Kilka lat temu był pewniakiem u José Mourinho, wygrywał najsilniejsze ligi świata, a nawet załapał się na potrójną koronę w Barcelonie. Dopiero tam dostrzegli jedną z jego wad – nie strzela goli. Jako że większość trenerów nie szuka napastników, którzy trafiają raz na pięć meczów, rozpoczął powolny zjazd w dół. Dziś Eidur Gudjohnsen ligę hiszpańską może obejrzeć jedynie w telewizji, bo jego nowymi kolegami klubowymi są Oleg Iachtchouk, Arnar Viðarsson, czy Tim Smolders. Razem z nimi ma uratować Cercle Brugge przed spadkiem z ligi belgijskiej.
Na oficjalnej konferencji prasowej w Belgii nikt się nie czarował – obyło się bez nagłówków o byłym snajperze, wybitnym napastniku i niesamowitym instynkcie strzeleckim. Przeważały banały typu „trenował u Mourinho i Guardioli”, „spędził wiele lat w wielkim futbolu”, „doświadczony”, „przyda się zarówno w szatni jak i na boisku”. Ani słowa o tym, czego tak naprawdę od niego chcą. A chcieć mogą tylko jednego – bramek. Jeżeli po dziewięciu kolejkach ma się cztery punkty i tyle goli co najlepsi strzelcy w lidze, oczekiwania nie mogą być inne. Tym bardziej jeżeli zatrudnia się napastnika.
Oczywiście na efekty trzeba poczekać, bo Islandczyk nie jest formie. Jeszcze przed podpisaniem kontraktu poinformował, że muszą minąć ze dwa, trzy tygodnie zanim dojdzie do pełnej sprawności fizycznej. I nikt się nie pytał dlaczego pomimo treningów z FH Hafnarfjörður i testach w Seattle Sounders nie jest przygotowany do sezonu. Być może liczą, że takie gole jak ten dla rezerw Seattle będzie strzelał bez większych problemów…
Jednak fakty są jednoznaczne – z sezonu na sezon Gudjohnsen strzela coraz rzadziej i jedyne co go trzyma w (coraz mniej) poważnej piłce to nazwisko. Przed rokiem do AEK-u Ateny przychodził ze statusem gwiazdy nie tylko zespołu, ale i całej ligi. Bilans? Czternaście meczów i jeden gol. Dodatkowo w październiku podczas meczu z Olympiakósem Pireus złamał nogę i podbijanie Grecji skończył szybciej niż przewidywał. W lipcu prezes Andreas Dimitrelos uznał, że czas przepędzić przepłacone gwiazdki i rozwiązał kontrakty z byłymi piłkarzami Chelsea i… Legii Warszawa. Razem z nim kopa dostał Roger.
Mimo że jego średnia w Barcelonie wyniosła 0,16 gola na mecz, cały czas nie narzekał na brak zainteresowania. Pół roku bez gola w Monaco? Okej, w takim razie czas na Tottenham. Jak już przepędzono go z Francji, jak Harry Redknapp nie chciał trzymać go dłużej, to z pomocą przyszło Stoke, w którym spędził owocne pół roku. Zaledwie pięć meczów i zero goli na Britannia Stadium było odpowiednią rekomendacją dla Fulham. – Jestem wdzięczny za tę szansę i mam nadzieję, że moja kariera wróci na odpowiednie tory. Nie byłem w zbyt dobrej sytuacji w Stoke, dlatego przyjechałem tutaj udowodnić menadżerowi, że mogę pomóc klubowi i liczę, że wypożyczenie uda się zamienić w stałą umowę. Mamy dużą konkurencję, zespół prezentuje dobrą jakość i decyzja o Fulham była dla mnie bardzo łatwa, a zobaczymy co będzie latem. Mam 32 lata, jestem sprawny fizycznie… – rozpływał się w rozmowach z mediami po podpisaniu kontraktu. Skończyło się standardowo – jak zapowiadał, tak nie zrobił. Jeżeli przez kolejne pół roku przekonał do czegoś Fulham i Stoke, to jedynie do tego, że czas się żegnać.
Transfer do Grecji wcale nie był koniecznością, bo wielką ochotę na zatrudnienie Islandczyka miał świeżo zdegradowany West Ham, który ostatecznie musiał obejść się smakiem. Bo Gudjohnsen postanowił wykonać „kolejny krok w karierze”. – Jestem podekscytowany, że mogę zagrać w Grecji, to jest dla mnie coś nowego, będącego zarazem ciekawym wyzwaniem. Dam z siebie wszystko – zarzekał się w rozmówce z przedstawicielami klubowej strony. W Atenach być może stracił na wartości, ale na pewno nie zubożał. Za rozwiązanie kontraktu osiemnaście miesięcy przed końcem skasował prawie dwieście tysięcy funtów.
Przez ponad trzy lata od czasu odejścia z Barcelony strzelił trzy gole, zaniżając swoją średnią do 0,05. W Grecji miał dać z siebie wszystko, a strzelał rzadziej od Macieja Bykowskiego. W Cercle Brugge musi zacząć. Choć kibice już go lubią, bo stwierdził, że nie jest najemnikiem i może grać za mniejsze pieniądze w Belgii niż w Chinach, Australii lub Stanach Zjednoczonych, to dobry bajer i tak może nie wystarczyć. Tym razem nie wyręczy go ani Drogba, ani Eto’o…
KRYSTIAN GRADOWSKI