Czerwone Diabły w kotle Premier League – belgijska inwazja na Wyspach

redakcja

Autor:redakcja

18 września 2012, 09:54 • 9 min czytania

Euforia, pięści wzniesione w geście triumfu i jeden człowiek, który przełamał niedostępny nigdy wcześniej dla biało-czerwonych front. Polska po dwóch golach Ebiego Smolarka zaczynała wymarsz na Europę. Odprawiona z kwitkiem Belgia mogła zazdrościć gwardii Leo Beenhakera obecności na czempionacie w Austrii i Szwajcarii. Nasze orły niestety były tylko ciekawostką na Euro, strzelając jednego gola, zajmując czwarte miejsce w grupie i kreując głównego bohatera do filmu „Zabić sędziego”. Przez następne pół dekady sinusoida obu reprezentacji nie wskazywała górnych rejonów. Czerwone Diabły nie podbiły Europy, ostatni raz grając na wielkiej imprezie w 2002 roku. Skuteczny atak na Stary Kontynent przypuściły jednak indywidualności. Anglia – kolebka futbolu to miejsce rojące się od piłkarzy z ojczyzny Jeana-Claude’a Van Damme’a. Vincent Kompany został pierwszym belgijskim graczem zdobywającym mistrzostwo Anglii. Z klubów czołówki tylko Manchester United i Liverpool nie skorzystały z niderlandzkiego zaciągu. Belgowie mają chyba jedyną reprezentację (poza rzecz jasna ekipami z Wysp Brytyjskich), w której trzon stanowi tylu piłkarzy z angielskiej ekstraklasy.
W drugim meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata w Brazylii podopieczni Marca Vilmotsa zremisowali z Chorwacją. W wyjściowej jedenastce znalazło się aż sześciu graczy z Premiership: Kompany, Vertonghen, Vermaelen, Dembele, Hazard i Benteke. Dostępu do bramki broił następca Petra Cecha, Courtois, będący obecnie na wypożyczeniu w Atletico Madryt. Na ławce usiadło pięciu piłkarzy zakontraktowanych z angielskimi klubami. Desantowcy z Premier League uzupełniani przez takie nazwiska jak Witsel, Defour, czy Mertens mają wywalczyć awans z grupy A, gdzie o miejsce pierwsze będą się bić z ekipą Igora Stimaca. Poniżej przedstawiamy subiektywny wybór najciekawszych reprezentantów kopiących na co dzień w najlepszej lidze świata.

Czerwone Diabły w kotle Premier League – belgijska inwazja na Wyspach
Reklama

Vincent Kompany, Manchester City – solidna firma

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Vincent Kompany? Solid company! – odpowiedziałby Wojciech Pawłowski w swoim stylu zapytany o belgijskiego stopera. I miałby rację, w końcu kapitan mistrzów Anglii to solidna firma, gwarantujący spokój na tyłach i utrzymanie zdrowej atmosfery w szatni. Gdyby Belg założył garnitur, odwiedził ciebie w domu i zaproponował zainwestowanie pieniędzy, zgodziłbyś się, nawet gdyby przedstawił się jako pracownik Amber Gold. Kompany to prawdziwy piłkarski dyplomata (cechy odziedziczone po ojcu polityku), emanujący spokojem ale też pewnością siebie, oraz facet bardzo poważnie podchodzący do zadań na najwyższym poziomie. – Lubię grać przeciwko silniejszym rywalom. To sprawia, że prezentuję się lepiej – wyznał kiedyś dowódca najszczelniejszej defensywy Premier League poprzedniego sezonu. Cenią go szejkowie na Etihad Stadium, więc zaproponowali mu nowy sześcioletni kontrakt. – Zostaję tu na kolejne sześć lat, więc sześć razy chcę świętować mistrzostwo Anglii. Liga Mistrzów? Spokojnie, poczekajmy, ostatnio nam nie wyszło, musimy się jeszcze trochę nauczyć – tonował nastroje po złożeniu parafki na dokumencie najlepszy piłkarz ostatniego sezonu w Anglii.

Tomas Vermaelen, Arsenal Londyn – zostawić serce na boisku

Image and video hosting by TinyPic

Graj dla napisu z przodu koszulki, a wtedy zapamiętają ten, który jest z tyłu – słynne zdanie Tony’ego Adamsa jest idealnym odzwierciedleniem poświęcenia i charakteru, które prezentuje Thomas Vermaelen. Jego umiejętności współgrające z wojowniczym nastawieniem chyba nie pozostawiały wyboru – Premiership wydaje się być domem dla właśnie takich graczy.

Vermaelen ku zdziwieniu fanów The Gunners udanie zastąpił sprzedanego do Manchesteru City Kolo Toure. Na Ashburton Grove zaczął wyrastać nowy bohater. Świetna gra głową (mimo zaledwie 182 cm), bezbłędne czytanie gry, czy intuicyjne wślizgi wniosły nową jakość do z reguły niepewnej obrony Arsenalu. Osiem bramek środkowego obrońcy w całym sezonie też musi robić wrażenie. Belg znalazł się w jedenastce sezonu 2009/10, a za Toure przestano tęsknić.

Ubiegłoroczny mecz z Fullham był sztandarowym pokazem zaangażowania 27-latka. W drugiej połowie spotkania nieudana interwencja w obronie skończyła się samobójem. W głowie stopera porządnie się zagotowało. Zareagował w najlepszy z możliwych sposobów. Kilka minut później winowajca samodzielnie odrobił stratę wbiegając w pole karne The Cottagers i strzelając do właściwej bramki.

Waleczny, nieustępliwie broni, celnie strzela, genialnie motywuje. Jeden z niewielu, który nie tnie sznurka wiążącego go z jednym klubem. Kibice pamiętający Martina Keowna, Tony’ego Adamsa czy Dennisa Bergkampa nie muszą bezustannie odgrzebywać archiwum, aby zobaczyć „Kanoniera z krwi i kości”. Szkoleniowiec reprezentacji Marc Wilmots również może być spokojny – taki zawodnik niezależnie od pory, rangi meczu, czy pozycji w drużynie – zawsze da z siebie absolutne maksimum.

Marouane Fellaini, Everton – moda na afro

Image and video hosting by TinyPic

Belgijski wieżowiec uznał, że, tak jak biblijnemu Samsonowi, pozbawienie charakterystycznego owłosienia odbierze mu umiejętności, więc od momentu drugiego sezonu w Standardzie Liege wyróżnia się na boisku charakterystycznym afro. Kibice Toffees podłapali nowy trend na Goodison Park i coraz chętniej zaczęli pojawić się na meczach przystrojeni w peruki imitujące fryzurę mierzącego 194 centymetry pomocnika.

Poza burzą włosów piłkarz wyróżniał się swoją grą. Debiutancki sezon w wykonaniu wieżowca to chyba nadinterpretacja opinii o lidze angielskiej. Zbyt agresywna gra i masa żółtych kartek nie podobała się sędziom i zawodnikom innych drużyn. Jednak Fellaini nie wyróżniał się tylko ostrymi wejściami. Wprowadzenie do Premiership skończył z 9 golami na koncie. Dostał też Ebony Shoe za rok 2008 i klubową nagrodę młodego gracza sezonu, potwierdzając, że rekordowy zakup w wysokości 15 milionów funtów był dobrze trafionym.

Fellaini już zapowiedział, że będzie chciał zmienić otoczenie. Jednak jeśli w przerobionej piosence Franka Sinatry, śpiewanej przez fanów The Tofees pojawiają się wersy:

Marouane Fellaini and if it’s quite all right
Marouane Fellaini, I’ll let you shag my wife

To szukanie lepszej motywacji w bardziej renomowanym klubie może niestety zakończyć się rozczarowaniem.

Eden Hazard, Chelsea Londyn – futbol zapisany w gwiazdach

Image and video hosting by TinyPic

Hazard od momentu narodzin był na jak najlepszej drodze do zostania piłkarzem. Zarówno ojciec jak i matka zarabiali na życie kopiąc piłkę. Dopiero zajście w ciążę zakończyło karierę Caroline grającej jako napastnik w belgijskiej First Division. Najstarszy syn futbolowej familii oprócz doskonałych warunków do uprawiania sportu miał także ponadprzeciętny talent. Można było podejrzewać, że z takiego połączenia może powstać prawdziwa bomba.
– On wie już wszystko. Nie mogę go niczego nauczyć – to słowa jednego z trenerów małego Edena za czasów gry w Royal Stade Brainois

W ubiegłych rozgrywkach było jasne, że dni Hazarda w Lille są policzone. Mistrz Francji to była wciąż za niska półka dla zawodnika takiego kalibru. Zainteresowanie Edenem przejawiała prawie cała europejska śmietanka. Sam Zidane nalegał, aby Królewscy sprowadzili do siebie „gwiazdę przyszłości”. Pomocnik za 40 milionów euro trafił do Chelsea i szybko uciszył wszystkich wątpiących w jego dojrzałość co do gry na wyspach. Wraz z nim na Stamford Bridge zawitał jego młodszy brat – Thorgan, od razu oddany na wypożyczenie. Piłkarz z numerem 17 w barwach The Blues z marszu stał się gwiazdą Premiership. Cztery asysty i bramka w trzech pierwszych meczach to bilans jakiego mógł sobie życzyć. Już na starcie największa uwaga i podziw spoczywa na nowym i póki co najważniejszym ogniwie w układance Roberto di Matteo.

Bajeczna technika, nieograniczony wachlarz zagrań, pewne strzały, drybling – najstarszy z braci Hazardów jest w miejscu, do którego większość piłkarzy dobija się całą karierę. Kibice niebieskiej części Londynu całkowicie oszaleli na jego punkcie. Piłkarz z La Louviere jest dopiero w pierwszym rozdziale kariery – po takim wstępie wydaje się, że zostanie jednym z wielkich, którzy prezentują inny – galaktyczny poziom futbolu.

Jan Vertonghen, Tottenham Hotspur – wejść w buty króla

Image and video hosting by TinyPic

Środkowego obrońcę powinien dobrze pamiętać Euzebiusz Smolarek. W końcu to po „asyście” Belga Ebi zdobył pierwszą bramkę we wspomnianym meczu w Chorzowie. Teraz Vertonghen nie popełnia takich błędów. Nie wypada mu. W końcu ma zostać królem z White Hart Lane. Umarł król, niech żyje król. Ledley King, legenda Kogutów, skończył karierę z powodów zdrowotnych, a były kapitan Ajaksu Amsterdam ma przejąć po nim berło i koronę oraz godnie dowodzić linią defensywną Kogutów. Jak przystało na króla, ma ku temu odpowiednie preferencje. Dwukrotny mistrz Holandii, przez ostatni sezon grający z opaską kapitańską a także najlepszy piłkarz grający w Holandii ostatniego sezonu. Jako król ma swoje zachcianki. Lubi strzelać i nie jest to zwykły kaprys monarchy. W ostatnim sezonie zanotował osiem trafień. Jeśli Ebi Smolarek ukłuje tyle samo w Białymstoku, jego zakup zostanie uznany za dobrze trafiony.

Napastnicy grający naprzeciwko Vertonghenowi nie powinni liczyć na podobne prezenty co Polak. Belgowi przede wszystkim trudno zabrać piłkę. Bez problemu utrzymuje futbolówkę na własnym polu karnym, mimo nacisku przeciwnika, i skutecznie wyprowadza ją do partnerów z drugiej linii. Ze swoją techniką mógłby poradziłby sobie na innych pozycjach niż tylko obrona. Nie zmienia to jednak faktu, że oglądanie tak grającego defensywnego zawodnika to sama przyjemność. Przystawka na filmie poniżej:

Moussa Dembele, Tottenham Hotspur – ja i mój przyjaciel

Image and video hosting by TinyPic

Tottenham obecność Dembele powinien zawdzięczać innemu nowemu nabytkowi – Janowi Vetonghenowi. Panowie to starzy kumple jeszcze z czasów, kiedy wspólnie kopali piłkę w VK Tielrode jako 10latkowie i obijali kosze piłką na boiskach do basketu w wolnych chwilach.

Belg zaczynał karierę jako napastnik, ale jego statystyki nie zdradzają faktu, że kiedyś ktoś wymagał od niego zdobywania goli. Jako pomocnik potrafił w ogóle nie strzelać na bramkę. – Dopiero Martin Jol przekonał mnie, żebym robił to częściej. W przeszłości potrafiłem nie oddawać strzałów w kierunki bramki przeciwnika nawet przez pięć meczów z rzędu – w pierwszym meczu w Barwach Kogutów strzelił gola za „16”. Jego zaletą jest jednak wszechstronność; może zagrać niemal na każdej pozycji w linii pomocy. Fani Spurs próbują porównywać Belga do Luki Modricia. Dla nas Chorwat to zupełnie inna, wyższa półka, ale Belg jeszcze nie raz powinien udowodnić swoją wartość.

Kevin Mirallas – Ronaldo dla ubogich

Image and video hosting by TinyPic

– – Koledzy z zespołu muszą jak najszybciej podawać do mnie piłkę, a ja będę w stanie zrobić z nią coś przydatnego. Nazywają mnie „Ronaldo dla ubogich”, ponieważ przypominam go stylem gry, a Lille ma wielu biednych fanów – powiedział kiedyś Kevin Mirallas za czasów gry we Francji.

Po stopniowym regresie w Ligue 1 Będącego w dołku piłkarza zdecydował się wypożyczyć Olympiakos Pireus. Wyjazd do Grecji okazał się strzałem w sam środek tarczy, a „Ronaldo van de armen” wreszcie imponował świetną dyspozycją. Ostatnie rozgrywki to koncertowa gra Kevina. Tytuł króla strzelców (20 bramek), i wyróżnienie dla najlepszego belgijskiego gracza roku zaabsorbowały uwagę angielskich klubów.

To dopiero początek przygody Mirallasa z najlepszą ligą świata. Jeżeli będzie w stanie przełożyć osiągi z Grecji na brytyjskie boiska to porównania z Ronaldo nie będą wywoływały szyderczego uśmiechu. Jego dryblingi wzbogacone sztuczkami wyglądają olśniewająco i rzeczywiście momentami przypomina to grę gwiazdy Realu. Póki co Kevin musi udowodnić, że po kryzysie z czasów gry we Francji nie ma już śladu.

Belgowie udanie zadomowili się Anglii, przecierając szlaki, przez które do Premier League dostanie się jeszcze wielu ich kolegów. Już w tym momencie futbolowa rywalizacja na Niderlandach z Holandią pod względem indywidualności zaczyna wyglądać wyrównanie. A jeśli chodzi o Wyspy Brytyjskie – tam Czerwone Diabły w pełni detronizują swoich sąsiadów. Przy takim bogactwie wyboru (pominęliśmy m.in. Lukaku) i nie mającym póki co przestoju napływu młodych, żądnych sławy talentów wydaje się być kwestią czasu, aż reprezentacja graczy z niespełna 11milionowego państwa będzie postrachem dla światowych potentatów.

MATEUSZ BفASZCZYK, DAMIAN DRAGAŁƒSKI

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama