Piłkarze Bayernu dotychczas szli jak burza – ogrywali w Superpucharze Niemiec Borussię Dortmund, w Lidze Mistrzów Valencię, a na krajowym podwórku odprawiali z kwitkiem wszystkich po kolei. Do zanotowania najlepszego startu w historii klubu zabrakło tylko jednego kroku. Na przeszkodzie zupełnie nieoczekiwanie stanęło BATE Borysów… W Monachium zawrzało.
Niemiecka prasa nie szczędzi Bawarczykom krytyki – jedna z gazet pisze o blamażu, druga o hańbie. Dziennikarze „Bilda” najniższe możliwe noty, oznaczające kompromitujący występ, wystawili aż czterech piłkarzom: trzem obrońcom (Dante, Boateng, Badstuber) i pomocnikowi (Kroos). Czy ktoś zasłużył na pochwałę? Ktokolwiek? Nie. Statystyki przedstawiają się jednak zdecydowanie na korzyść Bayernu: 61 proc. posiadania piłki, 14 rzutów rożnych, 43 dośrodkowania i 20 strzałów na bramkę. I, co najważniejsze, jeden gol strzelony oraz trzy stracone.
– Nie wiem, jakie są szczegółowe statystyki, ile czasu spędziliśmy przy piłce, ale tylko na początku drugiej połowy mieliśmy problemy z wywarciem na rywalu presji – przyznaje trener Jupp Heynckes.
Ale to nie sama gra stała się największym problemem klubu, ją można jeszcze nazwać wypadkiem przy pracy. Najgłośniej zrobiło się o jeszcze przedmeczowym spięciu pomiędzy trenerem a dyrektorem sportowym. O spięciu chyba dość odwlekanym w czasie – od kilku tygodni mówiło się bowiem o tym, że panowie wchodzą sobie w paradę, jednak obaj zaprzeczali. Aż do teraz. Za mecz z Werderem Brema, zresztą wygrany 2:0, skrytykował piłkarzy Matthias Sammer – że popełniali wiele błędów, że na ich grę ciężko się patrzyło, że nie liczy się sam wynik, ale i również styl. Heynckes nie dość, że z krytyką się nie zgadza, to przestaje trzymać nerwy na wodzy: – Matthias z tą krytyką ostro przesadził. Ale nie możemy załatwiać takich spraw publicznie, od tego mamy szatnię.
– Jak Sammer ma swoje spostrzeżenia na temat zespołu, to Heynckes powinien ich słuchać. Takie wypowiedzi dyrektora są w zupełności normalne. Przecież to jego zadanie! – irytuje się Uli Hoeness. – Nie od dziś wiadomo, że trener jest mniej wrażliwy, więc w końcu mógł się zdenerwować. Nie ma w tym nic nietypowego. Prasa jak zwykle stara się wyolbrzymić słowa Sammera i ich znaczenie, a przy okazji upokorzyć Heynckesa. Trener nie zasługuje na to, by był przedstawiany w tak negatywnym świetle. Obaj wykonują dobrą robotę.
Jak widać, jedna (pierwsza) porażka wystarczyła, żeby w Monachium się zagotowało. Tylko tyle i aż tyle…
PT
