpi sam o podwyżkę – „bo ja chcę”. Zarząd, teraz już ostrożny, zdecyduje o wysokości zarobków. Tak, by społeczność nie miała pretensji.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
1
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama